PRZEDTAKT

281 6 1
                                    

Zamaskowany muzykant.

Zamaskowany muzykant odziany był od stóp do głów w gorzką, od samego patrzenia wypalającą źrenice, czerń. Owa czerń w żaden sposób nie przypominała eleganckiego, idealnie dopasowanego stroju. Ten brzydki kolor, był bowiem jak grzech, od którego nie dało się uciec. Muzykant swoją postawą i ubiorem przypominał gnijące widmo. Pod warstwą lichego odzienia, nie miał nic poza straconą duszą i wypalonym sercem. Mimo to ubranie wciąż trzymało się na jego duchu, który żył w cierpieniu i niesamowitej rozpaczy. Nigdy nie uwolnił się z klatki, do której wsadził samego siebie. Dlatego zwał się upiornym widmem, wystrojonym w długi czarny, odpychający płaszcz. Z wnętrza grubego materiału, w którym spoczywała jego zmarnowana dusza, słychać było tylko przerażające, mrożące krew w żyłach piski. Krzyki wołające o wolność i głośną rozpacz. Muzykant słyszał tylko dźwięk pianina, nie przyjemnie grającego tę samą, niezmienną melodię, w kółko i w kółko. Diabelsko głośny dźwięk drażnił jego zmęczone bębenki, które nadal czuł. Przez serce, czuł wszystko jak istota żywa, lecz przez jego wypalenie, odczucia były piekielne, i nie do wytrzymania. Muzyka dudniła tak głośno, iż myślał że nigdy nie przestanie. Jednakże spośród długich, ciągnących się w nieskończoność dni, nadszedł ten jeden wyjątkowy czas. Nieznana mu dotąd siła uświadomienia, przecięła gnijące serce w pół, tym samym uwalniając przeklętą duszę. Czarny, ciężki, brzydki i jakże niekomfortowy płaszcz z hukiem opadł w dół. Serce rozprysnęło krwią na różne strony, miejsca bez nazwy, bez wyglądu, bez czegokolwiek. Nicość zamieniła się w coś, a przerażająca melodia znacznie ucichła. Silny, zimny wiatr zebrał się by być postacią wcześniej zamaskowanego muzykanta. Stworzył mały, miły kłębek i unosił się coraz wyżej w górę. Nie słychać już było, żadnych pisków, żadnych krzyków, absolutnie żadnej rozpaczy. Melodia przestała grać, a bębenków nie było już nawet czuć. Tak samo jak nie było czuć, ciała i mieszkającego w nim bólu. Upiorna dusza, która również cierpiała, zamieniła się w czysty, nieskażony niczym wiatr. Nie była to bowiem nicość. Nicością było zamknięcie w tej okrutnej skorupie zwanej płaszczem. Ten piękny podmuch wiatru, był dla muzykanta ukojeniem. Uwolnieniem, już na zawsze od strasznej twierdzy w której się znajdował.

♪ CON DOLORE ♪ ✓ || Yoonmin FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz