012.

28 4 0
                                    

Cisza na korytarzu była przeraźliwa i cholernie niezręczna. Olivia oddychała szybko, nieregularnie i miałam wrażenie, że nie jest to zdrowe. Bawiła się własnymi palcami, robiła wszystko, aby nie myśleć o niej.

Dlaczego jest tak beznadziejną siostrą? Dlaczego jej nie przypilnowała?

Rodzice od razu przyjechali, kiedy ich samolot wylądował. Koło drzwi do sali stały ich walizki. Olivia nie spojrzała im nawet w twarz, a oni sami się tego nie domagali. Nawet nie wydusiła z siebie głupiego "cześć". 

Była pewna, że kiedy tylko bym spojrzała w karcące tęczówki ojca, wybuchłaby szlochem, zanoszącym się po całym szpitalu.

Teraz nie płakała. Była pijana, jednak nie tak jak cztery godziny temu, kiedy przyjechała tu z Cheryl.

Katherine od razu została przyjęta, przebadana. Nie obudziła się od kiedy zamknęła powieki w łazience klubu. Matthew powiedział, że Herby ma wcisnąć wszystkim kit, że Kath pomyliła tabletki, ale to nie przeszło. Lekarze od razu stwierdzili, że ktoś musiał jej coś podać.

Cheryl Milkin stała tuż obok Olivii, która usadowiła się na plastikowym, niebieskim krzesełku. Na przeciwko siedzieli zdecydowanie, pierwszy raz od bardzo dawna, zmartwieni rodzice.

— To twoja wina.

Olivia usłyszała jakby przez mgłę. Przytaknęła i odszepnęła cicho:

— Wiem.

— Ona może umrzeć.

Kolejne zdanie słyszała jeszcze ciszej. Nie wiedziała czy była to wina, tego, że w uszach słyszała praktycznie tylko szum, czy była to wina, tego, że nadawca tych słów ciszej to powiedział.

Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiedziała do kogo należał ten tenor głosu. Kiedy usłyszała kolejny raz dzwoniącą komórkę, zablokowała ją z automatu.

Matthew dzwonił do niej już ósmy raz. Kiedy zadzwonił po raz kolejny, Cheryl wyrwała telefon z rąk rudowłosej i odebrała, odchodząc trochę dalej.

— Jesteś beznadziejna — usłyszała, tym razem bardziej wyraźnie. — I samolubna. Zostawiłaś ją, aby iść na imprezę.

— Przepraszam.

— Twoje przepraszam jest nic niewartym gównem — teraz była pewna, kto to mówił i to nie dlatego, że poznała po głosie. Dlatego, że mama mimo wszystko nigdy by tak nie powiedziała.

— Jutro masz się wyprowadzić.

Dopiero teraz uniosła wzrok. Jego wzrok patrzył na nią z obrzydzeniem. Włosy były rozwalone, zarost dłuższy niż zwykle. Ubrania pogniecione i lekko brudne. Łzy zamgliły jej wzrok.

— Tato, ale o czym ty — nie dokończyła, ponieważ wstał i jednym ruchem sprawił, że uniosła się z twardego, niebieskiego krzesełka. Syknęła, kiedy ścisnął dłoń na jej przedramieniu.

— Nie waż się tak do mnie mówić. Nie waż się nazywać się Herby

— Lucas — zaczęła matka, która wyglądała na zmęczoną całą sytuacją.

— Carolino — warknął ojciec, kierując w nią wzrokiem, jednak ta od razu go odwróciła, ponownie wlepiając powieki w podłogę.

— Ona może umrzeć — szepnął. — Przez Ciebie.

— Nie ja jej dałam te tabletki — wyjąkała rudowłosa. Nigdy nie bała się tak jak teraz. Ważyła każde słowo, jakby było czymś od czego zależało jej życie.

— Ale przez Ciebie poszła na to pierdolną imprezę — krzyknął, na tyle głośno, że pacjenci zaczęli wychodzić z swoich sal, aby zobaczyć co się dzieję.

just her [1] ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz