#8

583 41 23
                                    

Pov. Diluc

Stałem w odpowiedniej odległości od mężczyzny, tak aby mnie nie zauważył. Właśnie w takiej sytuacji życie weryfikuje ludzka odwagę. Nie miałem jej wystraczająco dużo aby podejść do niebieskowłosego, zmierzyć się też z jego reakcją. Co miałbym powiedzieć, co mógłbym poczynić? Każde słowo, każdy ruch w tej sytuacji był by na nic. Słowa nie cofną życia małej dziewczynki, której szczątki zostały rozwiane w powietrzu. Potrafiłem tylko obserwować makabryczną scenę, sztywny jak słup. Wewnątrz siebie czułem dziwne uczucie, uczucie, które już kiedyś odczułem. Było to pomieszczenie pustki i bezradności z nutką dezorientacji. Chyba nie potrafiłem jeszcze zweryfikować wydarzeń, które mnie otaczały. Klee, dziewczynka, którą kojarzył każdy mieszkaniec w Mondstadt. Jej optymizm i ruchliwość czasem mnie dobijał, nie raz akcentowałem irytacje z zachowania dziecka. Ale teraz, kiedy mam pomyśleć, że już nigdy jej nie zobaczymy, to wszystko wydaje się nierzeczywiste. Kaeya wybiegł z domeny, pozostawiając mnie w tyle. Tym razem nie ruszyłem w pościg za nim, a jeszcze przez chwilę zostałem w zasięgu wzroku miejsca tragedii. Zimne powiewy powietrza poniewierały odsłonięte fragmenty skóry, rozwiewały włosy i miotały ubraniami. Popatrzyłem w górę, chmury stawały się coraz ciemniejsze i bardziej gęste, zapowiada się intensywna śnieżyca. Powoli zmierzałem ku bramom miasta wina i pieśni, pochłonięty myślami. Czasem miliard stwierdzeń nawiedzało mój umysł, czasem czułem w nim pustkę. Zero myśli, zero refleksji, czysta bezradność i zdanie sobie sprawy, jak bardzo życie jest skomplikowane. Po drodze mijałem zaśnieżone struktury, niższe formy życia, które okazjonalnie próbowały mnie atakować, czy członków Gildii Podróżników, którzy z trudem przemierzali zaśnieżone grunty. Całe to zdarzenie zaczęło przypominać mi wydarzenia z dnia moich osiemnastych urodzin. Tego dnia nie udało się pokonać oponenta, przegraliśmy. Pamiętam jak dziś mój żal, skrajne emocje, które targały moim umysłem, a także poczucie winy. Okropne wyobrażenie, że nie zrobiliśmy wszystkiego co mogliśmy. Nie mogłem go przezwyciężyć do tego stopnia, że przelałem winy na Kaeya, który przecież był dla mnie bliskim człowiekiem! " Gdybyś tylko przybył wcześniej, mogło by się nie skończyć na tragedii!" - pamiętam swoje słowa, tak jakby były wypowiedziane kilka godzin wstecz. Minęło kilka lat, wydawało mi się, że zostawiłem to za sobą. Kiedy nikt się tego nie spodziewał, życie znów rzuciło nam kłodę pod nogi. Tylko tym razem ja jestem człowiekiem, który przybył za późno. Gdyby nie doszło pomiędzy nami do kłótni, gdybym miał odwagę zmierzyć się z nim twarzą w twarz, wyjaśnić bez skrajnych emocji, może wydarzenia potoczyły by się inaczej. Popełniliśmy błędy przeszłości po raz kolejny, to frustrujące. Nie mogłem rozważać tego dalej, gdyż dotarłem do rodzimego miasta. Specjalnie wybrałem boczną bramę, nie chciałem przewijać się przez całe centrum. W osadzie panowała dziwna pustka, spokój, który był rzadkością. Nie słyszałem kół wozów, rozmów obywateli, śpiewu i recytacji bardów, i innych okolicznych artystów. Dziwie się sam sobie, przecież nigdy nie lubiłem gwaru, preferowałem ciszę. Teraz, kiedy w końcu ucichło chcę wrócić do wcześniejszej głośności, to jeszcze bardziej mieszało w mojej głowie. Cokolwiek się nie wydarzyło, musiałem wrócić do obowiązków. Mimo rękawiczek moje palce były dalej zmarznięte, nieprzyjemnie szczypały i drętwiały. Trudno, ogrzeje je w barze. Nadchodziła moja zmiana, jeśli nie chce zepsuć mojej reputacji niedopuszczalne jest, bym olewał powinności. Zamknąłem za sobą drewniane drzwi, ulokowałem się przy ladzie. Złapawszy głęboki oddech wróciłem do rutynowej pracy, odcinając się od świata zewnętrznego. Wyciągnąłem kilka butelek alkoholu wysokiej klasy, puste przeniosłem do odpowiedniej szafki. Nic dziwnego, że najwięcej pustych naczyń było po winie z dandelionów. Ma charakterystyczny delikatny smak i zapach, którym delektowali się najwięksi koneserzy. Ludność z całego Teyvatu przybywała do miasta, chcąc posmakować tego regionalnego wyorbu. Nie należę do miłośników alkoholu, po wypiciu nawet niewielkiej ilości odczuwałem nieprzyjemne skutki. Natomiast myślę, że gdybym był pozytywnie nastawiony do napojów z promilami wino mniszkowe także przypadło by do mojego gustu. Nawet liczba klientów w barze była mała, od mojego przybycia nie przyszedł nikt. Kiedy zyskiwałem pewność, że to jeden z najspokojniejszych dni pracy, drzwi się otworzyły, a zza nich wyłoniła się postać. Myśl została raptownie rozwiana, kiedy zauważyłem, że owym człowiekiem był Kaeya. Znowu to samo, znowu musimy się ze sobą skonfrontować. Kiedyś każdy kontakt z mężczyzną był dla mnie bardzo przyjemny, kochałem z nim rozmawiać, często odnajdowaliśmy wspólne tematy, na które potrafiliśmy dyskutować godzinami. Teraz skrajność zmieniła się w następną skrajność i niechęć do obcowania z nim. Mężczyzna wyglądał okropnie, wręcz przerażająco. Jego włosy były potargane, a ubranie nie było założone tak starannie jak zazwyczaj. Nawet opalona cera wydawała się blada i pozbawiona energii. Dodatkowo oczy... Podkrążone, czerwone i pozbawione jakiegokolwiek blasku. Wyglądał jakby był w stanie agonalnym, ten widok nie pasował do pewnego siebie i bezkompromisowego mężczyzny jakim był niebieskowłosy. Kiedy podszedł do mnie bliżej i poprosił o dużą porcję alkoholu coś mnie tknęło. Jak może w takiej sytuacji myśleć o alkoholu?! Kilka godzin temu wydarzyła się tragedia, a on teraz zamierza wrócić do nawyków i się upić. Mógłby okazać chociaż trochę szacunku do zmarłej, tym bardziej, że to Klee. Osoba, znacząca dla niego niezwykle wiele.
-Po tym wszystkim ty i tak przychodzisz pić -
Rzuciłem w jego stronę nie podnosząc wzroku, dalej był wpatrzony w podłożę. W moim głosie dominowała odraza, dało się wyczuć nutkę pogardy. Doszło do tego, że człowiek zginął. Taka sytuacja na pewno nie pozostanie nienaruszona, będą chcieli przeprowadzić dochodzenie, a Kaeya jest najważniejszym naocznym świadkiem. Co prawda również tam byłem, jednak to on znajdował się najbliżej i wie najlepiej o okoliczności zdarzenia. Dodatkowo dobrze by było gdyby był w stanie składać zeznania. Może jestem dość niesprawiedliwy, jednak szczery. Co innego nie móc składać zeznań przez skrajne emocje, a co innego nie móc ich składać przez nietrzeźwość. Dwa aspekty jednej sprawy. Mężczyzna podniósł swój zmęczony wzrok i popatrzył na mnie. Był pozbawiony życia, przesiąknięty rozpaczą. Zacząłem słuchać jego wypowiedzi. Mówił tak zwięźle i nieprzerwanie, że nie potrafiłbym wtrącić swoich słów. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Pomiędzy nami dochodziło do wielu kłótni, jednak żadna nie przypominała tych słów. Mimo wszystko z każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem gorycz napełniała mnie coraz mocniej, czy on chociaż raz może nie nawiązywać do dawnych wydarzeń?!
- Możesz w końcu przestać wspominać ojca?! Zejdź z niego! -
Uniosłem się dalej nie podnosząc wzroku, nie chciałem patrzeć w te oczęta. Może i miał rację, nasza relacja kiedyś była cudowna, jednak to było kiedyś, teraz jest co innego! Niech przestanie do tego w końcu nawiązywać. Z każdym słowem, każdą chwilą jego głos coraz bardziej się załamywał, stawał się niewyraźny. Ale dalej był taki zdecydowany... Tym razem nie miałem wystarczająco dużo siły przebicia abym przerwał jego monolog i na niego nakrzyczał, wyrażając co o nim sądzę. " Zabij mnie " - te słowa uderzyły do mojego serca. Poczułem zimny dreszcz, który przebiegł całe moje ciało. Nigdy nie słyszałem takiej desperacji z jego strony.
-
Przestań...-
Wysyczałem patrząc na niego przymrużonymi oczyma, to powoli wymykało się spod kontroli. Wziąłem zamach i sięgnąłem po butelkę jego ulubionego wina, nie chciało mi się już tego słuchać. A może nie byłem w stanie tego słuchać?
- Wyjdź, mam już tego dość -
Rzekłem podsuwając szklaną butelkę. To było dla mnie zbyt wiele, mój mózg jeszcze nie przetworzył wypowiedzianych słów. Kiedy ten w końcu przyjął butelkę i zaczął się oddalać wypowiedziałem ostatni raz słowa skierowane w jego stronę.
- Miej godność i nie upij się do nieprzytomności. Jesteś potrzebny -
Powiedziałem cicho, już spokojniej. Ten jeszcze przez chwilę na mnie patrzył, a następnie wyszedł. Reszta poranka minęła spokojnie. Po tym wszystkim wróciłem spokojnie do domu, jedyne o czym aktualnie marzyłem to położyć się do łóżka i zasnąć, zapominając o wszystkim co spotkało mnie podczas okropnego dnia.

M
inęło kilka dni od owej sytuacji. Powoli zostało wyjaśniane do czego doszło w Dragonspine, jednak dalej pozostały kwestie niewyjaśnione, których zwyczajnie nie dało się zweryfikować bez obecności naocznego świadka. W siedzibie głównej zostało powołane spotkanie, które bezpośrednio dotyczyło tej sytuacji. Podczas owego spotkania uczestniczyli członkowie zakonu Favoniusa, ja również zostałem zaproszony. Może jako były kapitan, a może jako zwykły człowiek, który miał kontakt z poszkodowaną. W powietrzu unosił się żal, atmosfera zdecydowanie nie była przyjemna. Przede wszystkim szkoda mi było Jean, która wyglądała mniej więcej jak Kaeya nocą. Miała podkrążone oczy, w których dalej piętrzyły się łzy. Lisa starała podtrzymać ją na duchu, jednak niewiele mogła zdziałać. Żal po śmierci tego dziecka był zbyt mocny.
- Miała jeszcze tyle przed sobą -
  Powiedziała blondynka zasłaniając dłonią usta. Bibliotekarka zaczęła głaskać jej dłoń, próbując zahamować wybuch płaczu u Jean. Dopiero po kilku minutach zorientowaliśmy się, że dalej nie ma Kaeya, który był jedynym nieobecnym. Oczywiście pytanie o jego pobyt zostały zwrócone w moją stronę, tylko bezradnie pokręciłem głową. Ostatnim razem widziałem go w barze, kiedy odchodził z butelką wina. Znając życie nie myślał aby się dostosować do mojej sugestii i nie zachował trzeźwego umysłu. Chociaż trudno było mówić o jakiejkolwiek trzeźwości umysłu po takiej tragedii. Jean podeszła do mnie, a następnie cicho powiedziała, że przeszukiwała tereny Mondstadt w poszukiwaniu Kaeya. Od kilku dni nie pojawiał się na spotkaniach, nie składał raportów. Skrajnie odsunął się od społeczności publicznej, kobieta nie mogła znaleźć go nawet w barach, do których Kaeya tak bardzo uwielbiał chodzić. Zaprzeczyłem zanim ktokolwiek mnie zapytał, nie chciałem go szukać. Dodatkowo po naszych starciach wątpił bym aby chciał iść za mną. Nie chciałem tego robić, jednak prośby towarzyszy były zbyt przekonujące. Nie chciałem ich zawodzić, dodatkowo i tak wiele przeszli. Finalnie uznałem, że znajdę mężczyznę, sprowadzę go do siedziby, a następnie spokojnie odpocznę. Wyruszyłem na poszukiwania, mając nadzieję, że kapitan kawalerii nie błąka się po świecie i obecnie znajduję się w innym państwie. Pamiętałem w jakich miejscach lubił przesiadywać, sam kiedyś o nich opowiedział, naturalnie nie na trzeźwo. Nigdy nie zerkałem do omówionych lokalizacji, zwyczajnie nie miałem po co. Nawet jeśli znikał na jakiś czas nie odważałem się przeszukiwać tych miejsc. Chociaż z pewnością o większej części jego ulubionych miejsc na ziemi nie wie nikt, był zbyt tajemniczy. Zacząłem poszukiwania w najblizszych miejscach, gdzie chłopak mógłby przesiadywać. Raport Jean się potwierdził, nie było go w żadnym z popularnych barów w mieście, a pytając o niego pracownicy i stali klienci odpowiadali " Kapitan Kawalerii Pan Kaeya? Nie widzieliśmy go od kilku dni". Nie chciałem wyciągać niewiadomo jakich wniosków, jednak gdzieś w środku mnie czułem, że nieszczęście wisi w powietrzu. To było dziwne uczucie, jakbym zaczął się martwić o jego los. Co zresztą robiłem cały czas, chociaż starałem się ukrywać jak najlepiej. Jeśli faktycznie odsunął się od życia publicznego wątpliwe było by znaleźć go w miejscach publicznych. Uznałem, że jedynym miejscem, w którym może przebywać mężczyzna jest jego dom. Po krótkim chodzie dotarłem do posiadłości, w której obecnie pomieszkiwał mężczyzna. Wziąłem głęboki wdech, a następnie zapukałem. Nikt mi nie otworzył.
- Kaeya. Otwórz -
Zapukałem po dłuższej chwili, kiedy dalej nikt mi nie odpowiedział. Nie musiałem się przedstawiać, gdyż byłem pewny, że rozpozna mnie po głosie. Tylko czy w ogóle będzie chciał mi otworzyć...

Może wcale nie jesteś taki zły? || KaeLuc ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz