Wiele razy zastanawiałam się czemu miłość nie jest sklasyfikowana jako choroba.
Może jako jakiś wirus? Czyżby nie atakowała niespodziewanie, nie przejmowała nad nami kontroli na kilka tygodni, a potem nie znikała, bądź nie powodowała powikłań? Czasami miałam wrażenie, że wszystko co mnie otaczało było chorobą. A najgorszą grypą ze wszystkich, było zdecydowanie życie. I jedynym lekarstwem na nią, była śmierć. To całe istnienie nas najbardziej niszczyło. Odejście było spokojem. Było zdrowe.
A ja chciałam bardzo wyzdrowieć.
***
Moja warga mocno drżała. Nie wiedziałam czemu. Siedziałam bez ruchu, gapiąc się przed siebie i mocno zaciskając dłonie na kolanach. Nie byłam pewna dlaczego, ale całe moje ciało było sparaliżowane. Nie mogłam nawet mrugnąć. Mogłam tylko oddychać.
Sala wykładowa już dawno całkowicie opustoszała. Każdy mój oddech odbijał się to od ścian, to od mojej głowy, a dziwne stłumienie temu towarzyszące wbijało mi się w sam środek gardła. Przełknęłam ledwo ślinę, czując jak moje serce wyjątkowo mocno pracuje. Nie umiem powiedzieć o czym myślałam. Chyba o tym, że nie posiadałam w głowie choćby jednej myśli.
Wykonałam w końcu jakiś ruch, którym było wzdrygnięcie się, gdy kątem oka dostrzegłam postać, najwolniej w świecie siadającą obok mnie. Wydmuchałam mocniej powietrze z płuc, nawet nie zerkając na niego chociażby raz. Dalej patrzyłam się w przestrzeń, nie mogąc się ruszyć.
— Brzozy są niesamowite, Ari...— zmarszczyłam brwi, czując jak jego dłoń najostrożniej w świecie ściera mi z policzków ślady po łzach.— Są prześliczne.
Brzmiał spokojnie. Nie zalewał mnie pytaniami, nie krzyczał, ani nie brzmiał tak irytująco jak Madison. Brzmiał... brzmiał po prostu jak on. Jego głos brzmiał jak ten jego, posiadając w sobie delikatne nutki zmęczenia, zaniepokojenia i ogromnej ulgi.
— Słyszysz mnie, Ariś?— spytał ostrożnie, zakładając mi kosmyk włosów za ucho, na co przymknęłam powieki, starając mu się jakoś powiedzieć, że tak. Zawsze go słyszałam.
Nie wiem co tu robił, ani jak mnie znalazł. Obiecał mi, że będzie na mnie czekać po lekcjach. Może mnie szukał? To prawdopodobne. Był cały zdyszany i pomimo ciepłego głosu, jego blade dłonie drżały.
— Wiedziałaś, że drewno brzozy pali się nawet wtedy, gdy jest mokre?— spytał nagle i było to naprawdę zaskakujące. Bo przez to niby zwykłe pytanie, poczułam jak coś pozwala mi się poruszyć, aby na niego spojrzeć. Pozwala mi wrócić do własnego ciała. I może nie była to jakaś pozaziemska, czy nadprzyrodzona siła. Myślę, że byłam to ja. Bo chciałam być razem z nim, a nie tylko obok.— Chodzi mi o to... Będę twoim ogniem, Ari. Będę dla ciebie zawsze płonął, wiesz? Nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że jesteś na to zbyt zniszczona, albo wyczerpana. Bo to nie prawda. Nie jesteś zniszczona. Jesteś wyjątkowa. Tak samo jak twoje brzozy...
Od zawsze był ogniem. I być może to nie ja byłam naszym deszczem. Być może był nim świat.
Przymknęłam powieki, czując jak moja dolna warga zaczyna mocniej drżeć i oparłam powoli głowę o jego ramię, na co brunet od razu ostrożnie mnie do siebie przytulił. Pachniał tak jak zawsze. Bezpieczeństwem.
— Chciałabyś mi powiedzieć dlaczego dzisiaj jest ci tak trudno?
River zapytał mnie dziś w samochodzie czy mi zimno. Nie było mi zimno, ale się trzęsłam. I nie umiałam mu się przyznać dlaczego. Czułam zbyt wielki wstyd. Cieszyłam się, że po wczorajszym zajściu na pomoście, mogłam zrzucić to na zwykłe przeziębienie. Gorączka, dreszcze, niepokój, lęk, drażliwość... Zmniejszenie apetytu, kołatanie serca, problemy z koncentracją, światłowstręt i nudności.
CZYTASZ
Fire in the Silence
Romance~Czasami miłość to za mało, więc patrz jak moje serce płonie, a umysł błaga o okrycie się szronem.~ Druga część trylogii "Sunlight". ______________ © PraySatan, 2022