Prolog

61 6 5
                                    

Pakowałam swoje rzeczy do dużej podróżnej torby. Sukienki, spódnice, spodnie do jazdy konnej, koszule nocne, szlafroki i szpilki walały się po całej mojej komnacie. Robiłam wszystko mechanicznie, nawet nie zwracając na to uwagi. Sukienka – nieważne jaka – do torby, spódnica, spodnie czy buty – to samo. I tak w kółko. Dlaczego tak? Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Co prawda miałam swoje podejrzenia, ale to tylko domysły. Wydaje mi się, iż mogło to wynikać z minionych wydarzeń. Ale nie mam na myśli zaręczyn. Z nimi już się pogodziłam – że nic nie zmienię, więc nie ma co z tym walczyć. Mówiąc o minionych wydarzeniach, mam na myśli to, jak potraktowałam Maximiliena. Nadal nie chce mi się wierzyć, że rzeczywiście powiedziałam te słowa, które wyszły wtedy z moich ust. Było to tak okropne, że nie potrafię sobie wyobrazić, co w tamtym momencie czuł chłopak. Wiem za to, co czułam ja – odrazę, złość na samą siebie. Jak patrzę na to teraz – po fakcie – widzę, że jestem tchórzem, który chowa się za słowami. To było, tylko i wyłącznie, kłamstwo. Jedno z gorszych w moim życiu. Najgorsze jest to, że kłamać zaczęłam w pałacu. Wiele rzeczy i momentów przełomowych mojego życia wydarzyło się właśnie tutaj. Tutaj zaczęłam tak naprawdę żyć i poznawać życie takim, jakie jest. Mimo, że w tych murach było więcej kłamstw, aniżeli szczerej prawdy, to tutaj poznałam życie bez kurtyny idealności i obrazów piękna. To pokazuje jak nieświadoma byłam, w jakiej niewiedza żyłam przez ponad szesnaście lat mojego życia. Tak więc pałac, ze wszystkimi swoimi okropnościami, nauczył mnie życia i otworzył oczy na wiele rzeczy – że nie należy ufać ludziom, oddawać serca od razu, być dla wszystkich miłosiernym i nie wtrącać się w nieswoje sprawy. Wszystko to przynosi więcej szkody niż pożytku. Potem tylko człowiek jest zły na siebie, za nadgorliwość i niewystarczająco dobre zachowanie, które było odpowiednie, tylko nie dla osób, które to oceniają. Jednak przez całe życie staramy się dopasować do standardów rządzących naszym światem, zamiast być sobą. Jeśli ktoś wyłamuje się z określonego schematu jest od razu najgorszy, niepasujący i powinien być usunięty ze społeczeństwa. Jakim prawem? Czy prawo nie mówi, że każdy człowiek powinien być traktowany z szacunkiem? Chyba, że takie osoby w ogóle są wykluczane ze społeczeństwa. Wtedy „wyrzutki” nie mają żadnych praw – są ignorowani i celowo pomijani, pomimo świadomości innych ludzi o ich istnieniu. Jednakże mało osób zwraca uwagę na innych, na cierpienie innych. A przecież to tez są ludzie – ten sam gatunek. Wszyscy jesteśmy rodziną Homo sapiens sapiens, a traktujemy innych, jak zwierzęta, jak istoty pozaludzkie. Dlaczego? Dlaczego każdy we współczesnych czasach jest skupiony tylko i wyłącznie na sobie? Dlaczego nie możemy raz zwrócić uwagi na innych? Dlaczego nie możemy zrezygnować ze swoich, niekoniecznych, zachcianek i pomóc osobom, które tego naprawdę potrzebują? Nikt nigdy nie myśli, jakby to było gdyby role się odwróciły? To nie jest tak nieprawdopodobne – wszystko może się wydarzyć. Oni wtedy oczekiwaliby pomocy. A skoro by tak było, to niech najpierw udzielą jej potrzebującym, bo może gdy bogatsi znajdą się w takiej sytuacji inni ludzie też nie udzielą im pomocy, w odpowiedzi na poprzednio doświadczoną nikczemność i nieczułość.

Ze złością wywołaną myślami wrzuciłam do torby ostatnią parę szpilek i zamknęłam bagaż. Właśnie bagaż. Gdzieś jadę… A gdzie? Otóż na południe Francji – na Côte d’Azur. Niby wszystko w porządku. Piękne miejsce – ciepła aura, oszałamiające widoki, morze, zapierające dech zachody słońca i cudowne piaszczyste plaże. Wszystko byłoby tak piękne, jak malują, gdyby nie to, iż jadę tam razem z moim narzeczonym (abyśmy lepiej się poznali oraz zbliżyli do siebie), a także całą resztą – Charlottą, Miriam, Charlesem oraz Mustafą. I jakby tego było mało – z Maximilienem, jako członkiem oddziału, który ma nas chronić (na wszelki wypadek). Voilà! Idealne zimowe wakacje. Jakoś nie skakałam z radości na tą wieść, którą przekazał mi Christopher. Po prostu skinęłam ponuro głową i udałam się do mojego pokoju się spakować, gdyż wyjazd miał się odbyć za trzy godziny. Nie obchodziło mnie, czy chłopak widział mój brak entuzjazmu. Nie będę udawała, że go lubię i nie będę udawała, że się cieszę. Ślub swoja drogą i to jest jedna sprawa, ale relacje międzyludzkie to jest zupełnie co innego i to druga sprawa. Rozumiem – ślub ma być zawarty dla dobra państw i wzmocnienia mocarstw, jednak to nie ma nic wspólnego z naszą relacją. Możemy być małżeństwem, bo tego sobie życzą nasi rodzice. Aczkolwiek nie będę w stanie darzyć Christophera jakimkolwiek pozytywnym uczuciem. Owszem mogę to pokazać, bo jestem całkiem niezłą aktorką (to kolejna rzecz, której nauczyłam się w pałacu), ale kiedy nie będą na nas patrzeć rodzice, władcy, arystokraci, mieszczanie i cała reszta świata, nie widzę powodu, aby cokolwiek udawać. Jednak jedna myśl właśnie przyszła mi do głowy i nie chciała dać mi spokoju. Mianowicie – noc poślubna. Mam świadomość, iż do tego jeszcze trochę czasu, ale jest to coś, czego boję się najbardziej. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. To jest o wiele gorsze, niż cała reszta – zaręczyny, wakacje, ślub. Na myśl o nocy spędzonej z Christopherem w jednej komnacie – w jednym łóżku – robi mi się niedobrze i zbiera mi się na wymioty. Dziwne, że nie czułam tego, gdy mój brat mnie całował. Ale rzeczywiście wtedy odczuwałam przyjemność, a jak myślę, że to hiszpański książę będzie na miejscu Charlesa o mało nie mdleję (nie z wrażenia, a obrzydzenia). Ze zdenerwowania zaczął mnie boleć brzuch. Dlaczego w ogóle zaczęłam nad tym rozmyślać? Powinnam była zignorować te myśli i skupić się na czymś innym, jak na przykład przebranie się w końcu w podróżny strój, leżący już przygotowany na łóżku. Szybko ściągnęłam obecne ubranie – czyli koszulę nocną w wydaniu „po przejściach” – i założyłam przygotowany zestaw. Składał się on z prostej bluzki i dżinsowych spodni. Włosy związałam w koński ogon, założyłam jakieś kolczyki (nie zwracając uwagi czy pasują mi do stroju, czy nie), usta pociągnęłam malinowym błyszczykiem (żeby jakkolwiek dobrze wyglądać), a na koniec założyłam na nogi puchate kozaki (ze względu na panująca tutaj zimę). Wychodząc z pokoju, wzięłam jeszcze mój płaszcz i ruszyłam do głównego holu, gdzie miałam spotkać się z resztą.

***

Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że ktoś już tam jest. I jak się okazało to była obecnie najgorsza osoba, która mogła czekać – Maximielien. Popatrzyłam na chłopaka, ale on natychmiast odwrócił wzrok. No tak. Czego się spodziewałam? Właśnie miałam się odezwać i przeprosić go za moje wcześniejsze zachowanie, ale akurat przyszła reszta, więc nie miałam, jak tego zrobić tak, aby nikt nie słyszał.

Po pożegnaniach z rodzicami ruszyliśmy do naszej karety. Czyli moje przeprosiny muszą trochę poczekać…

Cześć! Tak oto zaczynamy trzeci i ostatni tom trylogii. Miłego czytania i do następnego!

Ciemność Tom 3 "Wszystko ma swój początek i koniec "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz