Rozdział #4

34 3 36
                                    

POV Agathe Tors - demon

Znów ryczałam przez Rose, a najgorsze, że Ayoi była tego świadkiem! Jeśli wcześniej nie zniechęciłam do siebie starszej dziewczyny, to teraz na pewno mnie nienawidziła. Nie cierpiałam swojego życia.

Jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie, Thomas w końcu musiał zauważyć, że go unikam. Jeszcze nikt nie wiedział, że jesteśmy rodzeństwem, mój plan tak dobrze szedł, ale mój idealny braciszek jak zwykle się wtrącał w moje życie!

Zaczepił mnie, kiedy szłam na lekcje, już i tak prawie spóźniona. Rzadko widywałam go wkurzonego, z początku trudno było mi rozpoznać emocje wypisane na jego twarzy, więc byłam totalnie zaskoczona, kiedy ze złością odciągnął mnie na bok.

– O co ci chodzi? – warknęłam.

– A tobie?! Agathe, unikasz mnie! Przecież w Akademii miało być inaczej... – Widziałam w jego oczach litość.

– Odczep się ode mnie! Nie potrzebuję twojej troski! – Wyrwałam się z jego uścisku i pobiegłam w stronę sali. Może jeszcze nas nie wydał, ale jeśli ktoś z naszego rocznika słyszał tę sprzeczkę, mógłby się domyślić, że jesteśmy rodzeństwem. Nie chciałam tego. Tak bardzo tego nie chciałam. Zawsze żyłam w blasku idealnego, fajnego brata. Już i tak byłam wyjątkowo zepsuta, porównywanie mnie do Thomasa nie pomagało.

Zaczynaliśmy lekcje człowiekoznastwem. Jak tylko mogłam unikałam wzroku brata i starałam skupić się na lekcji. Pan Black zaczął opowiadać o początkach ludzkiej cywilizacji, o pierwszych miastach, wierzeniach, władcach. Było to jak historia, tyle że ciekawsza, bo brzmiała jak opowiadanie fantastyczne, coś nierzeczywistego. Ja też chciałabym nie istnieć.

Potem mieliśmy papirologię. Sala była przepiękna. Na pudrowo-różowych ścianach przyczepione były drewniane skrzynki, które służyły jako półki do zwisających z doniczek zielonych roślinek. Okna w sali były wyjątkowo duże, jak na mroczną wieże, ale którędyś musiało w końcu docierać powietrze, a zielenina rosła. Poza tym, tuż obok tablicy poprzyklejane były papierowe motyle w jednym rzędzie, a na parapecie leżał łańcuch światełek w kształcie wróżek. Za biurkiem nauczyciela stała mała komoda wypełniona starymi, podniszczonymi książkami w beżowych okładkach.

Prześliczna, wysoka blondynka w długiej, różowej sukience w kwiatki powitała się z nami uprzejmym tonem. Wyglądała, jakby właśnie wyszła z domku na wsi i to był wielki komplement w jej przypadku. Patrząc na nią miało się wrażenie, jakby zaraz miały przybiegnąć do sali wszelkie zwierzęta i złożyć jej pokłon.

– Co roku wszystkie klasy zaczynają od najważniejszego dla was zwoju, czyli o dotykaniu się aniołów i demonów. Postaram się wam przybliżyć ten temat w przystępny sposób, bo zwoje Arcanum nie są łatwe w odczytywaniu. Istnieje niewielu historyków, którzy się w tym specjalizują.

Nauczycielka, cały czas się uśmiechając, rozdała nam słowniki. Podchodząc do mojej ławki współczująco przechyliła głowę, no tak w końcu siedziałam sama. Obejrzałam stare książeczki, które wyglądały, jakby zaraz miały się rozlecieć w rękach. Miały beżową okładkę z narysowanymi na niej czarnym cienkopisem kwiatami i pożółkłe kartki. Zdziwiłam się z małej ilości kartek.

– Są to słowniki z staroangielskiego. Jest o zwojach Arcanum fascynująca legenda, którą mam nadzieję, że poznacie na lekcjach historii. W każdym razie przyjmuje się, że zostały one napisane przez anioły z powodu języka, w jakim znaleziono oryginalne zapisy. – Nauczycielka przerwała, a ja podniosłam rękę, nie przemyślawszy tego.

– Skoro anioły to napisały, może się okazać, że zwoje są kłamstwem na ich potrzeby? – DLACZEGO.TO.POWIEDZIAŁAM?! Zawstydzona opuściłam wzrok, starając się zignorować oburzone szepty innych.

Nowe Pokolenie: Akademia aniołów i demonówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz