2.13 Początek początku końca ( gift before wedding) -Kailor

250 5 88
                                    

Amber, u know this is about.

Tytuł równie małomównym niczym Ukryta hihi

Przypisy special for you, by was denerwowały. Nie ma za co (czyt. Nie mogłam się powstrzymać)

Shot poświęcony w pełni kontekstom pomiędzy mną, wielbicielką pewnego barda i dziewczyny, która wcale przez przypadek nie zdradza mi rzeczy (a przy okazji tworzy armię multikont na stalking pewnej damy) , aka najlepszego małżeństwa i niedopowiedzień, których nie zrozumiecie

--------------------

Wziął wdech. A potem drugi. I trzeci. Czwarty. Piąty. Szósty. Przy dwudziestym przestał liczyć. Nie działało. A Jay pierdolił, że to taki dobry pomysł. ,,Zobaczysz, to uspokaja". Yhm. Już kurwa widzi, jak to go uspokaja. Niebotycznie. Tak go uspokoiło, że z powodzeniem mógłby zostać zawodnikiem MMA i zostać mistrzem świata w jeden dzień. A to wcale nie nie uspokojało go, tylko pogłębiało jego stres.

,,Kurwa, japierdole"-przemknęło mu przez głowę po raz już nie wiedział który tego dnia, poprawiając swój krawat. Jebany krawat, który był już idealnie, do cholery, założony. Że też nie nie mógł się rozluźnić. Gdzie jest wiatr, gdy jest potrzebny!?

Czy to był dobry pomysł? A chuj, gdzie tam (zabije mnie za tą ilość przekleństw, zabije, mówię wam). To był absolutnie najgorszy pomysł w przeciągu kilku lat. Licząc zaraz po wybraniu się na samotne wakacje i zorganizowaniu grilla (NIGDY KURWA WIĘCEJ, Kai myślał, że Cole wpierdoli mu całą zamrażalkę, NIGDY WIĘCEJ). Jednak już tu był. Stał. Przecież teraz nie mógł się wycofać.

-Ej, kurwa, będzie dobrze!(he,he)-usłyszał gdzieś krzyki, przytłumione, zza drzwi, pewnie z jakiegoś innego pokoju. Sądząc po barwie tonu i jego zabarwieniu emocjonalnym musiał być to Jay, który pewnie pocieszał kolejnego pomocnika w dopinaniu całości tego shitu. Każdy się tu denerwował i pewnie kolejny znów z czymś nie radził lub psuło mu się to na oczach. Zdążył już mu to powiedzieć 100 razy. Uspokoił go to. Tak, że musiał wypić trzy szklanki whiskeyi. Jay był zajebistym wsparciem emocjonalnym. Najlepszym na świecie.

Sprawdził mankiety, buty, spodnie, skarpetki, koszulę, krawat, włosy i nawet cholerny, sztuczny kwiat, przypięty do jego marynarki. Wszystko leżało na nim jak na manekinie. Jak to powiedział Cole? ,,Mógłbyś stanąć na wystawie i robić za żywy manekin ". Pocieszyło go to bardzo. W chuj.

-Mam beznadziejnych przyjaciół-powiedział sam do siebie, ze złością i wyrzutem.-Kurwa, japierdole.-powtórzył po raz kolejny swoje ulubione zdanie dnia, uświadomiwszy sobie, co się zaraz stanie.-O kurwa mać, w co ja się wpakowałem-dodał zaraz, coraz bardziej załamany tym, co miało się stać.-Jak ja się na to zgodziłem!?-wykrzyczał, siadając na cholernie, idealnej i białej kanapie.-Kurwa mać, tu wszystko jest idealne! Jak ja mam się tu wyluzować!?-żachnął się do siebie.

-Ej, mała! Stój! Nie! NIE! Do jasnej cholery, stój!-usłyszał spokojny, idealny, ,,jestem pierdoloną oazą spokoju na pierdolonej tafli jebanego jeziora" głos. Należał do Zane'a. A co robił Zane?

-Osz kurwa, no nie-powiedział znów do ściany, uświadamiając sobie, co się dzieje. Od razu ruszył energicznie w kierunku wyjścia i otworzył drzwi z zamiarem zażegnania kryzysu, który miał nastąpić za jakieś 0,001 sekundy, ale powstrzymało go energiczne i stanowcze pchnięcie kogoś niższego, z postawą zdeterminowanej i wkurwionej Czarnej Wdowy. ,,Jakby nie patrzeć-pasuje".

-Ej, ej, ejejejejej.-usłyszał wkurzony głos-Co ja mówiłem o wychodzeniu? Masz tu siedzieć! Rozumiesz!?-powiedział ma Najlepszy Organizator Ślubów Jay, dźgając go palcem wprost w jego tors. Zabawne, bo jeszcze 10 minut temu kazał mu nie dotykać garnituru, by nie zepsuć efektu.

Jednostrzałowce~NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz