ROZDZIAŁ 9

28 1 0
                                    

„Maybe you're right, maybe this is all that I can be
But what if it's you, and it wasn't me?"

- Hej, co tak tutaj sama siedzisz? Coś się stało? - matko, aż się przestraszyłam, bo przyznam szczerze, że znowu udało mi się na dłuższą chwilę odlecieć myślami od rzeczywistości. Mimo wszystko ucieszyłam się, widząc obok mnie Martynę, która wydawała się być trochę zmartwiona z powodu tego, w jakim stanie mnie zastała. Siedzącą samotnie na ławce, z rozmazanym od płaczu makijażem i obojętnym wzrokiem wpatrzonym gdzieś w dal.
- O jeny, przestraszyłaś mnie trochę. Wybacz, ale nie czuję się najlepiej, jak sama właśnie zauważyłaś, pytając mnie, czy coś się stało - lekko uniosłam kąciki ust, próbując zdobyć się na uśmiech, ale chyba coś nie wyszło. W tej samej chwili usiadła obok mnie i lekko uderzyła mnie dłonią w kolano.
- No to gadaj, co się dzieje, bo serio się martwię - jak zwykle bezpośrednia, ale chyba właśnie między innymi za to tak bardzo ją lubiłam. Po chwili namysłu, jak ująć w słowa to, co leżało mi na sercu, odpowiedziałam cichym i smutnym głosem:
- Wczoraj, że tak powiem, po raz pierwszy poważnie pokłóciłam się z chłopakiem. Sorry, jak widzisz chyba za bardzo to przeżywam - znowu oczy zaszły mi łzami, czego nie dałam rady ukryć przed moją koleżanką, chociaż bardzo bym chciała.
- Aż tak poważnie? - spojrzała na mnie z troską, a ja tylko przytaknęłam, jednocześnie szukając w kieszeni chusteczki do wytarcia wilgotnych oczu.
- Kochana, na pewno niedługo się pogodzicie... Rozumiem, że taka pierwsza poważna kłótnia to bardzo bolesne przeżycie, ale zobaczysz, wszystko się między wami ułoży - nie wiedziałam nawet, co mam na to odpowiedzieć, ale znowu emocje wzięły nade mną górę i jeszcze bardziej się poryczałam. Martyna widząc to, po prostu objęła mnie i przytulała tak długo, aż zdołałam się uspokoić. Stwierdzenie, że w tym momencie spadła mi z nieba, to chyba za mało powiedziane. Nikt, tak jak ona nie potrafił mnie pocieszyć w trudnych chwilach. Chyba nigdy jej jeszcze tego nie powiedziałam, ale byłam jej za to ogromnie wdzięczna. Gdy już trochę ochłonęłam, na powrót uciekłam gdzieś wzrokiem, ale Martyna nadal nie zamierzała zostawić mnie samej w takim stanie.
- Jesteś już po zajęciach? - zapytała.
- Tak.
- To git. Chyba nigdzie już nie idziesz, więc proponuję, żebyśmy poszły na autobus, bo jak się nie pospieszymy, to nam odjedzie - wstała, a ja nawet nie protestując, zrobiłam to samo. Chyba już lepiej było wrócić do domu w towarzystwie, niż dalej siedzieć w tym miejscu bez sensu.

Za kilka chwil znalazłyśmy się na dworcu, gdzie od razu wsiadłyśmy do autobusu. Na nasze szczęście załapałyśmy się jeszcze na miejsca siedzące, co o tej porze uważałam niemalże za cud. Pojazd ruszył, a ja miałam wrażenie, że droga do domu będzie mi się tym razem niezwykle dłużyła. Praktycznie w ciągu jednej chwili straciłam ochotę na rozmowę z kimkolwiek, nawet z siedzącą przecież obok mnie koleżanką. Ona z kolei nie mogła o tym wiedzieć, dlatego zaraz się odezwała, gdyż ja milczałam:
- To powiesz mi, o co między wami poszło? - miałam wrażenie, że za chwilę zwariuję
- Kurde, po pierwsze to autobus pełen ludzi nie jest chyba najlepsze miejsce na tego typu rozmowy, nie sądzisz? - spojrzałam na nią spode łba.
- No racja, wybacz. To jednak nienajlepszy pomysł
- A po drugie... Sama nie wiem, czy w ogóle chcę o tym mówić - wzięłam głębszy oddech - Musiałabym ci opowiedzieć wszystko od początku, a to dosyć długa historia.
- Bardzo chętnie cię wysłucham, przecież mi możesz powiedzieć wszystko - posłała w moją stronę przyjazny uśmiech, co spowodowało, że ja też przez sekundę słabo się uśmiechnęłam.
- Wiem, dzięki - odpowiedziałam, ale zaraz wzrokiem uciekłam gdzieś za okno.
Znowu zapanowało między nami krótkie milczenie, ale po chwili Martyna wypaliła:
- Ej słuchaj, mam pewien pomysł - w ułamku sekundy przeniosłam na nią pełen zdziwienia wzrok - może wpadłabyś dziś pod wieczór do mnie? Akurat nie mam nauki na jutro ani nic... Fajnie by było jakbyśmy się tak na spokojnie spotkały i pogadały tak od serca.
Przez moment zastanawiałam się w myślach, czy mam w ogóle siłę na jakiekolwiek spotkanie, bo szczerze mówiąc mój nastrój wskazywał na to, że najlepszym spędzeniem dzisiejszego popołudnia i wieczoru będzie owinięcie się kocem i odpalenie serialu, co pozwoliłoby mi chociaż na chwilę uciec od rzeczywistości. Ale z drugiej strony coś w mojej podświadomości podpowiadało mi, że chyba potrzebuję się komuś zwierzyć z tego, co mnie tak cholernie gnębi. Dobra, może to spotkanie to jednak dobry pomysł i nawet może polepszy mi ono samopoczucie? Właściwie to dosyć szybki podjęłam tę decyzję.
- W sumie to dobry pomysł, chętnie do ciebie wpadnę - odpowiedziałam i zauważyłam, że bardzo się z mojej odpowiedzi ucieszyła.
- No i super! To chciałam właśnie usłyszeć. Zapraszam więc serdecznie i gwarantuję, że nie będziesz miała okazji, żeby się zamartwiać - dodała, próbując po raz kolejny wywołać choć cień uśmiechu na mojej twarzy.
- Ehh, mam taką nadzieję... Dzięki - odpowiedziałam na to już pogodniejszym tonem, chociaż nadal nie byłam w stanie zachowywać się tak, jakby wszystko u mnie było w porządku. Bo w istocie nic w porządku nie było.
Zaraz potem wysiadłyśmy na naszym przystanku i na kilka godzin się pożegnałyśmy.

Od razu po przekroczeniu progu domu mojej koleżanki dało się wyczuć zapach czegoś dobrego do jedzenia. Po sekundzie okazało się, że przygotowała dla mnie małą niespodziankę.
- No witaj, zastanawiasz się pewnie, co tak pachnie. Upiekłam specjalnie dla ciebie ciasteczka, te co wiem, że lubisz - wypaliła na przywitanie, a ja w momencie poczułam się jakoś lepiej.
- O jeny, nie trzeba było, naprawdę - przytuliłam ją w geście podziękowania.
- Oj tam, drobnostka - uśmiechnęła się tylko i obie weszłyśmy do jej pokoju, a za chwilę zajadałyśmy się razem pysznymi ciastkami domowej roboty. Tradycyjnie też poczęstowała mnie winem, w sumie moim ulubionym. Trafiła w dziesiątkę. Gdy już obgadałyśmy tzw. problemy życia codziennego, Martyna znowu zadała mi to samo pytanie, co wcześniej w autobusie. Tym razem nie miałam jak uchylić się od odpowiedzi. Ale prawdę mówiąc, chyba chciałam się komuś wyżalić. Jakieś takie wewnętrzne przekonanie podpowiadało mi, że tak będzie dla mnie lepiej.

Tak więc zaczęłam jej po kolei wszystko od początku opowiadać, bo tak na dobrą sprawę o moim związku Martyna wiedziała niewiele. Potem przeszłam do szczegółowego omówienia wydarzeń z wczoraj, szczególny nacisk kładąc na zachowanie Natalii. Nie chciałam może przesadnie stawiać się w roli ofiary, ale właściwie chyba w zaistniałych okolicznościach faktycznie nią byłam. Zresztą ta cała kłótnia zrodziła się tylko i wyłącznie z jej powodu. To fakt, a nie moja subiektywna opinia. Szkoda tylko, że nie wiadomo czemu, nie przytoczyłam w naszej kłótni jakże miłych słów koleżanki z pracy skierowanych do mnie... Może wtedy zakończyłoby się to mniejszą dramą?
W każdym razie po wysłuchaniu wszystkiego, co miałam w tej kwestii do powiedzenia, moja koleżanka zaczęła wymyślać już kilka wersji planu, jakby to udowodnić Konradowi, że jest tak, jak twierdzę ja. Oczywiście większość z nich nie miała w rzeczywistości racji bytu ze względu na specyfikę całego otoczenia firmy i tak dalej, jednak i tak byłam jej wdzięczna za to wsparcie i że naprawdę przejęła się moim problemem, chociaż ja absolutnie nie chciałam obarczać tym jeszcze innych osób. Nawet nie pisnęłam słówkiem Ewelinie, bo zdawałam sobie sprawę, że szczególnie teraz, w trakcie zaliczeń na uczelni, ma dużo ważniejsze sprawy na głowie.

Po tej rozmowie udało mi się trochę wewnętrznie wyciszyć. Cudownie było mieć tę świadomość, że nie jestem z tym sama. Jednak i tak nie potrafiłam przez to spać. Najgorsze było, że do tej pory się do mnie nie odezwał... To nigdy wcześniej się nie zdarzało. Chociaż nigdy nie pokłóciliśmy się tak bardzo jak teraz.
Żeby za dużo już o tym wszystkim nie myśleć uznałam, że muszę zająć swój umysł czymkolwiek, co odwróci moją uwagę od problemów, chociaż na chwilę. Tylko, że łatwo było powiedzieć, a żeby coś z tego wyszło, to już inna kwestia. W końcu stwierdziłam, że chyba zacznę się już uczyć na ten egzamin, który co prawda miałam mieć za dwa tygodnie, ale w gruncie rzeczy nie miałam nic innego do roboty. Przedtem jakakolwiek moja nauka wyglądała tak, że nigdy nie zaczynałam się uczyć wcześniej niż dzień przed. Ale żeby zająć czymś myśli, dobre było i coś takiego. Więc praktycznie do końca dnia zajmowałam się nauką, ale gdy przyszło już zasnąć... Lepiej nie mówić. To wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. Byłam na siebie wręcz wściekła. Dlaczego aż tak to przeżywam?!

„What do you want from me?
What do you want, what do you want from me now?"

Do następnego lataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz