Rozdział 6

555 38 4
                                    

~Elizabeth~
Zbliżało się popołudnie. Około 17:00 musieliśmy wyjechać, żeby być na miejscu o 18:00. Z Rebekah było nas wszędzie pełno. Ciągle byłam wściekła na Klausa za to co zrobił. Nikomu o tym nie powiedziałam. Bałam się go...
Spojrzałam na medalion od niego. Błękitny kamień aż lśnił. Byłam naiwna ufając mu. Delikatnie podniosłam go.
- Najpierw rozprawie się z Marcelem, a później z tobą... Obiecuję ci to Klaus... - powiedziałam sama do siebie.

***

~Niklaus~
Stałem na balkonie. Przygotowania szły w najlepsze. Na prośbę Marcela zjawiłem się wcześniej. W swoim domi i tak bym tylko słyszał obelgi rzucane w moją stronę jaki to ja okropny, że jestem potworem... Jakbym już tego nie widział.
Byłem ciekaw jak zareaguje na mnie Elizabeth. Elijah i Rebekah się już do tego przyzwyczaili. Ona jest ciągle w tym nowa...niewinna i czysta.... Odrzuciłem te myśli. Cholerna wiedźma... Wyszeptałem sam do sobie
Najpierw omotała mojego brata, a teraz mnie... Tylko czemu ja się tak tym przejmuje.... Zapewne mnie teraz nienawidzi i przeklina. Nie dziwie się jej, ale cóż nasza znajomość zaczęliśmy dobrze, co było nowością z mojej strony.
Zeszedłem na dół do Marcela, który sprawnie kierował przygotowaniami. Zbliżała się godzina 16:00. Jeszcze dwie godziny do wielkiego przyjęcia. Byłem strasznie ciekawy czy Elizabeth już powiedziała mojemu rodzeństwu o tym, że odwiedziłem ją w mojej wilczej formie. Zapewne tak... Poleciała do mego brata z podkulonym ogonem, a ten zawsze dobroduszny pozwolił wypłakać się jej w swoich ramionach... OH bracie kobiety cie kiedyś zgubią.
- Nie długo goście będą przyjeżdżać! Elijah i Rebekah będą? - spytał Marcel, który nadchodził w moim kierunku.
- Oczywiście, ze tak. Elijah jako moja niańka, Rebekah nie przepuści takiego przyjęcia - odpowiedziałem z ironią, na co on się tylko zaśmiał.
- Przyjdzie sporo ważnych ludzi w Nowym Orleanie - mówił Marcel.
- A ta wiedźma, o której mi wspominałeś? - spytałem odwracając od niego wzrok.
- Będzie... Ale uważaj na nią. Jest sprytna...i w twoim typie! - poklepał mnie po plecach szeroko się uśmiechając.
- Co znaczy w moim typie? - spytałem z ciekawością.
- Sam się przekonasz - rzucił i gdzieś poszedł.
Nigdy bym nie pomyślał, że ktoś to powie, że Elizabeth jest w moim typie. Cóż okazało się, że Marcel był pierwszy i chyba tylko on tak uważał.
Poszedłem do pokoju na gorze. Zacząłem się szykować na przyjecie. Założyłem białą koszule oraz frak, który liczył już sobie trochę lat, a mimo to ciągle się dobrze trzymał.
Czas zacząć przyjecie.

***

~Elizabeth~
Wysadzili mnie dwie ulice wcześniej, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Robiło się chłodno, ale bardzo przyjemnie. Widziałam jak wiele osób kieruje się w miejsce balu. Kobiety miały najwspanialsze suknie. Większość stylizowane na starodawne. Dzięki Becce mogłam mieć oryginalna suknie, z małymi przeróbkami.
Było już parę minut po 18:00. Nie śpieszyłam się. Wszyscy śmiali się i tańczyli. Kiedy tylko przekroczyłam próg posiadłości zobaczyłam pierwotna. Ta tylko uśmiechnęła się do mnie dyskretnie i sięgnęła po kieliszek szampana. Chwile później zauważyłam Elijahe dyskutującego w malej grupce.
- Elizabeth! Witaj - usłyszałam radosny głos Marcela.
- Witaj... Wspaniałe przyjecie.
- Dziękuje. Chodź chce żebyś kogoś poznała - wziął mnie pod rękę i zaprowadził do małego salonu niedaleko głównej sali.
Był skromny ale urządzony ze smakiem. Znajdowała się tam mala biblioteczka na wprost nas, przy której stał odwrócony do nas tyłem mężczyzna...Niklaus.
- Klaus poznaj Elizabeth. Niestety muszę was zostawić. Przyjecie trwa! - uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Szybko zamknął za drzwiami zamykając je za sobą.
Dopiero wtedy się odwrócił i podszedł do mnie. Pomału i z klasa....cały on.
- Dobry wieczór Elizabeth Roget - przywitał się ze mną.
Ja..no cóż, przywaliłam mu z liścia. Nie spodziewał się tego. Nie dało mi to jednak satysfakcji. To co on mi zrobił nie mogło się z tym równać.
- W jednej chwili mogę wyzwolić twoją wilczą formę, wiec się streszczaj - powiedział z powaga.
- Z czym mam się streszczać? - spytał arogancko i odsunął krzesło od stolo, który stał na środku, w geście abym się przy nim usiadła.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz?
- Usiądź...
Wywróciłam oczami i podeszłam do krzesła. Usidłam się, a on na przeciw mnie.
- Niklaus...
- Teraz będę dużo czasu spędzać z Marcelem. Musze sprawić żeby mi zaufał. Ty masz czekać na wiadomości ode mnie... - powiedział sucho.
- Co?... Może ci się coś pomyliło, ale z tego co ja wiem to nie jestem jakąś asystentka, która lata wszędzie na zawołanie! - nie dawałam się.
- Tak, to prawda. Nie jesteś asystentka. Jesteś moja czarownica!
- Od kiedy to jestem twoja?
Nic nie odpowiedział. Nie wiedział co. Był wściekły, bo ktoś mu się postawił. W końcu! Wstał i odwrócił się ode mnie. Znów zajął się książkami. Na mojej twarzy malował się uśmiech zwycięstwa i dumy. Wstałam od stołu i skierowałam się do wyjścia.
Zabawa trwała. Nawet Marcel był nadzwyczaj miły. Potańczyłam z nim chwile. Później ktoś inny wziął mnie do tańca. Chociaż na chwile mogłam zapomnieć o tym wszystkim. Kolejnym moim partnerem do tańca okazał się Elijah. Z nim tańczyłam najdłużej. Dogadywaliśmy się coraz lepiej, jednakże nie powiedziałam mu o mojej rozmowie z Niklausem. Uznałam bardziej za stosowne jeśli zatrzymam to dla siebie.
Minęły trzy godziny. Odbyłam wiele ciekawych rozmów oraz dużo tańczyłam. Czasami zauważałam go, ale od razu ignorowałam. Jedyne co można było odczytać z jego twarzy to wściekłość.
Potrzebowałam trochę świeżego powietrza. Wyszłam na ogromny taras z boku domu. Na niebie było już pełno gwiazd. Powietrze było rześkie, mogłabym tam stać godzinami. Po jakiejś chwili usłyszałam ciszy jęk i przerwany krzyk w małym lasku obok posiadłości. Ze wzgledu na muzykę nikt wewnątrz nie był wstanie tego usłyszeć. Poszłam za dźwiękiem. Pod drzewem stał Niklaus z jakąś dziewczyną, z której wysysał krew.
- Co ty wyprawiasz! - krzyknęłam.
Odsunął się lekko, a ona osunęła się. Musiał już sporo wypić jej krwi.
- Oh witaj... Dołączysz do nas? - zapytał arogancko.
- Ulecz ją i wypuść...
- Nie umiesz się bawić.. - wymamrotał.
Mocno chwycił omdlałą dziewczynę. Podał jej swoja krew, sprawił ze zapomniała i wypościł.
Zostałam sam na sam z diabłem.
Po jego wargach spływała krew. Biała jak dotąd koszula pokryła się czerwonymi plamami. Było ciemno. Bałam się, a on to czul. Zrobił jeden krok w moją stronę, a ja momentalnie w tył. Uśmiechną się i pomału ruszył ku mnie. Cofałam się, ale napotkałam drzewo na swojej drodze. Byłam w potrzasku.
- Gdzie medalion ode mnie? - spytał robiąc ostatni krok w moja stronę.
- Na polce. Stwierdziłam, że nie będzie pasować...
- Oh Elizabeth... Czyżbyś się mnie bała?
Zacisnęłam pięści. Po chwili Klaus leżał już na ziemi. Jednak dobrze być w takich sytuacjach wiedźmą.
Zacięłam uciekać. Nic nie widziałam, tylko zarysy drzew. Nie mogłam trafić na ścieżkę prowadzącą do domu, a suknia nie ułatwiała mi biegu. Co chwile się potykałam.
- Elizabeth! - usłyszałam jego głos niedaleko mnie.
Moje serce waliło jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Na moje nieszczęście potknęłam się o jakiś konar i przewróciłam się. Musiałam uderzyć się głową o coś bo film mi się urwał.

***

~Niklaus~
Leżała na ziemi kiedy do nie dotarłem. Wziąłem ją na ręce i wyniosłem z lasu, jednakże nie podałem krwi. Sam nie wiem czemu. Nie zawiadomiłem mojego brata. Nie czułem takiej potrzeby. Położyłem ja na tylne siedzenie i przebrałem koszule na czysta. Wytarłem twarz i dopiero ruszyłem.
Chciałem zawieść ją do szpitala, ale zrezygnowałem ze tego. Pojechałem do domu.
- Co się stało?! -naskoczyła na mnie Hayley.
- Nic... Przewróciła się i zemdlała. Nic jej nie będzie.
Popatrzyła na mnie podejrzliwie i poszła za mną na górę. Dziewczyna przebrała Elizabeth, wyganiając mnie przy tym z jej pokoju. Posłusznie poczekałem przed drzwiami. Rozmyślałem nad tym jak moje kochane rodzeństwo na to zareaguje.
- Już! -zawołała.
Elizabeth była ciągle nieprzytomna. Podszedłem do jej łózka. Na czole miała ranę i dużego siniaka. Ręce również miała po odzierane przez gałęzie.
- Idź już... -powiedziałem.
Bala się zostawić ją sam na sam ze mną, ale poszła. Usiadłem się kolo niej. Odgarnąłem włosy z jej twarzy. Nagryzłem swój nadgarstek i podałem jej krwi. Stwierdziłem, że bardziej przyda mi się żywa.
Może moglem sobie odpuścić. Może to on mogla być tą osobą, która mi ufa...
- Niklaus... - wyszeptała i otwarła pomału oczy.
- Tak? -nachyliłem się bliżej.
- Siedzisz mi na nodze...
Dopiero teraz to zauważyłem. Szybko z niej zszedłem, a Elizabeth się podniosła.
- Jak się czujesz?
- Źle... Jak mogłeś? -spytała z wyrzutem.
- Moja wina, że jesteś niezdara i się potknęłaś?
Przewróciła tylko oczami.
- Może lepiej będzie jak nie powiem nic twojemu rodzeństwu... -zaproponowała.
Może i jednak coś nas łączyło....
- Za późno. Hayley widziała, to ona cie przebrała, wiec na pewno im powie... -wyjaśniłem.
- No to masz przerąbane -uśmiechnęła się.
- Dobrze się bawisz prawda?!
- A zabawa dopiero się zaczyna...
- Dobranoc -powiedziałem i wyszedłem.
Jeszcze ich nie było. Poszedłem wziąć prysznic. Kiedy wróciłem do sypialni usiadłem się na łóżku ze szkicownikiem. Zapaliłem małą lampkę nocną i zacząłem szkicować. Z początku bazgrałem różne linie, które nie miały rzadnego sensu. Traciłem tylko papier. W koncu zacząłem szkicować postać dziewczyny, w pieknej sukni i medalionie na szyi. Dopiero po chwili się ocząsnąłem. Szkicowałem Elizabeth. Chciałem wyrwać tą kartkę i ją wyrzucić, a jednak nie zrobiłem tego. Dokończyłem dokładnie rysunek, dbając o każdą linię. Po skonczoniu byłem na prawdę zadowolony ze efektu końcowego. Zamknąłem szkicownik i schowałem go do szafki nocnej. Zgasilem lampkę i wygodnie się położyłem. Czekał mnie cieżki dzien. Elijah i Rebekah nie odpuszczają tak łatwo....

Land Of BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz