Kim jestem? Już sama chyba nie wiem. Zastanawiam się nad tym pytaniem każdego dnia, a nadal nie znam sensownej, jak dla mnie, odpowiedzi. A kim byłam? Normalną, szesnastoletnią dziewczyną. Przynajmniej zawsze tak o sobie myślałam. Miałam mnóstwo znajomych, przez co w domu mnie prawie nie widywano, codziennie gdzieś wychodziłam. Kochałam spacery, oglądanie zachodów słońca, ogniska z moimi przyjaciółmi. Poznawanie świata razem z nimi, to było coś, co sprawiało mi ogromną radość. Pomimo wielu spotkań towarzyskich, w których uczestniczyłam, bardzo dobrze się uczyłam. Kochałam uczyć się o nowych rzeczach, zawsze byłam dość ciekawą świata osobą. Co prawda nie ze wszystkich przedmiotów miałam dobre oceny, ale nie przesadzajmy, nie ze wszystkiego trzeba być wielkim geniuszem. Ważne jest to, żeby skupić się na rzeczach, które nas interesują. Po szkole uwielbiałam chodzić z przyjaciółkami na zakupy, zawsze znałam najnowsze trendy. Można by powiedzieć, że w szkole byłam pewnego rodzaju guru modowym, to ode mnie wszystkie dziewczyny dowiadywały się co powinny nosić, aby wyglądać na czasie. Do tego brałam udział we wszystkich akcjach charytatywnych, gdyż wiem, że to bardzo ważne, żeby pomagać. Uwielbiałam to uczucie, kiedy widziałam uśmiech i wdzięczność ludzi, którym w jakikolwiek, chociażby najmniejszy, sposób pomogłam. Mogłabym stwierdzić, że to jedno z najpiękniejszych uczuć, jakich człowiek może doświadczyć. Niegdyś miłowałam to wszystko... Tak, kochałam być doceniana, lubiana. Chciałam, żeby inni dążyli do tego, żeby być jak ja, żeby wyglądać jak ja. Ale po przeprowadzce to ze mnie się ulotniło. Chciałabym powiedzieć "Tak, Lucy Montgomery to właśnie ja.", ale to byłam ja i już nigdy taka chyba nie będę. A na pewno nie w Grindville, w tym chorym miasteczku. Tutaj jest inaczej. Czuję to. Teraz jestem dziwna, sama nie wiem jak to inaczej nazwać. Wydaje mi się, że dziwna to mało powiedziane. Po kilku dniach po przeprowadzce, wszystko tutaj zaczęło mnie przytłaczać. Ludzie mieszkający tu są inni. Z "królowej świata" przemieniłam się w coś w rodzaju "szarej myszki". Teraz nie wyróżniam się z tłumu, jestem tylko kolejną brunetką o zielonych oczach. Kolejną nastolatką chodzącą przeważnie ubrana cała na czarno. Zaczęłam żyć we własnym świecie, chciałam się odciąć od okropnej aury tego miasta. Pomogła mi w tym muzyka, ze słuchawkami się nie rozstawałam. Po kilkunastu nieudanych próbach porozmawiania z różnymi ludźmi w szkole, poddałam się. Postanowiłam, że nie będę się zbliżała do tutejszych osób, chciałam utrzymać kontakt z moimi starymi przyjaciółmi, co również nie wychodziło mi zbyt dobrze. W rezultacie całymi dniami leżałam u siebie w pokoju na parapecie przy oknie czytając książki. Co dziwniejsze, znienawidziłam szkołę. Wolę zostać i umrzeć w łóżku, niż wstać i siedzieć przez kilka godzin w ławce, słuchać nauczycieli, którzy tak naprawdę mają głęboko w nosie swój przedmiot i to, że mają za zadanie przekazać swoją wiedzę uczniom, za to przecież im płacą. Szczerze mówiąc, oni chyba bardziej nienawidzą nas, niż my ich. Pomijając nauczycieli, którzy nie zachęcają do nauki i najwidoczniej nie mają zamiaru nikogo niczego nauczyć, nie znoszę chodzić do szkoły, ponieważ muszę spotykać się z ludźmi, słuchać ich "mądrości", co na dłuższą metę, uwierzcie mi, jest bardzo męczące. Jedyna rzecz, która pozostała we mnie dokładnie taka sama, to miłość do natury. Nadal ją kocham i zawsze będę. Pomimo tego, że się od niej oddaliłam, nie obcuję z nią tak często jak kiedyś, wciąż jest dla mnie wspaniałą, unikatową miłością.
Poza mną moja mama chyba też to czuje. Ta bardzo dobrze znana mi niebieskooka kobieta o blond włosach kiedyś była inna, albo to może ja nie znałam ją tak dobrze, jak myślałam, że ją znam. Mama nigdy nie lubiła pracować, cokolwiek nie musiałaby robić, automatycznie tego nienawidziła. W naszym starym mieście pracowała w księgarni, która była dla niej istnym piekłem. Jej największy problem polegał na tym, że nie cierpi książek. Od kiedy pamiętam zawsze o tym mówiła. Nie wiem skąd mi się to wzięło, że ja je tak kocham, a ona najchętniej wszystkie by spaliła. Zawsze, gdy przeczytałam jakąś i próbowałam ją przekonać, żeby na nią spojrzała, przeczytała choć początek, ona zawsze odpowiadała "Jak jest taka super, to na pewno zrobią z niej film, wtedy daj mi znać, to obejrzę". Nigdy nie rozumiałam czemu zdecydowała się na tę pracę, czemu jej nie zmieniła. Jedyny powód przez, który tam została jaki wymyśliłam, to zarobki, które jak na płacę dla ekspedientki były naprawdę wysokie. Pamiętam, że gdy wybijała godzina zamknięcia księgarni, jak najszybciej pospieszała do wyjścia. Umiała dojść do domu w przeciągu dziesięciu minut, gdzie normalnemu człowiekowi ta sama droga zajmuje około trzydzieści. Dom był jej oazą spokoju. Mogła się wyciszyć, coś ugotować, przy czym wymyślić nowe danie (jej umiejętności kucharskie są jak nieodkryty ląd, cokolwiek wyjdzie spod jej ręki jest pyszne), oglądnąć telewizję czy porozmawiać ze mną, co obie uwielbiałyśmy. Siadałyśmy razem w pokoju gościnnym i rozmawiałyśmy o wszystkim, co przyszło nam do głowy - od szkoły, aż po aktorów, piosenkarzy, jak i za kim jesteśmy w "top model". A jak jest teraz? Kocha swoją pracę, a mnie już trochę mniej, to jest pewne. Teraz jest kosmetyczką w dość dobrze znanym salonie w tym zapyziałym mieście. O dziwo, ludzie pomimo tego, że mają salony urody niedaleko siebie, specjalnie umawiają się kilka tygodni wcześniej, żeby pójść właśnie tam, gdzie pracuje mama. Mam wrażenie, że teraz mogłaby w pracy przesiadywać całymi dniami i nocami, ale (na jej nieszczęście) nie może. Pomimo tego, że ma mnie w domu, zostaje czasami jeszcze kilka godzin po zakończeniu swojej pracy. Zawsze się zastanawiałam czemu, dlatego kiedyś zakradłam się po godzinach pracy mamy, żeby zobaczyć co tam robi. Oczywiście po prostu siedziała, robiła swoją pracę (której nie musiała już o tej godzinie robić!) i rozmawiała z kobietami, które przyszły na pedicure, manicure albo po cokolwiek można iść do kosmetyczki. Zdziwiłam się, że tyle zostaje po godzinach tylko po to, żeby porozmawiać innymi kobietami i do tego wykonywać pracę. Przecież w domu jestem ja, czyżby o tym zapomniała? Czy jak już ma kogoś innego, z kim może porozmawiać, to mnie może odstawić "na czarną godzinę"? Czy to znaczy, że jestem aż tak nudna, że nawet moja mama nie chce ze mną rozmawiać? Chciałabym poznać odpowiedzi na te pytania. Nasze rozmowy teraz ograniczają się jedynie do „Co tam w szkole?", "Mogłabyś posprzątać...?", "Przyjdę dzisiaj później z pracy."... Nic więcej, nic. Nie wiem czy jestem z tego bardzo zadowolona, ponieważ mam całkowity spokój i mogę się zagłębić w muzyce lub książce, ale teraz nie mam z kim rozmawiać jak normalny człowiek z normalnym człowiekiem i czuję, że oddalamy się od siebie.
![](https://img.wattpad.com/cover/38417229-288-k144159.jpg)
CZYTASZ
Nietykalna
Paranormal"Jestem zwykłą szesnastolatką", zawsze tak o sobie myślałam, a przynajmniej do czasu przeprowadzki. Od urodzenia zajmowała się mną tylko mama, a gdy straciła pracę - straciłyśmy prawie wszystko. Musiałyśmy wyjechać z naszego kochanego miasta i wróci...