IV

134 21 9
                                    

Położyłam walizkę na łóżku i podeszłam do szafy. Panował w niej względny porządek. Na każdej półce leżała inna część garderoby. Dlatego niewiele myśląc, po prostu wyciągnęłam po kilka sztuk ubioru. Nie głowiłam się nad tym, czy będę w tym dobrze wyglądać. I czy cokolwiek będzie do siebie jakkolwiek pasować. W końcu jechałam tam sprzątać i gotować. Wątpiłamby Joshua wypuścił mnie z mieszkania, chociażby na moment. Poza tym to w co będę ubrana było moim najmniejszym zmartwieniem.

Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym zamknęłam walizkę. Ręce mocno mi się trzęsły, dlatego przy okazji upuściłam parę rzeczy. Jednak nie byłam o to na siebie zła. Bałam się i miałam do tego pełne prawo. Zresztą tylko wariat nie bałby się na moim miejscu.

— Jedziemy. — Polecił Wilson, jak gdyby nigdy nic wchodząc do mojego pokoju. Jakby chciał pokazać, że zostały w nim resztki kultury, podszedł do mojego łóżka. Zgarnął z niego walizkę i ruszył do wyjścia. — Ruchy. Nie lubię czekać. — Zdradził, na co ja od razu ruszyłam za nim.

Oczywiście nie spodziewałam się, że ktoś się ze mną pożegna. W końcu sam fakt tego, że wszyscy przystali na ten chory pomysł, najlepiej obrazował kondycję mojej rodziny. Oliver nie był kochającym tatusiem. Adelin nie była troskliwą mamusią gotową walczyć o swoje dzieci za wszelką cenę. A Daniel i Charles nie byli nadopiekuńczymi braćmi gotowymi zabić każdego, kto mnie skrzywdzi. Nie byliśmy rodziną. A jedynie zbiorowiskiem ludzi zamkniętych w jednym domu, których niby cóż łączyło. Jednak bynajmniej nie były to więzi emocjonalne.

Dlatego jak gdyby nigdy nic po prostu opuściłam dom. Posłusznie szłam za mężczyzną, utrzymując od niego bezpieczny dystans. Chociaż nie było co się łudzić, że to jakoś mnie uratuje.

— Wsiadaj. — Polecił, otwierając przede mną drzwi samochodu. Ja nic nie mówiąc, wsiadłam do środka. — Oliver obciął ci język, że tak nic nie mówisz?

— Uczył mnie bym nigdy nie odzywała się niepytana. — Wyjaśniłam z lekkim strachem, przenosząc na niego spojrzenie.

— Ja pierdole. To serio taki niespełniony treser psów, jak mówią. — Rzucił, widocznie zmieszany zamykając drzwi.

Brunet podszedł na tyły samochodu i wrzucił walizkę do bagażnika. Potem obszedł samochód z drugiej strony, by zająć fotek kierowcy. Na nic nie czekając, odpalił silnik i opuścił teren mojego rodzinnego domu.

Normalnie umierałabym ze szczęścia, opuszczając to miejsce. Jednak teraz wcale się nie cieszyłam. Głównie dlatego, że najpewniej właśnie weszłam z deszczu pod rynnę. I możliwe było, że będzie tak samo źle lub nawet gorzej.

— Ustalmy jedną rzecz. — Zaczął zabójca, na co skupiłam na nim spojrzenie. — Odzywaj się czasem, bo to dziwne jak tak siedzisz, jakby ci upierdolili język. Nie będę znosił w domu takiej niemowy.

— Jasne. — Rzuciłam, jednak nadal byłam spięta. Ten natomiast wydał się rozluźniony. Jakby cała sytuacja była dla niego normalna. Siedział rozwalony na fotelu i prowadził samochód, nawet za bardzo nie skupiając się na drodze. — Mieszkasz w domu czy mieszkaniu? — Spytałam głównie dlatego, że byłam ciekawa, jak wiele pracy mnie czeka.

— Mieszkanie. Po co mi wielki dom, kiedy jestem jeden? — Dopytał, na co wzruszyłam ramionami. — No właśnie. Nie potrzebuje obnosić się z pieniędzmi. Zwłaszcza że to tylko ściągnęłoby na mnie uwagę. Zanotuj to sobie.

— Ymm dobra. — Mruknęłam nieco niepewnie. — Więc... No nie masz żony ani nikogo nie?

— Mówię przecież, że jestem sam. I się tak nie naciągał, bo to irytujące. Może jestem najemnikiem i nie jedno w życiu robiłem. Jednak daleko mi do poziomu psychopatii twojego ojca. Nie jebnę ci, bo powiesz coś nie tak. — Zapewnił, co już na tym etapie mocno mnie zdziwiło. Smutna prawda była taka, że nie przywykłam do dobrego, a nawet po prostu ludziego traktowania. Więc myśl, że mogę powiedzieć coś bez myślenia o konsekwencjach, była wręcz dziwna. Chociaż nie mogłam też ufać mu na słowo. Mógł w końcu tak tylko mówić a ostatecznie bić mnie dla zabawy. — Wiem, czemu pytasz. I serio masz o mnie złe zdanie. Mogłabyś być moją córką. Nie jestem zboczeńcem.

— I pewnie tak też powinnam założyć. Jednak żyjąc w mojej rzeczywistości, zawsze zakładasz najgorsze. — Wyjaśniłam, jakby mógł tego nie wiedzieć.

W moim życiu dominował jeden konkretny typ faceta. Zepsuty i pozbawiony moralności. Znajomi mojego ojca w zasadzie całe moje życie mnie seksualizowali. Rzucali sprośnymi tekstami i niestosownie lekko ujmując komentowali moje ciało. A ja uczona byłam jednego. Dla faceta jestem tylko ciałem. I muszę z tym żyć, bo tak już jest.

— Wiem. Znam to środowisko. — Przypomniał, widocznie stwierdzając, że mogłam o tym zapomnieć. — Jednak znam też masę kobiet, przez które mam do was ogromny szacunek. I wiem, do czego jesteście zdolne.

Nie czułam się silna jako kobieta. Pewnie głównie przez to, jakie przedstawicielki tej płci mnie otaczały. Piękne jednak nadal jedynie marionetki w rękach mężczyzn. I nawet kiedy trafił się facet z większym szacunkiem do żony i córki one i tak w jego oczach były słabe. Kruche i piękne istoty, które należy chronić. Kobiety bowiem nie umiały walczyć czy strzelać. Zawsze pozostawały na łasce męża, bo sama często też nie zarabiały. I taki właśnie był obraz kobiety w mojej głowie. Bezbronnej i zamkniętej często tylko w pozornie złotej klatce.

— Więc masz szczęście, że nie urodziłeś się w rodzinie mafiozów. — Zauważyłam, przenosząc spojrzenie na widok za oknem. — Dlaczego więc zgodziłeś się na propozycje mojego ojca? Przecież bez wątpienia stać cię na dobrą pomoc domową. Więc jaki jest Twój interes w męczeniu się z moją osobą?

— To jest pytanie, na które odpowiedź poznasz w swoim czasie. — Zapewnił, na co jedynie stłumiłam w sobie ciche westchnięcie. W zasadzie byłam przyzwyczajona do takiej kolei rzeczy. Mało kiedy mówiono mi prawdę czy w ogóle cokolwiek. Zazwyczaj po prostu wychodzono z założenie, że nie muszę nic wiedzieć. Bo też i po co? — Twój brak jakiejkolwiek reakcji i niesamowita wręcz obojętność są niemal godne podziwu.

— Ojciec byłby dobrym treserem. — Zapewniłam, poprawiając włosy. — Skutecznie nauczył mnie jak być właśnie taką.

— Nie powiedziałbym, że lanie kogoś aż się nauczy, podchodzi pod wyższe umiejętności. — Rzucił, zaskakując mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Raczej nie sądziłam, że w jakikolwiek sposób skrytykuje mojego ojca. A on robił to otwarcie i to całkiem często. — No dobra może czasem to jest metoda. Jednak bynajmniej nie do wychowywania dzieci.

— Powiedz to jemu, to chyba cię wyśmieje. — Prychnęłam dostrzegając coraz więcej piętrzących się bloków, które robiły spore wrażenie.

— No cóż. Nie każdy na tym świecie może być inteligentny. — Mruknął, w końcu skręcając na jeden z podziemnych parkingów pod blokiem. — Witaj w nowym domu Daniello.

Witaj w swoim osobistym piekle Di Morte.

LegacyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz