Rozdział 4

630 48 0
                                    

~Elizabeth~
Rano obudził mnie promienie słoneczne. Przeciągnęłam się leniwie. Wstałam i poszłam do łazienki, którą miałam w pokoju. Kiedy się już ubrałam zawiesiłam na szyi medalion. Był śliczny. Nie pewnie wyszłam z pokoju. W domu panowała cisza. Zeszłam do salonu i skierowałam się do kuchni. Ku mojemu zaskoczeniu był już tam ktoś. Jakaś dziewczyna, którą widzę pierwszy raz. Jednak czuje, że już ją kiedyś spotkałam.
- Hayley - wypaliłam.
Dziewczyna odwróciła się do mnie. Była mojego wzrostu. Czułam, że to jest ta dziewczyna od której czułam tyle mocy.
- Tak.... Skąd wiesz? Kolejna pierwotna?
- Nie... Jestem Elizabeth. Jestem wiedźmą. Pomagam im.... Czułam, że się do nas zbliżasz - wytłumaczyłam spokojnie.
- Okay... Em... Płatków?
- Jasne.. tylko mam pytanie - usiadłam się przy blacie obok niej, a ona podała mi miseczkę z płatkami i mlekiem.
- Tak?
- Czy jest dziecko?
- Nie uwierzysz, ale... Klausa - powiedziała.
Nic nie odpowiedziałam. Jakim cudem on może mieć dzieci?! Skończyłyśmy ten temat.
Z Hayley bardzo dobrze mi się rozmawiało. Była miła i w ogóle. Spędziłam z nią cały poranek.
- O witam - usłyszałyśmy głos.
Elijah stał w drzwiach oparty o futrynę, jak zawsze w garniturze.
- Hej - powiedziałam.
- Jak się czujesz Hayley? - ominął nie i poszedł do niej.
Czy on mnie właśnie zignorował?! Wyszłam z kuchni. Czułam, że Rebekah jeszcze nie wróciła. Poszłam na górę. Drzwi Klausa były uchylone. Zajrzałam do środka. Spał. Wyglądał tak uroczo.
- Coś się stało? - zapytał nagle.
- Nie... Ja... - wyjąkałam.
- Wejdź - powiedział spokojnym głosem.
Posłusznie weszłam do środka. Okay może i był dla mnie miły, ale to wciąż pierwotna hybryda z którą lepiej nie zadzierać.
Wstał z łóżka. Był w samych spodniach dresowych. Na lewym ramieniu miał tatuaż pióra, z którego wylatywały ptaki, te już znajdowały się na lewej części jego klatki piersiowej.
Stałam przed nim i nie widziałam gdzie mam patrzeć. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wziął koszulkę wisząca na krześle i założył ją.
- Poznałaś Heyley?
- Tak wydaje się być miła. Niklaus... To ją widziałam w tych wizjach - powiedziałam.
On tylko przytaknął.
- Właściwie dobrze, że jesteś bo muszę ci coś powiedzieć. Dzisiaj jadę spotkać się z Marcelem - oznajmił.
- Co?!
- Mam zamiar urządzić bal w takiej jednej starej rezydencji - kontynuował.
- Jak?...co?!
- Moja mała wiedźmo. O nic się nie martw. Zajmę się wszystkim - mówiąc to chwycił mnie za ramiona i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Okay... - wymamrotałam.
- A teraz chodźmy do mojego brata
- Czekaj... Czy do ciebie w ogóle dociera to, że będziesz ojcem? - zapytałam.
Uśmiech z jego twarzy znikł. Nic nie odpowiedziała tylko wyszedł z pokoju, a ja za nim.
Elijah i ta dziewczyna siedzieli teraz w salonie.
- Czas omówić plan - przejął dowództwo Niklaus, chyba jak zawsze.
- Jadę do Marcela, wy tu zostajecie. Mówię mu o balu, a on się zgadza. Drogie panie muszą wybaczyć, ale nie możecie iść z nami bal. Marcel cie znam Elizabeth, nie może wiedzieć, że z nami... Współpracujesz, a o tobie nie mogą widzieć w ogóle - ostanie wyrazy skierował to Heyley.
Poszedł się przebrać i wyszedł z domu. Chwilę później przyjechała Rebekah. Chciała poznać nową i poszła z nią do ogrodu. Ja i Elijah zostaliśmy w domu.
- Ładny.. Medalion... - powiedział.
- Dziękuję. Od Niklausa... - mogłam się powstrzymać.
- Wiem... - odpowiedział siadając naprzeciw mnie.
- Powiesz mi o co chodzi?
- O czym mówisz? - odpowiedział pytaniem.
- Byłeś dla mnie miły i w ogóle.. A teraz?
- Elizabeth... Przykro mi, że zrobiłaś sobie jakąś nadzieje - po tych słowach wyszedł z domu.
Zostałam sama w salonie i do tego mega skołowana.

***

~Niklaus~
Tęskniłem za klimatem Nowego Orleanu. Szedłem pewnie ulicą. Kilka dziewczyn obejrzało się za mną. No cóż byłem już do tego przyzwyczajony. Weszłam do baru, gdzie miał być Marcel. Był. Co nie dość zdziwiło był na scenie i śpiewał. Czego to się można dowiedzieć o człowieku po tylu latach.
- Marcel - powiedziałem kiedy zszedł ze sceny i dołączył do swoich... Przyjaciół.
- Niklaus Mikaelson... Mój mentor! - przytulił mnie na powitanie.
- Co cie tu sprowadza?
- Nudy... Znasz mnie. Lubię podróżować.
Zamówiliśmy whisky i usiedliśmy przy barze. Opowiedziałem mu o balu i zaproponowałem mu żeby był gospodarzem i niech wszystko będzie tak jak on chce, a ja się wszystkim zajmę. Oczywiście zgodził się. Jakże by inaczej.
- Mogę kogoś zaprosić?
- Kogo zechcesz
- Jest taka wiedźma. Elizabeth Roget. Słyszałeś o tym rodzie?
- Tak, a co ona ma do tego? - dlaczego ona...
- Lubię ją. Ma mocny charakter, na pewno ją polubisz.. Oba ciebie niekoniecznie... A po za tym jest bardzo potężna i lepiej jest mieć ją po swojej stronie - wyjaśnił.
- Dobrze.
Po jakichś 15 minutach wyszedłem. Czemu on nic mi nie powiedziała, że jest, jak widać, tak blisko z Marcelem...
Byłem trochę wściekły na nią. Moje rozmyślania przerwał telefon. Elijah...
- Tak bracie? - nie ukrywałem swojej złości.
- Niklaus gdzie jesteś?
- Za raz wsiadam do auta.
- Świetnie...
- Coś jeszcze? Nie musisz mnie niańczyć Elijah, jestem dorosły! - uniosłem się.
W zamian nie dostałem żadnej odpowiedzi. Rozłączyłem się i ruszyłem do domu.

Można powiedzieć, że wpadłem do domu. Widząc, że w salonie jej nie ma wbiegłem na górę. Była u siebie. Czytała książkę. Podszedłem do niej i juz po chwili stała przyciśnięta przy ścianie.
- Jak śmiesz?! Ja.. Daję ci dach nad głową, opiekę. Traktuję jak członka rodziny... A ty? Tak mi się odpłacasz?!! - moja ręką zaciskowa się bardziej na jej szyi.
- Niklaus... - błagała.
- Jak śmiesz?! - wykrzyczałem po raz kolejny.
- Nik!!!! - usłyszałem krzyk Rebekah.
Od razu znalazła się przy mnie i odepchnęła mnie od niej. Może i dobrze...
- Hej.. Nic ci nie jest? - spytała troskliwie moja siostrzyczka.
Elizabeth na pół leżała pod ścianą. Ciężko oddychała. Stałem kolo nich i porostu się im przyglądałem.
- Co do jasnej cholery się z tobą dzieje?! - krzyczała na mnie.
- Ona..
- Poznałam Marcela parę lat temu. Nic nie z nim nie łączy. Zaczepi mnie czasem jak jestem w Dzielnicy... - powiedziała ciągle nie mogąc złapać w pełni tchu.
Po tych słowach wyszedłem. Może przesadziłem...

***

Rebekah cały czas przy mnie siedziała. Było to bardzo miłe z jej strony. Szczerze wtedy czułam, że tylko jej z pierwotnych mogłam w pełni zaufać. Po jakichś 20 minutach przyszła do nas Heyley. Becka wytłumaczyła jej wszystko. Była w szoku, że Niklaus posunie się do czegoś takiego.
- Nie martw się... Nik już taki jest - zaczęła łagodnie pierwotna.
Nikt nic więcej nie powiedział. Czy to było dobre usprawiedliwienie. Obiecywał, że nic mi się nie stanie, a po chwili sam by mnie zabił.
Kazał dziewczyną iść do siebie. Czułam się już lepiej. Szyja jeszcze bolała, ale juz nie tak jak przedtem. Nagle usłyszałam dźwięk przechodzącego sms-a.

Od:Marcel -_-
Bal w piątek o 20:00. Dom przy jeziorze ;)

Do:Marcel -_-
Będę

Nich Niklaus zobaczy, że się go nie boję. Poszłam od razu z tym do pierwotnej. Poparła mnie.
- Tylko muszę sobie załatwić sukienkę... - stwierdziłam.
- O nic się nie martw! Mam pełno sukni balowych z różnych epok. Jutro pójdziemy jakieś wybrać i może uwspółcześnić - powiedziała z wielkim uśmiechem.

Było mi żal Heyley. Mieć dziecko z takim potworem. Starałam się być dla niej miła i przyjazna. Chciałam żeby miała w kimś wsparcie, a po za tym Rebekah bardzo cieszyła się z tego że będzie ciocią wiec od razu ją zaakceptowała.
Miałam mętlik w głowie co do najstarszego. Elijah... To było tylko zauroczenie. Co ja sobie wyobrażałam. Dobrze, że to szybko minęło. Co do Niklausa... Na nikogo nie byłam jeszcze tak wściekła. Wielki król się znalazł! Po całym tym zajściu wyszedł z domu i gdzieś przepadł. Bardzo dobrze. Nie chciałam na niego patrzeć!

Land Of BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz