#10

59 6 0
                                    

Pov. Diluc

"Czekam. Cisza. Nikt nie otwiera. Wychodzę, nie przejmuje się. Wracam do swojej szarej rzeczywistości, to koniec, nie - to dopiero początek, znów to samo, jak zwykle nie jestem w stanie nauczyć się na błędach, ten głos, znowu!" - Mężczyzna stojąc przed drzwiami do posiadłości Kaeya nie mógł poradzić sobie z natłokiem myśli, które coraz mocniej uciskały jego mózg. Jego opanowanie i spokojna postawa kompletnie wyparowała, pozostawiając nieład. Czerwonowłosy najchętniej odsunął by się od drzwi i odszedł, a następnie powiedział, że tak naprawdę nie odnalazł mężczyzny i dodatkowo poprosił o dodatkowy dzień wolnego. Ta żałosna pokusa, sprawiała, że barman był jeszcze bardziej zmieszany otaczająca ich sytuacją. Zawsze wydawało mu się, że był dojrzały, że przeżył wystarczająco wiele, że bieg wydarzeń, nie zawsze łaskawy wpoił w niego odpowiednie wartości. Niestety, obecna sytuacja doskonale pokazała mu, że się mylił. Wewnątrz Diluca dalej stał zagubiony chłopiec, który nie dojrzał do mierzenia się z prawdziwym światem. Było mu ciężko, jednak zebrał w sobie resztki siły i postanowił, że nie odejdzie od niebieskowłosego. Nie w sytuacji, gdy słyszał jego stłumione szlochanie. Jednak nie był w stanie usłyszeć głosu jego serca, który z pewnością był przeraźliwy, splamiony rozpaczą i cierpieniem.
Diluc raz jeszcze zapukał do drzwi, prosząc, by domownik je otworzył. Kiedy ponownie nie usłyszał żadnego odzewu, podniósł rękę i delikatnie nacisnął na klamkę, oczekując czegoś nierealnego. Ku jego zdziwieniu kawałek metalu łatwo ustąpił, a po popchnięciu drzwi delikatnie się uchyliły, uwalniając woń, już starego alkoholu, zmieszanego z zapachem potu i wilgoci. Mężczyzna nie chciał konfrontować się z Kaeyą, jednak wiedział, że musi. Nie robił tego ze względu na siebie, ale na ludzi, których w głębi serca uważał za przyjaciół. Przed oczyma miał obraz roztrzęsionej Jean, która wycierpiała wystarczająco dużo i nie zasługiwała na dodatkowe pogrążanie się w rozpaczy gdyby dowiedziała się, że Kaeya również zaginął. Chciał do niego dotrzeć, również z drugiego powodu - troski. Gdzieś w głębi serca przeczuwał, że Kapitan Kawalerii będąc w cugu alkoholowym może zrobić sobie krzywdę. W rzeczy samej, był tego bardzo bliski. Czerwonowłosy praktycznie bezszelestnie wsunął się za futrynę, rozglądając się na lewo i prawo. Już po kilku sekundach podeszwą buta dotknął zaschniętą, lepką plamę po winie, które zdążyło już wsiąknąć w drewniane panele. Całe mieszkanie było w opłakanym stanie, wszędzie porozrzucane były butelki - w lepszym bądź gorszym stanie, ślady błota, a także mnóstwo pamiątek po małej dziewczynce. Diluc nachylił się i sięgnął po sponiewieraną, pożółkłą kartkę, na której widniał kolorowy, dziecięcy rysunek. Postacie, choć pozbawione anatomii i według Ragnvindra wyglądające szkaradnie były radosne, na ich twarzy malowały się beztroskie uśmiechy. Nie musiał się zastanawiać długo, by dostrzec, że rysunek przedstawia Klee, Kaeye i Amber, prawdopodobnie podczas patrolowania okolic murów miasta Mondstadt. Blondyneczka często zostawiała swoje prace dorosłym jako drobne upominki. Wszyscy uważali to za bardzo uroczy gest, jedynie Diluc nie potrafił zrozumieć fenomenu dziecięcych rysunków. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać jak wielką pociechą była młoda Klee, która niczym słońce rozświetlała twarze ludzi. W tym momencie zrobił coś, czego sam po sobie się nie spodziewał. Szybkim ruchem zgiął kartkę na kilka prostokątów i głęboko upchał ją w kieszeni spodni, oglądając się przy tym za siebie. Odrywając się od twórczości dziewczynki przypomniał sobie po co tak właściwie przybył do mieszkania. Ruszył przed siebie, mając pewną ideę, gdzie może znajdować się niebieskowłosy. Jego intuicja nie kłamała, faktycznie znalazł go w pomieszczeniu kilka metrów dalej, znajdującego się pośród licznych pamiątek po zmarłej, wręcz zażywającego kąpiel w odłamkach butelek. Delikatnie zapukał w drewnianą futrynę, pokazując mu w ten sposób, że jest w pomieszczeniu, w razie jakby go nie zauważył.
- Pukałem kilka razy, jednak ty nie otwierałeś. Więc wszedłem... -
Powiedział cicho, nawet na niego nie patrząc. Nie mógł
- Kaeya - wziął głęboki wdech - Jean i reszta ciebie szukają. Procedury nakazują omówić pewne kwestie, powinieneś udać się do siedziby głównej, to ciężki temat dla ich wszystkich. Tym szybciej się skończy, tym lepiej dla każdego -
Mówił ciągiem, robiąc drobne przerwy na niespokojny oddech. Zapanowała cisza, którą zakłócał tylko roztrzęsiony oddech Kaeyi, już zmęczony wieloma godzinami lamentu. Kiedy w końcu mężczyzna popatrzył się na Diluca, poczuł dreszcze na całym ciele. Nigdy wcześniej nikt nie patrzył na niego takim wzrokiem, który był przerażający. Malował się w nim nie tylko smutek i strata, ale też i złość, poczucie własnej winy.
- Słuchaj...Staram się zrozumieć twój punkt widzenia, jednak nie możesz tak po prostu odcinać się od wszystkich i zapijać smutki, one nigdy nie odpuszczą, sam o tym dobrze wiesz, Kaeya. To chyba czas najwyższy by porzucić okazywanie żałoby i przenieść ją do serca, i zacząć ponownie normalnie funkcjonować. Oni wszyscy, ci mieszkańcy ciebie potrzebują -
Sam nie wiedział czy to co mówi, ma jakikolwiek sens. Spędził przy niebieskowłosym pół swojego życia, a mimo tylu wspólnych wspomnień dalej nie potrafił z nim rozmawiać. A może potrafił, lecz zwyczajnie zapomniał? Bądź nawet nie próbował się starać. Przez lata separacji przestał starać się o relację z bliskim, ciągle żyjąc w cieniu wydarzeń z przeszłości.

Może wcale nie jesteś taki zły? || KaeLuc ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz