V

134 19 2
                                    

Wysiadłam z samochodu, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było w nim jednak nic niezwykłego. Mnóstwo betonu i linie wyznaczające miejsca do parkowania. Poza tym obrzydliwe sztuczne światło, od którego już bolała mnie głowa. Zrobiłam kilka kroków do przodu, wydostając się spomiędzy dwóch zaparkowanych samochodów.

— Wydajesz się być strasznie zagubiona. I przy okazji przytłoczona. — Zauważył brunet, podchodząc do tyłu samochodu. Otworzył bagażnik, by wyjąć z niego moją torbę.

— To wyda się śmieszne, jednak prawda jest taka, że nie widziałam tylko urywek świata... W życie nie byłam nawet w sklepie. — Wyznałam, skupiając na nim spojrzenie. Ten momentalnie skupił na mnie swoje, jakbym właśnie powiedziała mu, że kogoś zamordowałam. — Zakupy spożywcze robiły służące, a ubrania kupowała mi matka. Wszystko, co w życiu widziałam to kilka domów, szkoła i jakieś eleganckie lokale, do których zabierali mnie na bankiety. Ograniczyli mój świat, jakby bali się, że kiedy go zobaczę, zapragnę stać się jego częścią. I w końcu zechce się uwolnić.

Zawsze pociągało mnie bycie tą fajną tajemniczą dziewczyną. Taką, która wielu porządna jednak nikt nie może jęk mieć. Ona w końcu nie bawi się w bliskie relacje, wszystkich od siebie odsuwa i nikogo do siebie nie dopuszcza. Jednak ja taka nie byłam. Za to byłam kochliwa. Szybko zaczynałam szaleć za każdym, kto poświęci mi, chociaż chwilę uwagi. W zabójczo szybkim tempie zaczynałam się zwierzać ze swoich problemów każdemu, kto chciał słuchać. Bo tego mi brakowało. Uwagi, miłości i bezpieczeństwa, których nigdy nie dostałam w domu.

— Więc teraz w końcu doświadczysz odrobiny świata. Chodźmy. — Polecił, idąc w kierunku windy.

Weszłam za nim, obserwując każdy jego ruch. Przycisnął guzik z numerem piątym. Czyli mieszka na piątym piętrze. Dobrze wiedzieć.

Rozejrzałam się po niewielkim pomieszczeniu. Moje ciało w niekontrolowany sposób się spięło. Miałam wrażenie, że momentalnie zaczęło mi się ciężej oddychać. Chociaż nie popadłam w kompletną panikę.

— Nie czujesz się pewnie w małym pomieszczeniach, kiedy nie jesteś sama. — Wtrącił, a ja przeniosłam na niego spojrzenie. — Panikujesz i gotujesz się do ataku.

— Czemu bawisz się w psychologa i robisz mi analizę? Po co ci to? — Spytałam, unosząc jedną brew. Czułam się szczerze, średnio komfortowo z myślę, że ktoś tak uważnie mnie analizuje i obserwuję każdy mój ruch. — Jestem tutaj, żeby szorować twój kibel i robić ci kawę rano. Tak tylko przypomnę.

— Tego też dowiesz się w swoim czasie. Najpierw muszę się jeszcze o czymś przekonać. — Wyjaśnił i właśnie wtedy winda się otworzyła. Joshua ominął mnie i wyszedł z windy.

Westchnęłam cicho i ruszyłam za nim. Przeszliśmy w zasadzie na sam koniec korytarza. I właśnie tam Wilson zatrzymał się przed dębowymi drzwiami. Wyjął z kieszeni klucz i je otworzył gestem dłoni, pokazując mi bym weszła.

Niepewnie weszłam do środka i zdjęłam buty. Rozejrzałam się po mieszkaniu, od razu przekonując się, że na pewno mężczyzna nie żył aż tak skromnie. Chociaż mieszkanie już na pierwszy rzut oka widocznie było minimalistyczne i bardzo nowoczesne. W salonie, który od razu dostrzegłam, panowały koloru biali i czerni co dawało poczucie porządku. Mebli było niewiele. Podobnie jak ozdób. Jednie kilka obrazów i jakiś wazon. Który od razu zwrócił moją uwagę przez to, że jako jedyny element pomieszczenia był czerwony. Niewiele myśląc ruszyłam przed siebie, po czarnych panelach aż stanęłam na dużym i białym dywanie. Dłoń oparłam o czarną kanapę wykonaną ze skóry, do której dobrane były dwa fotele w tym samym stylu. Przed nimi stał szklany stolik a naprzeciwko wisiał duży telewizor, pod którym stała czarna półka, na której ustawionych było kilka książek. Gdzieś pomiędzy nimi wypatrzyłam jakieś kable i laptopa. Po lewej stronie za wysokim blatem kryła się kuchnia, która spowita była w mroku czarnych blatów i płytek. Pomieszczenie było surowe jednak piękne.

— Pamiętasz co mówiłeś o nie zwracaniu na siebie uwagi? — Spytałam, przenosząc na niego spojrzenie.

— Tak. Jednak to nie znaczy, że nie mogę się rozpieszczać. — Wyjaśnił, podchodząc do mnie. — Pokaże co twój pokój. — Oświadczył podchodząc do jedynych drzwi na prawo umieszczonych nieopodal schodów.

Otworzył czarne drzwi, ponownie puszczając mnie przodem. Weszłam do środka i jedynym co zauważyłam to spory materac leżący na podłodze. Oprócz tego w pokoju stały tylko jakieś pudła, które zapewne nie miały innego miejsca i jeszcze jedna para drzwi.

— Nie miałem czasu się przygotować. Więc sama go sobie urządzisz w swoim czasie, ale najpierw go posprzątaj. Jeśli będziesz mnie szukać, idź po schodach na górę. Tam jest sypialnia i mój gabinet. — Wyjaśnił, odkładając moją torbę na podłogę. — Dzisiaj ogarnij ten pokój jutro wyjaśnię Ci, co i kiedy będziesz robić.

— Jasne. — Rzuciłam, podciągając rękawy bluzki.

— Wynieś pudła z pokoju. Przejrzę to potem i w końcu zrobię z tym porządek. — Dodał, wychodząc z pokoju.

Część rzeczy leżała porozrzucana na podłodze. Dlatego zaczęłam wrzucać je do pudeł. I wtedy między gratami zauważyłam broń. Podniosłam pistolet, który okazał się być cięższy niż mogłam przypuszczać. Obejrzałam go z fascynacją, starając się nic nie nacisnąć. Nie chciałam by przez przypadek wystrzelił. Jednak się na tym nie znałam i nie byłam pewna czy nie jest naładowany ani czy nie działa.

Delikatnie odłożyłam ją do pudła, chociaż z niechęcią. Czułam się dziwnie, dobrze trzymając broń w rękach. Chociaż nie umiałam jej używać, dawała mi nieznane wcześniej poczucie bezpieczeństwa.

— A może lepiej nie. — Mruknęłam, mówiąc sama go siebie. Może to było dziwne, jednak czasem tak robiłam. A moja teoria zakładała, że to przez samotność lekko oszalałam i gadałam do siebie, by zapełnić pustkę.

Wyjęłam broń z pudełka i wyszłam z pokoju. Już chciałam wejść po schodach na górę, kiedy zobaczyłam Joshua w kuchni. Podeszłam do blatu i delikatnie położyłam na nim broń.

— Znalazłam to i uznałam, że lepiej ci przynieść. — Wyjaśniłam, kiedy ten uważnie mi się przypatrywał, pijąc piwo.

— Nie jesteś szalona i masz szacunek do broni. To dobrze, ale nie tak się ją trzyma. — Wyjaśnił, obchodząc blat. Wziął broń i mi ją podał. Ja niewiele myśląc ją wzięłam i pozwoliłam by mnie poukładał. — Musisz ugiąć lekko ręce, żeby łatwiej ci ją było, utrzymać przy silę odrzutu. Stój w lekkim rozkroku, by mieć lepszą podstawę. Ona zawsze jest najważniejsza. Nieźle mała. Masz to we krwi.

— Mała? — Spytałam, spoglądając na niego przez ramię. — Mam ponad metr osiemdziesiąt.

— Jednak przy mnie jesteś dosyć niska i do tego młodsza. Chociaż faktycznie najdrobniejsza nie jesteś. — Zauważył, zabierając mi broń. — Wracaj do sprzątania. Jutro musisz wcześnie wstać.

— Pewnie. — Mruknęłam i ruszyłam do pokoju.

Może jednak nie będzie aż tak źle?

LegacyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz