Część 10

5 3 0
                                    

Nina jechała leśną drogą, pokonała już prawie trzy czwarte trasy do obozu. Chciała przejechać jeszcze kawałek, następnie zaparkować i resztę drogi przejść na piechotę. Chciała dostać się do obozu niepostrzeżenie. Nagle kobieta wcisnęła mocno hamulec i zahamowała. O mały włos nie zderzyła się z czarnym pontiackiem.
-Ca za debil parkuje na środku drogi gdzie jeszcze po jednej stronie są bagna?! – Nina wychyliła głowę przez szybę i krzyknęła:

-Jesteś tam? Rusz się! Chciałabym przejechać – odpowiedziała jej głucha cisza.

No tak – powiedziała do siebie – tu chyba zakończę przejażdżkę.

Kobieta zabrała ze sobą plecak, który narzuciła na ramię zaraz po wyjściu z auta. Podeszła do czarnego pontiaca i to co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach, a na ciele dostała gęsiej skórki. Na tylnym miejscu siedział młody chłopak, którego twarz była przebita metalowym prętem. Cała głowa denata była pokryta czarnymi muszkami, a z jednego oczodołu chłopaka kolejno wypadały tłuste larwy wprost do pudełka, które trzymał w dłoniach. W pudełku poza obleśnymi czerwiami leżały szypułki po truskawkach. Nina powstrzymała odruch wymiotny. Postanowiła nie tracić czasu, chłopakowi i tak nic już nie mogłoby pomóc, natomiast inni obozowicze byli w niebezpieczeństwie.


***

-Poszli na śniadanie, zaraz się zorientują, że coś tu nie gra – denerwował się Kajetan.

-Spokojnie – uśmiechnął się jego brat bliźniak Julian. – Nie ma potrzeby się stresować, wszystko jest świetnie zaplanowane. Musimy tylko grać na czas, udawać że nie wiemy co się dzieje i wszystko się uda, tak?

-A dziewczyna? Lili? – zwrócił uwagę poddenerwowany Kajetan. – Mówisz mi o spokoju, a sam sypiasz z laską, która powinna nie żyć. Bracie, przejdziemy do historii, tak jak Truskawka. Pamiętasz jak w dzieciństwie mordowaliśmy koty? Jak znęcaliśmy się nad tą ułomną, no wiesz, tą ułomną. Fajnie było, nie? A teraz ty się zajmujesz takimi rzeczami, i myślisz że nas nie złapią? Trzeba ogarnąć to szybko i uciekać.

-Wyluzuj – uśmiechnął się naprawdę szeroko Julian.

-Masz plan?

-Pamiętasz jak spotykaliśmy Panią w lesie? Kiedy chwaliła nas, doceniała. To ona nas tutaj sprowadziła, i ona poprosiła żebyśmy jedną zostawili dla niej. Myślisz że będzie ktoś lepszy? Popatrz na tę małą idiotkę! Jest idealna, wierzy w każde moje słowo. Gdy nadejdzie czas i odwiedzi nas Pani przekażemy jej tę gówniarę.

Chłopcy zaczęli się głośno śmiać, po czym spróbowali się ogarnąć i dołączyć do śniadania. Podstawą było nie dać po sobie znać, wczuć się w rolę.

***

-Widzieliście gdzieś Sonię i tego jej chłoptasia? – Zapytał skacowany Grzesiek. Ludzie powoli zmierzali do jadalni, wszyscy bardzo głodni i spragnieni.

-Od wczoraj ich nie widziałam – odpowiedziała Klara. – Pewnie spotkamy ich na śniadaniu, jak i całą resztę.

-Niebiescy jedzą z nami? – wtrąciła Lili.

-Ale tobie się spodobali ci zagraniczni – odparł blondyn odpalając papierosa. – Zajęłabyś się przyjaciółmi, a nie romanse ci w głowie.

-Grzesiek – uśmiechnęła się Klara. – Ty jesteś zazdrosny.

-Ta, jasne. I co jeszcze  – odrzucił bez zastanowienia Grzesiek. – Dobra, wchodzimy.

Pomieszczenie było puste. Przyjaciele usiedli przy stole i zaczęli dyskutować o wydarzeniach z poprzedniej nocy, śmiali się z faktu że Grzesiek i Klara zasnęli na zewnątrz, oraz dość szczegółowo został omówiony nocleg Lili z obcymi. Kiedy minęło już pół godziny od czasu śniadania, które powinno być gotowe zmartwili się. Nikogo nie ma, nikt nie chodzi, panuje głucha cisza, jest tu coś nie tak. Klara, jako że siedziała najbliżej, wstała i zajrzała na zaplecze, aby zorientować się czy jest ktoś obecny na miejscu. To co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Pani Halina, miejscowa kucharka, wisiała niczym na krzyżu przybita do drewnianej ściany za pomocą noży i innych kuchennych narzędzi. Przedmioty były powbijane w całe ciało, w ręce, nogi, korpus, nawet w twarz. U jej bezwładnie zwisających stóp stał ogromny gar z wystającymi z gęstej zupy nogami.

***

Pan Władysław miał swoją małą tajemnicę. Nawet Halina o niej nie wiedziała. Co jakiś czas znikał z domu. Przeważnie wtedy kiedy Halina płynęła w cug, miał wtedy dość tej baby, wtedy gdy się upijała i potrafiła rzucać w niego butelkami po piwie. Często znikała na dzień lub dwa, wtedy szukał jej po całym osiedlu i przeważnie znajdował pod jednym z osiedlowych sklepów monopolowych. Stała wtedy w towarzystwie innych pijaczków. Nie lubił nazywać tak żony, ale nie mógł zaprzeczać faktom. Jego żona była alkoholiczką. W końcu pewnego dnia, kiedy Halina znowu sięgnęła po butelkę i gdy nie było jej w domu przez parę dni, obiecał sobie, że nie będzie jej szukał. Oczywiście żona miała też bardzo dobre okresy, kiedy próbowała odstawić napije wyskokowe. Spacerowali sobie wtedy, jeździli na różne wycieczki. W końcu los się do nich uśmiechnął i udało im się dostać pracę w obozie. Była to dla nich szansa, i Halina nawet nie myślała o tym, żeby znowu sięgnąć do butelki. Jednak lata zaglądania do kieliszka odbiły na niej swoje piętno – w wieku 56 lat jego żona wyglądała dziesięć lat starzej. I przez to wszytko przestała być dla niego atrakcyjna. A Pan Władziu miał swoje potrzeby. Kiedy Halina znikała z domu i spędzała czas z pijaczkami, wtedy on też znikał. Zaczęło się przypadkiem, kiedy na prawdę miał dość. Spakował do ortalionowej torby kilka potrzebnych rzeczy i udał się na przejażdżkę. Jeździł właściwie bez sensu, przed siebie, gdy nagle ją ujrzał. Stała przy drodze w kusej spódnicy, a na jej piersi opadały rude fale. Kierowany impulsem zatrzymał się przy drodze i mógł się jej dokładnie przyjrzeć. Jej twarz miała męskie rysy, kościstą wyraźnie zarysowaną szczękę, a włosy okazały się peruką. Sam nie wiedział kiedy z Robertą, a właściwie to z Robertem znaleźli się w lesie dając upust swoim najskrytszym żądzom. Potem spotykali się już regularnie. Zazwyczaj gdy Halina piła na umór, albo pod pretekstem wyjazdu do rodziny. Pretekst zawsze się znalazł. Teraz Pan Władysław wracał ze spotkania z Robertą bardzo zadowolony. Jechał leśną drogą do obozu. Na tylnych siedzeniach wiózł flaszki dla młodzieży oraz niezdrowe przekąski. Zamówienie złożył mu ten wysoki albinos, zgodził się na zakup alkoholu pod warunkiem, że żona nie zobaczy flaszek. No i był to kolejny pretekst do spotkania. W pewnym momencie Władysław musiał się zatrzymać, gdyż drogę tarasowały dwa auta.
- Co oni powariowali? Parkować nie umieją? To pewnie znowu jacyś gówniarze przyjechali na leśne schadzki – Władek wysiadł z samochodu. Postanowił się rozejrzeć, może gdzieś blisko znajdowali się właściciele aut. Jeżeli nie uda im się ich odnaleźć będzie musiał zostawić samochód i iść na piechotę. Po flaszki przysłał by tu obozowiczów. Nagle usłyszał trzask łamanych gałęzi, odwrócił się w stronę z której dochodził dźwięk i zobaczył kobietę przebraną jak komandos, których widział wielu na filmach dotyczących wojny w Wietnamie. Jej twarz wydała mu się znajoma i po chwili już wiedział kim ona jest.


Jedyna OcalałaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz