Rozdział 5

49 5 1
                                    

Moim oczom ukazał się wysoki brunet z magnetycznymi zielonymi oczami. Emanował spokojem i opanowaniem, w przeciwieństwie do mnie, która nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Uciekać?

- Bardzo przepraszam... - wyszeptałam. - Nie wiedziałam, że Pan tu będzie o tak wczesnej porze. Ja chciałam tylko... Bo ja... Ten kot tak miauczał... - Zaczęłam się jąkać, kiedy on cały czas patrzył się na mnie w ten przenikliwy sposób. 

- Skąd jesteś? - zapytał, zbliżając się do mnie, a ja zupełnie skamieniała, nie wiedziałam co się dzieje. 

Widziałam jak sięga rękoma po kota, który nie chciał puścić gałęzi drzewa. Jego ramiona napięły się, uwypuklając mięśnie. W końcu kotek ustąpił i znalazł się w ramionach mężczyzny. Ten pogłaskał go, po czym puścił. Oboje patrzyliśmy jak maluch szybko ucieka w tylko sobie znanym kierunku. Natomiast kiedy wróciłam spojrzeniem do nieznajomego zdałam sobie sprawę, że on nie patrzył w zieleń tylko prosto na mnie. Uśmiechnął się lekko i podniósł brew do góry, ewidentnie mi coś sugerując, a ja zdałam sobie sprawę, że nie odpowiedziałam na jego pytanie.

- Oh. Ja... Pracuję w szwalni. U Cynthii.

- Słyszałem o niej, ale nie mam pojęcia gdzie to jest.

- To taki mały sklepik, praktycznie w samym centrum. Mamy głównie zlecenia. - odpowiedziałam szybko. 

Patrzyliśmy na siebie chwilę w ciszy, po czym zdałam sobie sprawę, że powinnam się ewakuować. W końcu weszłam na jego posesję.

- Bardzo przepraszam Pana za najście. - zaczęłam. - Chciałam tylko pomóc temu kotu. I radziłabym naprawić tą dziurę, bo może narobić Pan sobie niepotrzebnych kłopotów. - powiedziałam cicho i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia.

- Poczekaj! - podszedł do mnie. - Wiesz... To jest pałacowy ogród. Nie mój.

Minęła chwila, zanim ta informacja do mnie dotarła, a zaraz po tym na moją twarz wpłynął czysty szok i jeszcze większe przerażenie.

- Pałacowy ogród?! - powtórzyłam zrozpaczona, a on lekko się zaśmiał. - Proszę, nie mów nikomu, że włamałam się do zamku.

- Właściwie do ogrodu,  nie zamku. - widziałam, że miał ze mnie niezły ubaw, ale to nie zmieniało moich emocji. Byłam za bardzo przejęta sytuacją, w której się znalazłam.

- Bez obaw, do tej części dawno już nikt nie chodzi. Nie masz się czego obawiać. I oczywiście zachowam twój sekret w tajemnicy. Cóż, teraz to nasz sekret. - Uśmiechnął się do mnie lekko, a sposób w jaki wypowiedział do mnie te słowa, sprawiły, że zaczęłam się uspokajać. 

- Jest Pan pewien, że ta część ogrodu jest opuszczona?

- Jak masz na imię? - zapytał, zamiast odpowiedzieć na moje pytanie.

- Blair.

- A więc, Blair, możesz być całkowicie pewna, że nikt tu nie zagląda, więc pozostań spokojna. Co więcej, wybacz mi tę poufałość, ale muszę przyznać, że masz naprawdę ładny uśmiech. - spaliłam buraka na te słowa i zaczęłam się zastanawiać nad jego słowami. Rzeczywiście komplement na samym początku znajomości nie jest czymś, co zawsze odbiera się dobrze. Jednak gdyby nie zwrócił na to mojej uwagi, z pewnością nawet bym nie zauważyła. Takim mężczyznom jak on wybacza się wszystko.

- Dziękuję... - szepnęłam tak cicho, że nie byłam pewna, czy usłyszał te słowa. - A ty, jak masz na imię? - zapytałam po chwili, już zdecydowanie pewniej. 

Jego mina nie zmieniła się, ale minęła dłuższa chwila, zanim odpowiedział.

- Wybacz, że nie przedstawiłem się od razu, ale uznałem za zbędne mówić o takich drobiazgach. - Drobiazgach? - Chciałbym kiedyś wyjść ze schematu, że to właśnie imię decyduje o tym, kim jesteśmy. - Oh, za pewne demokrata, pomyślałam. - Mam na imię Carlos, droga pani. - Powiedział, kłaniając się nisko i całując moją dłoń. Spojrzał na mnie z dołu, a ja znowu spaliłam buraka. 

Wybierz mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz