Rozdział 6

22 3 6
                                    

Zimny dotyk metalu na mojej skórze, utwierdził mnie w przekonaniu, że nie jest to sen, ale największa i najprawdziwsza prawda. Przez cały czas miałam cichą nadzieję, że nie dzieje się to naprawdę i że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę, będąc bezpieczna, w łóżku w swojej komnacie. Niestety było to tylko moje marzenie, które nie było możliwe. Wszystko działo się na jawie, pomimo ciemności za oknem, która mogła wskazywać na coś zupełnie innego. Naprawdę, tak bardzo chciałabym, aby to okazało się tylko wydarzeniem sennym, przywidzeniem, jakimś błędem w moim umyśle, który spowodował u mnie halucynacje. Mimo wszystko wiedziałam, że to niemożliwe. Pocieszała mnie jedynie nadzieja, że skoro prawdopodobnie (zaznaczam
„p r a w d o p o d o b n i e”) Charles mnie kocha, nie powinien zrobić mi krzywdy, prawda? Świadomość, że sztylet może, w każdym momencie, przeciąć moją skórę, tkanki i naczynia krwionośne, nie pozwalała mi być całkowicie spokojna. Każdy następny krok napawał mnie lękiem. Najmniejszy ruch mógł spowodować zranienie mnie. Na tą myśl zadrżałam, głęboko wciągając powietrze. W tej samej chwili poczułam ukłucie na szyi i ogromny ból. Syknęłam. Okropnie piekło. Dodatkowo coś ciepłego spływało mi po szyi. Dotknęłam palcami tego miejsca i zobaczyłam czerwoną ciecz, oplatająca moje palce. „Krew” – pomyślałam i wrzasnęłam z przerażenia. Charles przestraszony moim krzykiem gwałtownie się zatrzymał, a sztylet wbił mi się w skórę jeszcze mocniej. Ponownie wydałam z siebie dźwięk, który przypominał coś pomiędzy jękiem a sykiem. Naprawdę bolało. I bałam się. Widocznie Charles nie miał oporów, aby mnie zranić. Mimo to stanął przede mną i odgarnął włosy z szyi, aby obejrzeć ranę.

- Boli? – zapytał, delikatnie dotykając miejsca, gdzie skaleczył mnie sztyletem.

Coś takiego! Nagle zrobił się szalenie troskliwy. Szkoda tylko, że nie był taki, kiedy prowadził mnie przez korytarze rezydencji, z groźbą odebrania mi życia, która wisiała nade mną nieubłaganie i w każdej chwili mogła się ziścić. Jednak ja popatrzyłam na niego, jak na wariata. Czy on pyta poważnie? Właśnie rozciął mi skórę na szyi i pyta: czy boli? Śmiechu warte. Chciałam mu odpowiedzieć coś w stylu: „Nie, łaskocze”, ale ostatecznie zrezygnowałam i odepchnęłam jego rękę. On popatrzył mi w oczy i zacmokał z niezadowoleniem  mówiąc:

- Siostrzyczko, siostrzyczko… Nie pogarszaj swojej sytuacji. Pragnę ci tylko pomóc – prychnęłam, ale on kontynuował – jednak nie zrobię tego, kiedy odrzucasz moją troskę – teraz to już nie wytrzymałam i wybuchłam gromkim śmiechem.

Jaką troskę mógł mieć na myśli mój brat? Na razie „troska” jaką mnie otoczył to: kłótnie, pobicie i groźba zabicia mnie. Jestem mu niezwykle wdzięczna za taką ochronę. Pomimo wszystkiego – doceniam. Charles jakby usłyszał moje myśli, bo zgromił mnie wzrokiem. Zaraz jednak jego spojrzenie zmieniło wyraz na łagodny i chłopak dodał tylko:

- Dobrze. W takim razie teraz musimy bardzo uważać, aby nic ci się nie stało, a kiedy dotrzemy na miejsce, opatrzymy twoją piękną szyję – jego ton niemal przypominał zmartwienie. Niemal… Nie dałam się zwieść. I bardzo dobrze, bo po chwili dodał kolejne słowa, które zniszczyły cały jego wyidealizowany, na obecną chwilę, obraz. – Przecież nie chcemy, aby szpeciły ją blizny… Chociaż… kto wie? To może być nawet pociągające – zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego groźnie. On jedynie podniósł ręce w geście poddania i dalej się śmiejąc, stanął za mną, przykładając mi śmiercionośny sztylet do szyi, jednak nie tak mocno jak wcześniej.

Ruszyliśmy dalej, a ja cały czas spoglądałam na moją dłoń, na której nadal widniały ślady, zaschniętej już, krwi. Ciecz przybrała teraz ceglastoczerwoną barwę, ale kiedy zbliżyłam ją do nosa, wyczułam charakterystyczny metaliczny, kwaśny odór. Skrzywiłam się. Nie było to nic przyjemnego. Razem z tym zapachem, umysł utworzył obraz, który przedstawiał mnie martwą, leżącą w kałuży własnej krwi. Byłam sinoblada, usta były lekko rozchylone, a oczy puste, wpatrzone w przestrzeń. Jedynym kolorowym akcentem była plama ciemnoczerwonej cieczy, rozlewającej się wokół mnie, na marmurowej posadzce. Przerażona ta wizją, przymknęłam oczy i dałam się poprowadzić w nieznane, ze sztyletem na gardle.

Ciemność Tom 3 "Wszystko ma swój początek i koniec "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz