#2

704 57 1
                                    

Pov. Diluc

Dzisiejszy wieczór nie różnił się niczym szczególnym od tych innych. Deszcz padał w najlepsze, dodatkowo na zewnątrz się ochłodziło, a wiatr tylko spotęgował uczucie chłodu. Dla mnie nie było to nic niezwykłego, jednak spora część osób to odczuje. No nic, to już ich sprawa, a nie moja. Zdążyłem zarzucić na siebie płaszcz, a włosy spiąć w wyższy kucyk. Westchnąłem zerkając przez chwilę na lamp grass'y, które leżały na stoliku. Ich światło było dość słabe, w końcu zostały odcięte od wszelkich substancji, które podtrzymywały je przy życiu. Teraz będą czekać w spokoju, aż zwyczajnie obumrą. Dokładnie taka jest kolej rzeczy. Przeszedł mnie dreszcz, gdy otworzyłem drzwi, a zimny wiatr obwiał moje ciało. Powolnym krokiem zacząłem zmierzać w stronę baru. Nie rozumiem co tam robię, zdecydowanie nienawidziłem tam chodzić. Widok pijanych ludzi, woń alkoholu, mój brat - to wszystko wprawiało mnie w odruchy wymiotne, jednak czego można się spodziewać w takim miejscu? Dwudziesta trzecia dochodziła ,a ja dalej stałem przed kwaterą. Właściwie to spoglądałem znużonym wzrokiem ku górze, obserwując Mondstadt nocą. Gdzieniegdzie paliły się latarnie, światła wystawały zza okiennic budynków. Mogłem zauważyć ludzi, którzy przemieszczają się uliczkami, jednak było ich w zupełności mniej. Na niebie nie widniało nic, co miało by przykuć moją uwagę. Było spowite pokaźną warstwą chmur, nie ma co się dziwić pod tym względem. Zdążyłem zajść do biblioteki, blisko której znajdowała się Lisa. Rozmowa z kobietą przebiegała w tradycyjny sposób. Ton jej głosu był ożywiony oraz flirciarski, tak samo jak jej gestykulacja czy pozy. Opowiadała mi o mężczyźnie, który nie zamierzał oddawać ksiąg z recepturami. Niby głupoty, które teoretycznie mnie nie interesują, a jednak musiała mi o tym powiedzieć. Przynajmniej ostatnie chwile przed wstąpieniem do baru nie zleciały mi aż tak źle, jak mogły by mi zlecieć. Gdy już miałem odchodzić, usłyszałem głośny huk, a później szereg odgłosów, które nie wróżyły nic dobrego. Początkowo miałem się tam zlecieć, jednak płacz Klee, a także wrzask Jean uświadomiły mnie w sytuacji. Dziewczyna pewnie znów coś zrobiła z bombami, przez co Jean chciała ją wyjaśnić, a Kaeya włączył swój instynkt macierzyński. Wiedziałem co tam się dzieje, nie miałem najmniejszej ochoty by stać blisko ich, jeszcze wtrącą mnie do jakiejkolwiek rozmowy, tego nie chcę. Wróciłem do baru, gdzie powinienem być o wiele wcześniej, jednak ja przyszedłem teraz. Na moje szczęście puki co nie było tam prawie nikogo, to dobrze. Przynajmniej mogę udawać, że czuje się tutaj normalnie. Jednak jak to powiadają, mój spokój zakończył się dość szybko. Możemy zapytać czemu? Do baru wkroczyła osoba, która nie do końca miałem ochotę oglądać. Przerwał moje spokojnie wycieranie szklanki, tym swoim uśmiechem oraz tonem głosu, który powodował u mnie odtrącenie. Uśmiech kojarzył mi się tylko z jednym, jednak nie chciałem tego więcej rozpatrywać. Podałem mu butelkę jego ulubionego trunku, nie miałem zamiaru go obsługiwać. Niektóre kosmyki moich czerwonych włosów opadały mi na twarz, a sam jej wyraz do przyjaznych nie należał. Nie trzeba było czasu, gdy młodszy idealnie się obsłużył. Nalał sobie napoju do szklaneczki, przystawił ją do warg. Warknąłem na tekst, w którym skomentował fakt, że zjawiłem się w kwaterze.-Daruj sobie - Syknąłem marszcząc brwi. Odsunąłem się od niego, zgrabnie unikając jego spojrzenia. Ten tylko otworzył nieporadnie usta, w sumie to było również tradycyjne zachowanie. Przynamniej nie jest z typu pijaczyn, które nie płacą barmanowi. Ten był wyjątkowo hojny. Powinienem się cieszyć, przecież mam woreczek mory, mam klienta, mam sporo. Jednak mi nie było do śmiechu z wielu powodów. Popatrzyłem z pogardą gdy ten odchodził, jakże pijany. Wiedziałem, że gdzieś włóczy się nietrzeźwy, jednak nie wiedziałem gdzie. Nie ukrywam, że to mnie dość mocno intrygowało, przecież gdzieś musiał być. Ale tutaj również nie podejmowałem żadnych większych działań, po co mi to wszystko. Gdy już mogłem spokojnie wracać do swojej rezydencji, nie zrobiłem tego. Mimo wszystko gdzieś w głębi serca miałem wielką ochotę się gdzieś przejść, gdziekolwiek, jakkolwiek. P niedługim czasie doszedłem do miejsca, które było poza murami miasta, było tutaj decydowanie spokojnie. Patrząc w lewo, usłyszałem czyjś głos. Był on niewyraźnie, dodatkowo tłumił go dźwięk deszczu, który właśnie się rozpadał na dobre. Jak zacznie padać, to pada. Konkretnie. Dopiero teraz zrozumiałem podstawowe słowa, które kierowane były z ust mężczyzny '' Brat mnie nienawidzi. Ciągle mnie unika.... Ja kocha braciss...". Bełkot nie dawał mi zrozumieć niektórych słów, jednak mogłem być pewien, jak bardzo żałośnie to brzmi. Słabe światło padło na twarz tego mężczyzny. Gdy zauważyłem kto to jest, dosłownie coś mną wstrząsnęło. Kaeya... Leżał teraz na mokrej trawie, użalając się nad sobą. Nie przyjmowałem wiadomości, że to właśnie mogło chodzić o mnie. To było by... Dość mocno bezsensowne. Podszedłem do niego i przykucnąłem, ten mnie nawet nie poznał. Nie powiem, pod jakimś względem było to zabawne.
-Chodź... Nie rób z siebie idioty -
Mruknąłem podnosząc go do siadu. Zająłem z siebie mój płaszcz i dałem go młodszemu i tak jeśli nie zachoruje to będzie cud. Gdy udało nam się razem wstać, wziąłem go pod ramię i zacząłem prowadzić w stronę miejsca, gdzie mieszka. Jego krok był wyjątkowo niestabilny, dosłownie z nim była katorga. Co chwila kładł się na mnie, bądź odchylał w przeciwną stronę, opierając się tym sposobem na mnie. Po kilku dobrych minutach niestabilnego kroku, udało nam się dotrzeć do odpowiedniego miejsca. Przed jego mieszkaniem otworzyłem drzwi, tak by mógł wejść do środka, nie zabijając się o nie. Jednak nie miałem zamiaru wchodzić tam razem z nim, odszedłem gdy trafił do środka. Przez chwilę jeszcze zostałem, by mieć pewność, że na pewno nie zabije się po drodze. Przez przeżycia z nim jeszcze ja byłem przesiąknięty deszczem, także nie podobał mi się ten fakt. Wróciłem do swojej rezydencji, jednak moje myśli jeszcze zostały przy moim bracie, a raczej przy jego niecodziennym wyznaniu. Kocham... Nie, to nie mogło znaczyć to. Zwyczajnie mi się coś przesłyszało, nie wiem o czym ja myślę. 
Nazajutrz również stawiłem się w barze, o tej samej porze, o tej samej godzinie. Pierwsze, za co się zabrałem to wycieranie szklanek. Chyba zawsze zaczynałem właśnie od tego, być może to z przyzwyczajania, bądź czystego przypadku. Uniosłem wzrok gdy drzwi do baru się otworzyły, a moim oczom ukazał się Kaeya. Znowu on... właśnie te słowa wbiegły do mojej głowy, gdy zauważyłem dobrze mi znajomą twarz. O dziwno teraz nie sięgnął po żaden alkohol ani mnie o niego nie poprosił. Zwyczajnie usiadł na przeciw mnie, przy ladzie i spoglądał bez większego przekonania. Zaczął mówić o Jean, która rani Klee swoimi krzykami. Poirytowany faktem, że nie mogę go wygonić, odpowiedziałem mu z przekąsem. W pewnej chwili zszedł na temat wczorajszego dnia, który o dziwno w jakimś stopniu zapamiętał. Zaczął się głośno śmiać, na co ja tylko go uciszyłem. Zaczęliśmy niechętnie rozmawiać, gdy temat zleciał na nasze dzieciństwo. Stwierdził, że dla mnie zrobił by wszystko. Właśnie w tym momencie moja cierpliwość się skończyła.-Co nie oznacza, że musisz być cholernym egoistą! - Popatrzyłem na niego oburzony, na co niebiesko włosy popatrzył na mnie niezrozumiale. Bezpośrednio nawiązałem do sytuacji, w której zrobił MU krzywdę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie poczuwał się do winy. Dodatkowo zaczął mówić o śmierci jak o czymś powszechnym, jeszcze stwierdził, że to było dla mojego dobra.
-A myślisz jak ja się czułem?! Osoba, w której myślałem, że miałem oparcie, szydziła publicznie ze śmierci osoby, która była mnie bardzo blisko -
Westchnąłem ciężko
 - To było okropne z twojej strony. Kaeya do cholery, opanuj się! Nie traktuj śmierci jako coś normalnego! -
 Nawiązał do naszego ojca, oraz matki cały czas ciągnąc ten temat.
-Zejdź z niego... Jesteś nienormalny! -
Dodałem w pełni złości. Odwróciłem się, czując dziwny ucisk w gardle, a oczy mnie zapiekły. Gdy ten zapytał się, czy nie mam już żadnych argumentów coś we mnie pękło. Odwróciłem się do niego raptownie, spoglądając wprost jego oczu.
-NIENAWIDZE CIEBIE ROZUMIESZ?! BRZYDZĘ SIĘ TOBĄ, zjedź mi z oczu! -
Ostatnie zdanie powiedziałem zadławionym głosem, a łzy które spiętrzyły się w moich powiekach wylały się poza nie, spływając powolnie po moich policzkach. Znów to zrobił... Wyszedłem z baru, trzaskając drzwiami. Za kogo on się uważa... Westchnąłem ciężko, próbując się opanować. Wiedział, że był to dla mnie ciężki temat, a mimo wszystko to zrobił.

Może wcale nie jesteś taki zły? || KaeLuc ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz