II

154 24 14
                                    

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wypuściłam powietrze z ust, przewracając oczami. Wcale nie chciałam uczestniczyć w tym cyrku. Wolałam zostać w pokoju i udawać, że w ogóle nie istnieje, w międzyczasie oglądając serial. Jednak taka możliwość po prostu nie istniała. Musiałam zejść na dół i uśmiechać się tak jakby ktoś wyciągnął mi mózg przez nos. Czyli musiałam wystawić klasyczną sztukę pod tytułem "moje bezcelowe życie".

Moje ciemnobrązowe włosy pozostały rozpuszczone i lekko pokręcone. Na ustach miałam intensywnie czerwoną szminkę. Czarna bluzka z głębokim dekoltem opinał się na moim ciele podobnie jak czarne spodnie. Na stopy miałam założyć szpilki. Bo przecież każdy chodził po domu właśnie w takim stroju.

Założyłam jeszcze pierścionek zaręczynowy na palec i wzięłam buty do rąk. Opuściłam pokój i zeszłam na dół. Kiedy tylko dostrzegłam narzeczonego, ubrałam buty i do niego podeszłam.

— Daniello. — Zwrócił się do mnie, kiedy tylko znalazłam się w zasięgu jego wzroku. — Piękna jak zawsze.

Taka miałam być. Piękna i seksowna. Miałam podobać się facetom tak by Ci chcieli mnie za żonę. By kolejki chętnych kandydatów ustawiały się od drzwi aż po bramę wjazdową. Nie mogłam być zbyt grzecznie ubrana. Bo wtedy ich spojrzenia tylko by mnie omijały, ignorując moje istnienie. Jednak gdybym pokazała za dużo, faceci tylko by się zniechęcali. Musiałam odnaleźć idealny balans i się go trzymać.

— Dziękuję. — Rzuciłam, uśmiechając się blado.

— Może porozmawiacie na osobności. — Zasugerował tata, na co lekki się skrzywiłam. — Ustalcie szczegóły dotyczące małżeństwa.

— Jasne. — Mruknął Drake, biorąc mnie za rękę. Przeprowadził mnie do pokoju, obok gdzie usiedliśmy razem na kanapie.

Jednak żadne słowo nie opuściło naszych ust. Siedzieliśmy w kompletnym milczeniu, raz na jakiś czas odnajdując się spojrzeniami. Nic nas nie łączyło. Żadnych wspólnych wspomnień. Emocjonalnych chwil, o które moglibyśmy się zaczepić. Byliśmy tylko dwójka kompletnie obcych sobie ludzi. Których pchnięto ku sobie siłą. I zmuszono, by znosili swoją obecność.

— Chcą by ślub odbył się za dwa miesiące. — Oświadczył, na co spojrzałam na niego zdziwiona. Miło, że mi powiedzieli. — Oboje tego nie chcemy jednak umówmy się. Nie wykręcimy się, nie ma nawet co marzyć. Więc po prostu to znieśmy.

— Już nie takie rzeczy przyszło mi znosić. — Zapewniłam wpatrując się w niego, z kamiennym wyrazem twarzy.

Na swój sposób pogodziłam się z tym, jak wyglądało moje życie. Nauczyłam się istnieć ze świadomością, że nigdy nie będę szczęśliwa. Bo przeżyłam i byłam skazana na zbyt wiele by móc poczuć szczęście.

— Zasady są bardzo proste. Oczekuje od ciebie tylko tego, żebyś gotowała i sprzątała. Seks dostanę gdzie indziej, jeśli ty nie będziesz chciała mi go dać. — Zapewnił rozsiadając się wygodnie, na kanapie. To, co mówił może lekko mnie zdziwiło. Jednak w sumie mogłam się tego spodziewać. — Zresztą uczciwie przyznaje, że i tak będę go szukać poza małżeństwem. Nie jesteś w moim typie.

— Więc ja uczciwie przyznaje, że nie umiem gotować i w życiu nie sprzątałam. — Przyznałam całkiem szczerze.

Rodzina dbała bym była jak najbardziej nieporadna. Nie pozwalali mi w zasadzie na nic. I to było frustrujące. Nie umiałam zrobić wokół siebie w zasadzie niczego. Byłam zdana na łaskę innych. Bo taka też miałam być. Tak bym nigdy nie zdołała uciec z tego koszmaru.

To było trochę tak jak w tych wszystkich książkach. Główna bohaterka była utrzymywana przez męża. Nic nie robiła i miało co chciała. Pozornie to wydawało się całkiem fajne. Jednak kiedy człowiek dłużej nad tym posiedział, uświadamiał sobie jedno. Była jego niewolnicą, z którą mógł robić co tylko chciał, bo ona bez niego nie miała nic.

To życie pozornie było złote. Jednak to złoto układało się w kraty tworzące klatkę, z której nie w sposób było uciec.

— I tym właśnie mnie uratowałaś. — Stwierdził, wstając z kanapy. Uśmiechnął się szeroko, co nieco mnie przeraziło. Miał plan. I ten plan miał mieć dla mnie surowe konsekwencje.

Mężczyzna wyszedł z salonu. Ja niewiele myśląc, ruszyłam za nim. Z niesamowitym zadowoleniem stanął obok swoich rodziców. Ci siedzieli przy stole i jedli posiłek razem z moimi. Widocznie dogadywali umowę, która miała zapieczętować nasz ślub. Wszyscy wydawało się tym faktem bardzo podekscytowani. Do momentu, w którym Drake nie zaczął mówić. A ja już wiedziałam, że nie wyjdę z tego cała.

— Nie poślubię kobiety, która ani nie ugotuje mi obiadu, ani dla mnie nie posprząta. — Oświadczył twardo, spoglądając na mnie przez ramię. — Jaki to materiał na matkę? Ta kobieta nie zadba ani o mnie, ani o moje dzieci.

Drake był bezwzględny i egoistyczny. Wiedział, co może mnie spotkać. Jednak go to nie ruszało. Dbał tylko o to, że dzięki tym słowom mógł uratować się przed małżeństwem, którego wcale nie chciał. Rozumiałam to. Bo człowiek nie mógł zrobić dla siebie nic lepszego niż być egoistą.

— Mój syn ma rację. Taka kobieta to nie materiał na żonę. — Oświadczył jego ojciec, co widocznie podniosło ciśnienie mojemu. — Jest śliczna, jednak nic ponad to. I to małżeństwo definitywnie przestaje mi się podobać. Zwłaszcza że mam lepsze propozycje na wydanie syna.

— Mamy umowę. — Zauważył Oliver, widocznie się irytując.

— Jeszcze nie padło sakramentalne tak. Więc nic nie ma. — Zauważył Victor, wzruszając ramionami. — Musimy jeszcze raz przemyśleć korzyści tego małżeństwa.

— Naprawdę twój syn jest tak bardzo rozpieszczony? — Spytała mama która widocznie też była zirytowana.

— Zawsze będę dbałby mój syn miał odpowiednią żoną. — Zapewnił, krzyżując ramiona na piersiach. — Żegnaj Oliverze.

Wiele można było powiedzieć. Byli wypaczeni i mieli całkiem nieracjonalne myślenie etyczne. Dziwnie dbali o swoje dzieci jednak widocznie to robili. Bez wątpienia kochali syna. Nawet jeśli dziwnie to okazywali.

Drake wraz z rodzicami opuścili nasz dom. Moi braci wycofali się w kąt. Wiedzieli co nas czeka. Ja jedynie spuściłam wzrok, widząc jak Oliver do mnie podchodzi.

— Widzisz! Jesteś kompletnie bezużyteczna! Jednak czego innego mogłeś się spodziewać! — Wykrzyczał, mocno łapiąc moje ramię. — Miałaś kurwa jedno zadanie i nawet tyle nie zdołałaś zrobić! Trzeba było cię zabić, kiedy był na to czas! Pierdolony pasożyt! — Warknął, uderzając mnie w twarz. Nie planowałam się opierać. Padłam na podłogę. Uniósłam spojrzenie tylko czekając na kolejne uderzenie, które jednak tym razem nie nadeszło. Ojciec odszedł wkurzony i trzasnął drzwiami, wchodząc do gabinetu.

— Miał dzisiaj dobry dzień. — Zauważył Daniel, krzyżując ramiona na piersi. — No cóż, było się bardziej starać. — Rzucił, wchodząc na górę po schodach.

— I tyle było z poznania przeszłego zięcia. — Mruknął Charles, również idąc na górę.

— Tacy już są faceci w tym świecie. Tak dzisiaj traktuje cię ojciec i kiedyś potraktuje mąż. — Wyjaśniła mama, podchodząc do mnie. — My kobiety musimy znać swoje miejsce i znosić najgorsze upodlenie. Oto definicja naszego życia.

— A co jeśli się na to nie godzę? — Spytałam, kładąc dłoń na bolącym policzku. Chciało mi się płakać. Jednak to i tak nic by nie dało.

— To trzeba było urodzić się kimś innym. — Oświadczyła, wzruszając ramionami. — Wstań z tej ziemi. Kobiety zawsze muszą podnosić się sama. Bo nikt nigdy się za tobą nie wstawi.

Moja matka była jaka była. Jednak przez te wszystkie lata nauczyłam się jednego.

Kobieta musi być sobie sama siłą, podporą i odwagą, bo jeśli ona o siebie nie zawalczy, nikt tego nie zrobi.

LegacyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz