ᴘʀᴏʟᴏɢ

344 24 169
                                    

Obudziła z samego rana. Nigdy nie należała do rannych ptaszków. Nie przyłączyła się do nich sama z wyboru, lecz coś ją do tego zmusiło. To coś nosiło nazwę - poczucie winy. Męczyło ją od sylwestra, kiedy to odrzuciwszy zaręczyny Alka zraniła jego uczucia. Chłopak na każdym kroku zapewnia ją, że jeśli nie czuje się gotowa na taką poważną decyzję to poczeka na nią tyle, ile będzie trzeba, nawet całe życie. Stara się pokazać jej, że nie czuje do niej żalu, lecz wciąż to wielkie uczucie, które zapłonęło w jego sercu od momentu ich poznania.

A ona wciąż w samotności nie może spojrzeć w swoje odbicie. Katuje się ogromem myśli, które nie zdają się zbytnio współpracować. Marnieje, usycha każdego dnia, niczym więdnący kwiat, a w oczach nie ma już tego samego promyku radości. Pytacie, gdzie się podziała ta radosna optymistka, szukająca dobra nawet w sytuacjach zdających się być beznadziejnymi?

Jest zamknięta, gdzieś głęboko duszy tej ciemnowłosej kontemplującej dziewczyny, która wydaje się z niej przesiadywać tylko w jego obecności. On był jej lekarstwem. Lekarstwem na wszystkie troski. Obwiniała go jednak skrycie o to, że połamał jej serduszko na pół, gdyż była rozdarta wewnętrznie od momentu nieudanych zaręczyn. Myślała godzinami, że gdyby do tego nie doszło mogliby teraz spędzać razem szczęśliwie krotochwile.

Każdego dnia walczyła z sobą powtarzając sobie, że dziewczyny muszą twarde być jak mur. Nie zdawała sobie, jednak sprawy, że wino już się wylało. Będzie musiała je wypić, aż do samiutkiego dna.

- Marcysiu? - melodyjny męski głos wyrwał ją z zamyślenia.
- Hm? Znaczy.. Co tam misiu? - zapytała spoglądając na blondyna.
- Już jesteśmy na miejscu..- odrzekł wskazując w miejsce, gdzie znajdował się opustoszały warsztat. - Coś jest nie tak księżniczko? Jesteś jakaś zamyślona..
- Och już? - zacisnęła usta w wąską kreskę nie odpowiadając na jego pytanie. Była wystarczająco zestresowana, że nie była w stanie dobrać słów, aby dokładnie powiedzieć, co się dzieje. Cała trzęsła się jak galaretka, a w głowie nękały ją różne myśli.

Spojrzała w stronę zapadającej się budowli. Znajdowała się na uboczu, gdzie ciężko było usłyszeć dech jakiegokolwiek istnienia.
Można byłoby wręcz określić, że było to pospolite zadupie, gdzie psy dupami szczekały. A po co się tu znaleźli? Otóż Orsza wraz z jakimś kontaktem z góry wezwali Marcelinę na poważną rozmowę. Dziewczyna była roztrzęsiona tym faktem. Zaczęła wyliczać, czy ostatnimi czasy odwaliła jakąś grubszą manianę, lecz w swej pamięci nie mogła odnaleźć takiego wspomnienia. Dlaczego więc została wezwana? Jeśli nie po otrzymanie nagany to po co? A może oni wiedzą coś, co ona nie wie?

Za dużo pytań.

Za mało odpowiedzi.

- Hej wszystko będzie dobrze zobaczysz księżniczko! Jesteśmy w tym razem tak? Cokolwiek się nie stanie jestem obok i będę na ciebie czekał. Dasz radę rozumiesz? Jesteś dzielna.- przycisnął ją do swojego umięśnionego torsu zaciskając w czułym uścisku. Poczuł jak jej drobne rączki oplatają subtelnie jego kark. Chciała napawać się jego obecnością.
- Dziękuję Aleczku jesteś moim cudem wiesz? - zapytała muskając czule jego usteczka.
- A ty moim aniołem. - cmoknął ją w czółko na pożegnanie.- A teraz leć! Czekam tutaj. I pamiętaj dasz radę!

Czarnowłosa niepewnie zaczęła iść w stronę budynku ostatni raz spoglądając w stronę ukochanego blondyna, który pokazał jej znak trzymania kciuków. Weszła do środka lekko mówiąc pod noskiem brzydkie słowa, które jak sądziła dama mówić nie powinna, lecz sytuacja ją do tego zmusiła- przemoczyła swoje ulubione pantofelki. Szła przez ciemne pomieszczenie, a do jej uszu dochodził odgłos kapiącej wody, która aż nad to zaczęła ją denerwować. Nie widziała niczego. Było tam tak ciemno.

A niech mnie! A jeśli to zasadzka?- myślała dziewczyna.- A może by tak czmychnąć póki jeszcze czas?

- Um.. Pochwalony? - rzekła niepewnie, a jej głos odbił się echem po całym pomieszczeniu. - Znaczy.. Czuwaj druhu komendancie!
- Czyżbym znowu spodziewał się kolędników? Tym razem przynajmniej byście z porą trafili. - zaśmiał się, a jego śmiech w tych warunkach brzmiał dość groźnie. - Czuwaj! Podejdź no tu dziecino.

Fakt był styczeń, więc kolęda byłaby teoretycznie możliwa. Było niedługo po dziesiątym, czyli po urodzinach naszej bohaterki, które spędziła dość kameralnie. Była mała imprezka zorganizowana przez jej ukochanego, który podarował jej w prezencie drobną bransoletkę z serduszkiem, którą nosiła od tamtego dnia nieustannie. Blondas wspominał, że chciał jeszcze skombinować róże- ulubiony kwiat jego ukochanej, lecz w zimie oraz w tych czasach było to niemożliwe. Ach czemuż te piękne rośliny nie kwitną cały rok?

-Wie pan nie przyszłam tu żartować. - odrzekła niepewnie.- Mógłby pan do cholery zaświecić światło?
- Delikatna się znalazła też mi coś.- prychnął zapalając świecę.- W tych czasach słonko nikt nie jest delikatny. Trza być twardym, a nie miękkim.
- Coś o tym wiem.. - podeszła bliżej źródła światła, a jej obcasy wydały z siebie głośny dźwięk. Ujrzała wtedy postać Orszy stojącą opartą o jakąś nieczynną już maszynę. Trza przyznać, że ma chłop rozmach cały czas zmieniając te nory. W dodatku całkiem nieźle sobie je urządza.- No nic mieliśmy zdaje się rozmawiać o czymś innym. - założyła ręce na klatce piersiowej zdając wrażenie pewnej siebie, choć wcale tak nie było.
- Dostałem rozkaz z góry. - zaczął powoli.- Podobno pochodzisz z Krakowa i znasz dobrze jego okolicę to prawda?
- Mniej więcej prawda.-odrzekła wpatrując się w jego twarz.- Dlaczego o to druh pyta?
- Kazali mi przekazać, że zostajesz wysłana z powrotem w rodzinne strony. Mamy świadomość, że jesteś jeszcze niedoświadczoną w boju harcerką, ale jesteś na ten moment jedyną osobą, która doskonale zna te tereny. Będziesz pomagała nam przerzucać ludzi na granicę ze Słowacją. Resztą zajmą się inni. Ty masz tylko ich doprowadzić bezpiecznym szlakiem na Słowację. Później trafią na Węgry, a stamtąd prawdopodobnie do Anglii, bądź Rumunii. - skończył swój monolog.
- M..mam wrócić? Ale jak to? Mam tu przecież przyjaciół, chłopaka i całe życie! Mam to tak sobie po prostu zostawić?!- krzyknęła sflustrowana. Wtedy to wyszło, że nie była taka opanowana, jak się zdawało.
- Rozumiem twoją flustrację, lecz to rozkaz. Wiesz co grozi za jego nie wykonanie.

Wtedy zdała sobie sprawę, że jest tylko cholernym pionkiem w grze. Kości zostały rzucone, a decyzja o jej losie zapadła. Jako pionek musiała tylko iść do przodu, jak w głupiej planszówce. A gra ta nosiła miano: życie.

- Kiedy mam zacząć? - tylko tyle zdołała wydukać.
- Wyjazd za tydzień w czwartek. Udało mi się uprosić żebyś miała czas przynajmniej na pożegnanie się z bliskimi. - odrzekł.

Nie odpowiedziała. Skinęła tylko głową.

- To wszystko. Możesz już iść. Czuwaj. - brzmiało to jak pożegnanie, choć czy im naprawdę było?
- Czuwaj.

Czarnowłosa chwiejnym krokiem udała się w stronę wyjścia. Zastanawiała się co ma powiedzieć swojemu ukochanemu, przyjaciołom. Nie chciała być powodem ich cierpień. W tej drobnej istotce kumolował się ogrom wielkości oraz żalu, a gdyby tylko wybuchła byłoby to na skalę wulkanu. Cóż może zrobić to biedne dziewczę? Na cóż jej szlochy i płacz zda, jeśli sama przysięgę złożyła i dochować jej musi?

Oczy zaszły jej łzami, a widok był lekko rozmazany. Wychodząc z warsztatu dostrzegła męską sylwetkę opartą o drzewo. Stał i kończył palić szluga. Brzydki był to zwyczaj, lecz ze stresu Alkowi czasem zdarzało się zapalić. Miał swoją tak zwaną "paczkę na czarną godzinę". Teraz była czarna, wręcz najczerniejsza, lecz o tym jeszcze nie wiedział.

- Hej maleńka co się stało? - zapytał troskliwie przytulając ją do klatki piersiowej.

Był bardzo przejęty. Nie mógł patrzeć na płacz swojej jedynej. Delikatnym kołysaniem chciał zapewnić ją o bezpieczeństwie oraz swojej obecności. Chciał ją uspokoić, lecz jej ciche szlochanie a połączeniu z wiatrem wydało się być cichą, tragiczną muzyką dla cudzych uszu.

- Życie runęło mi na głowę!..

Sen w mroku wojny |TOM II|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz