𝒑𝒓𝒐𝒍𝒐𝒈 [𝒏𝒐𝒘𝒆 𝒎𝒊𝒆𝒋𝒔𝒄𝒂]

256 14 15
                                    

Średniej wysokości blondyn czekał na kogoś na niewielkim parkingu. Ledwo stał na długich nogach, poddenerwowany i zirytowany. Styczniowy wiaterek owiewał jego przydługie złote włosy i co chwilę poprawiał przeciw słoneczne okulary zjeżdżające mu z nosa. Było szaro i pochmurno, ale przeciwsłoneczne okulary chroniły go tylko i wyłącznie przed wiatrem, który nie dawał za wygraną, i strącał mu je z nosa, co wprawiało niebieskookiego w jeszcze większe zirytowanie. Co chwila sprawdzał czy ma wszystko, czy kieszenie jego kurtki i walizki są zapięte. Delikatnie przytupywał nogą w rytm muzyki płynącej ze słuchawek. Potwornie irytowały go spóźnienia wszelkiej maści. Gdyby chodziło o jakieś spotkanie ze znajomym z klasy - a na ów takie nie chodził, gdyż ludzie go irytowali - odszedłby z tamtąd nawet po jednej minucie spóźnienia. A jego ojciec spóźniał się już prawie czterdzieści minut. Sytuacji nie poprawiało mordercze spojrzenie kierowcy autokaru, którym został przywieziony na to zadupie o nazwie ,,Pluvia" co w wolnym tłumaczeniu z łacińskiego oznacza deszcz. Nazwa bardzo pasuje do tej wsi, gdyż często tutaj pada i jest cholernie pochmurno. Mieszkało tam może z pięć tysięcy osób jak nie mniej. Mógł się założyć o własne prawictwo - a ów takie jeszcze posiadał - że stojąc tylko na parkingu zdążył być głównym tematem ploteczek, pani Irenki i Bożenki przy porannej kawce. Blondyn zaczynał żałować, że nie urodził się w jakiejś normalnej rodzinie. Bycie wpadką nieprzeznaczonych było dla niego śmieszną, a za razem lekko irytującą sprawą. Jego życie było błędem, nazywajmy rzeczy po imieniu. Urodził się, gdyż rodzina nie chciała usunąć dziecka, a to, że matka i ojciec nie byli sobie przeznaczeni, nikomu nie przeszkadzało. Takim oto sposobem, jego rodzice, którzy nie darzyli się już taką sympatią co kiedyś, znaleźli swoje bratnie dusze i wyjechali w dwie różne strony świata, a dzieciak został z matką. Sprawy się jednak skomplikowały kiedy matka niebieskookiego chciała zamieszkać za granicą a on za dwa lata miał maturę. Wolał zamieszkać z dawno niewidzianym ojcem na zadupniu i napisać maturę w jakimś nędznym liceum, niż w środku semestru wyjeżdżać za granicę. Podczas jego dogłębnych przemyśleń zza rogu wyjechał wiśniowy Fiat Seicento, który ledwo trzymał się drogi. Głośny klakson wprawił blondyna w zakłopotanie i lekki zawał serca. Wkurzony i zirytowany patrzył jak auto z mężczyzną w środku się do niego zbliża. ,,Potwornie irytujący i dziecinny jak zawsze" - pomyślał. Jego ,,ojciec", o ile tak go w ogóle można nazwać, był najgorszym typem osoby. Zawsze szczęśliwy, głośny, wiecznie pragnący rozrywki i adrenaliny. Tylko nigdy nie był taki w stosunku do syna. Musiał zachować rezerwę. Auto zaparkowało na jednym z miejsc i z pojazdu wyszedł wysoki, prawie czterdziesto letni brunet. Niepewnie pomachał do syna a niebiesko oki przewrócił oczami i dziękował Bogu za okulary przeciwsłoneczne na jego nosie.

- Wyrosłeś - mruknął mężczyzna gdy młodszy podszedł do auta z bagażem.

- W końcu to już prawie pięć lat czyż nie? - parsknął sarkastycznie blondyn.

- Ta...- burknął pod nosem brunet i wsiadł z powrotem do swojego wozu. Niebieskooki szybko schował walizkę do małego bagażnika i usiadł na miejscu pasażera. Wiedział, że droga do domu będzie cholernie niezręczna, tak samo całe to mieszkanie razem.

- To jak tam w szko-

- Możemy po prostu jechać w ciszy? Nie udawaj, że jakkolwiek zależy ci na tych bezużytecznych informacjach dotyczących mojego życia - przerwał młodszy mając dość wszystkich i wszystkiego, a najbardziej tej cholernej wsi. To nie tak, że był niewychowanym gówniarzem, po prostu ta cała sytuacja była dla niego cholernie męcząca. W dodatku to całe udawanie jego ojca, że obchodzi go życie jego syna było niepotrzebne. Jakby tak go obchodziło, nie pozwoliłby odjechać mu z matką.
Wlepił znudzony wzrok w szare niebo, które zawsze miało taki sam kolor. Żadna starsza pani nie chwaliła się kwiatkami na ogródku, raczej wolała drzeć się na dzieciaki z domu obok. Każdy nienawidził każdego. Ciągle było słychać krzyki kłócących się małżeństw i rodzin. Nie była to idealna, mała wieś z miłą atmosferą. Było to raczej zgrupowanie ludzi, których nijak obchodziło życie innych. Szczerze przyznając, niebiesko oki idealnie tu pasował. Jego arogancja i zdystansowanie do innych, zawsze go wyróżniały. Tutaj, mógł być sobą i ludzie byli identyczni. Jednak były jakieś plusy, kto by pomyślał.

Dwa Różne Światy [BL] [[W Trakcie]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz