#9

449 30 15
                                    

Pov. Kaeya

- Po tym wszystkim ty i tak będziesz mi dogryzać. -Mruknąłem nie mając najmniejszej ochoty na wzajemne dogryzanie. Chciałem tylko wypić i zmyć się do domu. - Czy ty kiedykolwiek pomyślałeś o czyiś uczuciach Diluc? - Warknąłem pod nosem siedząc przy barze.- Wyobraź sobie, że nie był ojcem tylko dla ciebie...-Powiedziałem ciszej by wziąć głęboki wdech i spojrzeć na niego. Moje następne słowa były wypowiedziane głośniej. O wiele głośniej. Nieomal wykrzyczane.- Wyobraź sobie, że to na mnie została zwalona cała wina. Mimo, że był również moim opiekunem. Przygarnął mnie i zrobił coś czego nie potrafiła moja biologiczna rodzina, zaopiekował się mną. TY też mi pomagałeś. Do czasu kiedy pokonały cię twoje własne emocje. Teraz też będziesz się na mnie wyżywać? Proszę bardzo. - Warknąłem zrozpaczony.- Przestań? Czy ja to syczałem kiedy próbowałeś mnie zabić? Czy może próbowałem zmierzyć się z tobą z nadzieją, że odpuścisz. Że musiałeś tylko chwilowo odreagować. Z myślą, że jednak jestem ważny dla ciebie. Ciebie, jedynej osoby która wtedy została mi na świecie. -Kontynuowałem wywody z łzami w oczach. Może nie był to odpowiedni czas na wyciąganie tych spraw ale albo teraz albo nigdy. A przyznajmy szczerze. Nie zrobił był tego w normlanych warunkach. Unikałbym tematu. Ewentualnie czasem próbował zagadać z nadzieją, że jednak już jest okej. Ale nigdy by nie było okej. - Wyjdź? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Serio?- Ostatnie pytanie było wypowiedziane na skraju pełnej rozpaczy. - Pierdole ten twój alkohol. Nie masz nawet odwagi zmierzyć się ze swoimi błędami a wytykasz innym ich błędy. -Krzyknąłem rozbijając butelkę o ziemię. - Po co ja się starałem. -Wyszeptałem po czym wpadłem w płacz. Znów. Teraz to nade mną emocje zapanowały. Ale przynajmniej nie powiedziałem nic co nie jest prawdą. Wyrzuciłem z siebie wszystko co siedziało we mnie przez te lata. Wyszedłem chwiejnym, przez zmęczenie, chodem i nie domykając nawet drzwi ruszyłem do siebie. Z powrotem zabunkrować się w swoim domu. Czego ja oczekiwałem? Że ON mnie wesprze? Na co ja liczyłem. Jesteś głupi Kaeya. On nie widzi nic oprócz własnego nosa. Obudź się i uświadom to sobie. To już nie jest ten Diluc którego znasz z dzieciństwa i dobrze o tym wiem. Ale ciągle mam nadzieję, że jeszcze są tam jakieś okruchy i pozostałości po troskliwym czerwonowłosym.


Minęło kilka dni od owej sytuacji.

Usłyszałem dobrze znany mi głos. Zaśmiałem się jedynie przez rozpacz. Nie miałem już nawet siły płakać. Nie miałem siły na nic. Siedziałem pomiędzy stertą rysunków a ręcznie robionych upominków od Klee. Nie odzywałem się. Nie wiedziałem nawet co powiedzieć. Wstać? Pod wpływem tego upojenia alkoholowego nawet siedzieć prosto nie mogę. Zapijałem kaca z poprzednich dni alkoholem. Na moich policzkach były zaschnięte łzy a dłonie były pokaleczone od porozbijanych butelek które leżały na podłodze.Przechyliłem butelkę. Znów pusta. Rzuciłem nią niezdarnie w ścianę. Nie było to nawet mocno. Nawet nie rozbiła się. Mimo uderzenia o ścianę a następnie o podłogę. Uśmiechnięty Kaeya, kapitan kawalerii favoniusa. Nie ma go tu. Jestem Kaeya Alberich. Porzucone dziecko pośrodku burzy. Niekochany od początku z daną nadzieją na lepsze jutro by potem zaprzepaścić to wszystko. Być nieudolnym zrobić cokolwiek. Uzyskać wizję cryo, wizję niekochanych i niezrozumianych. W większości cierpiących w środku. Zostawiony ponownie. Okaleczony przez Diluca Ragnvindr podczas starcia. Straty u Diluca? Praktycznie żadne. Ćwiczył z mieczem od najmłodszego. Był kapitanem szybciej niż ja. U mnie? Oko i resztki nadziei na lepsze życie. Pokonany został Kaeya którego uratowała wizja. Bo nawet nie umiał dobrze trzymać miecza. Czy było to sprawiedliwe? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Ja już nic nie wiem. Straciłem wtedy wszystko. Przynajmniej tak myślałem. Moją nową nadzieją była Klee. Cudowna mała słodycz której nie dało się nie kochać. Zapewniałem jej wszystko czego chciałem aby mi zapewniono jak byłem młodszy. Miłość. Bliskość. Z chęcią łowiłem nawet z nią ryby na jej specyficzny sposób. Kładem do spania i dbałem o to by nigdy nie czuła się samotna. A gdy się skaleczyła opowiadałem jej różne bajki by zapomniała o tym. Klee. Wróć. To nie jest śmieszne. Wróć do mnie. Dla mnie i całego favoniusa. Powiedz mi, ze miałem tylko zły sen. A Diluc dobija się do mojego domu bo zaspałem. Klee... Wyciągnąłem kwiat. Niebieski i kryształowy. Zupełnie jakby zrobiony z lodu. A może był? Chłód od niego było czuć na dłoni. A mimo to dalej go trzymałem mając nadzieję, że to jakiś sen. Rozpłakałbym się. Ale nie mam siły. Osunąłem się jedynie w bok po ścianie. Dalej z kwiatem w dłoni. Klee. Proszę powiedz wujkowi Kaeya, że to był zły sen. Przyjdź przytul mnie z uśmiechem. Zaciągnij mnie do stolika by razem ze mną rysować lub bawić się z tobą. Nie chce już być sam. Nienawidzę samotności. Boję się jej. Wróć i złap mnie za rękę. Swoją mała cieplutką rączką. Nie chce już śnić.

Może wcale nie jesteś taki zły? || KaeLuc ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz