7

65 11 264
                                    

Nie odczuwał miłości była dla niego nieznajomym, który chciał zakpić z wypalonego żalem serca, ale za każdym razem, gdy patrzył w złote tęczówki, widział w nich brązowe drobiny, mieniące się różnorodnymi emocjami, a on pragnął uchronić wszystkie te uczucia. Chciał o niego dbać jak Prometeusz o ludzi. Wcześniej delektował się jego dotykiem, ale czując pod palcami strukturę farbowanych włosów, wiedział, że fantazjuje o zatrzymaniu tego momentu na zawsze.

Marzeniem było stać się Bogiem Czasu i trzymać w rękach sekundy, minuty, godziny.

Pragnął uśmiechać się wiecznie, tulić drobne ciało, a później smakować powietrza, wypełnionego płytkim oddechem.

Panowanie nad tym, co jest nieosiągalne, było kuszącą opcją, bo stanie w miejscu, gdy wszyscy biegną, wydawało się abstrakcyjną mrzonką, którą Kuroo Tetsurō chciał mieć na własność. Przy Kenmie wszystko stawało się wyraziste, a uczucia szczodre, jakby w końcu zrozumiał, że jest zdolny do miłości, a własne pragnienia może odrzucić, na rzecz uśmiechu i iskier buszujących w oczach, bo w złotych tęczówkach widział morze, a pośrodku niego statek. Stali tam uśmiechając się do siebie, a księżyc jasno świecił, tworząc swoim blaskiem gdzieniegdzie lazurową wodę. Oboje pośród fantazji, byli kapitanami własnych chwil.

Jednak to tylko wyobraźnia, która majaczyła słabo w umyśle bruneta. Realność była zgoła inna, ponieważ nie stali na środku statku, obitego deskami. Wokół nich tak naprawdę znajdowało się pole, a jego wielkość wydawała się na tyle surrealistyczna, że Kenma miał wrażanie, jakby ta polana otoczona uschniętymi  kwiatami, nie miała swojego końca.

— Jesteś pewien? — wyszeptał, ponieważ miał wrażenie, że gdy wypowie te słowa głośniej, to cała magia, którą czuli nagle pryśnie niczym mydlana bańka.

Zadrżał, a wiatr rozwiał kosmyki, tworząc z nich nieporządek, ale to nie było ważne, bo księżyc nie oceniał, a gwiazdy nadal lśniły jasno na niebie, pokazując, że nie przeszkadza im artystyczny bałagan, utworzony z włosów.

— Chodźmy. — Postawił pierwszy krok, a później kolejny i następny, a Kuroo przypatrywał się, jak czarne trampki znikają pośród przykrytej nocą zieleni.

W końcu stanął przy konstrukcji, składającej się z drewna, a jego serce biło szalenie szybko. Chciał chwycić Kuroo za rękę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, a jego dłoń nadal pozostawała pusta, jak twarze nieznajomych, których mijał na ulicy.

Otrząsnął się w chwili, gdy chłopak podszedł do drzwi, na których nie znajdowało się nic szczególnego. Żadnego graffiti, podpisów czy chociażby znaku, że ktoś tu przed nimi był. Brunet nie czekał, a po prostu chwycił za ledwie trzymającą się klamkę, która była zrobiona bardziej dla zasady, niż ogólnego użytku.

Ciche skrzypienie dotarło do ich uszu, a gdy rozprzestrzeniło się pośród wiatru, to dom stał dla nich otwarty, zapraszając do środka, aby zabłądzili pośród jego wnętrza.

— Czuję się nielegalnie — powiedział Kuroo, który odsunął się od drzwi i spojrzał na stojącego nieopodal Kenme.

Chłopak zaczął analizować całą sytuację, a gdy dotarło do niego, że znowu czuje zapach deszczu, to zdał sobie sprawę, jaka ta decyzja była fascynująca sama w sobie. Zawładnął nim spokój i to uczucie pochłaniało całą dotąd niepewną duszę.

— Nielegalność to pierwszy stopień do piekła, a tam może być ciekawie, więc chodźmy na spotkanie ze starym przyjacielem — zaśmiał się, a ten gest stworzył brakujący element, w sercu Tetsurō.

— Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła — poprawił blondyna, ale ten wzruszył tylko ramionami i skierował się do wnętrza.

— Kto nam zabroni zmieniać przysłowia? — spytał, jednak jego głos stawał się niewyraźny, a to oznaczało, że powoli się od niego oddalał.

Zakład o to, że życie motyla może być dłuższe? †Kuroken†Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz