Wchodząc jeszcze wyżej, moim oczom ukazał się czerwonowłosy chłopak – niemal identyczny jak Hyunjin.
Nie, to nie może być on. Nie będę pytał kim jest. Nie zniosę tego.
Jadł jabłko. A przynajmniej się do tego przymierzał. Siedział w dość nietypowym miejscu do siedzenia – w miejscu nad schodami. Kaskader.
Spojrzał się na mnie opuszczając rękę z jabłkiem. Przestraszyłem się i zacząłem uciekać pędem w górę schodów. Modliłem się w duchu, żeby mnie nie gonił…
Ni stąd, ni zowąd, gdy biegłem, w ścianę obok mnie, wbiła się zgnieciona metalowa puszka od jakiegoś napoju. Gdybym biegł trochę szybciej po tych schodach, trafiłaby w moją głowę.
Spojrzałem w stronę, z której wyleciała puszka. Stał tam chłopak o fioletowych włosach, ubrany w dość drogie ciuchy i bogatą biżuterię, a w ręku miał metalowy kij do golfa.
Chłopak wziął kolejną puszkę ze ściany, która była za nim, zgniótł ją i rzucił na ziemię, po czym wskazał na mnie kijem golfowym, jakby właśnie nasyłał na mnie swoich niewidzialnych żołnierzy.
Patrzył na mnie, ale nic nie mówił. Niespodziewanie ruszył w moją stronę szybkim krokiem. Podszedł, ale patrzył się na ścianę przed sobą, nie na mnie. Jego wzrok na ułamek sekundy zleciał na moją osobę, uśmiechnął się przelotnie i wrócił na poprzednie miejsce.
Uciekłem stamtąd. Wydawało mi się, że wracam tą samą drogą, która sprowadziła mnie do chłopaka o fioletowych włosach, ale to było tylko złudzenie. Wylądowałem w pustym i ciemnym korytarzu, na końcu którego były drzwi podobne do tych od windy. Nie było tam dosłownie żywej duszy. Jedynie chłopak, który stał w dziwnej, otoczonej ledami „ramce”. Wyglądał na groźnego – jego wyraz twarzy był specyficzny. Wyglądał jakby był ciągle zły.
Był naprawdę niski i umięśniony. Gdybym spotkał takiego w lesie – chyba bym uciekł.* Szedł powoli w moją stronę z delikatną miną. Brwi miał ściągnięte lekko do góry i dopiero po chwili zauważyłem, że trzyma w rękach tabliczkę z napisem „FREE HUG”.
Gdy przyspieszył kroku, drzwi za mną otworzyły się i uciekłem od tego uroczo groźnego chłopaka.
Udało mi się wyjść z budynku. Te dziwne drzwi od windy prowadziły do wyjścia z wieży. Nigdy chyba tak bardzo się nie bałem jak wtedy. Nie wracam tam. Nigdy więcej.
Jednak zauważyłem, że coś jest nie tak. Nie było mnie na zewnątrz maksymalnie pół godziny, z uczelni wyszedłem chwilę po czternastej, a na dworze było ciemno i pusto. Na mieście nie było nikogo. Spojrzałem na telefon – druga w nocy. Co jest do cholery?
*NIE MIAŁAM ZAMIARU OBRAŻAĆ CHANGBINA, JEST UROCZY I KOCHAJMY GO MOCNO