~Elizabeth~
Od rana padało. W szpitalu było lekkie zamieszanie. Nad ranem był poważny wypadek. Zderzenie dwóch autobusów, tyle dowiedziałam się od pewnej pacjentki, która była na sali obok i która mnie odwiedziła. Była na niej sama, a ja nie miałam nic przeciwko. Kobieta, która była ze mną na sali nie była zbyt rozmowna. Katy, bo tak miała na imię nowo poznana przeze mnie kobieta, była bardzo pogodna i wesoła. Polubiłam ją. Niestety przed 12:00 musiała mnie opuścić, gdyż miała mieć badania. Obiecała, że jeszcze wpadnie i zniknęła za drzwiami. W szpitalu na chwilkę zapanowała cisza i było słychać tylko stukanie kropli deszczu w średniej wielkości okno na naszej sali. Czułam się taka uziemiona... Na szczęście rana się goiła i pielęgniarka powiedziała, że za parę dni będę mogła stawiać pierwsze kroki.
Gdy próbowałam się wygodnie położyć w drzwiach pojawił się Elijah. Od razu uśmiechnęłam się na jego widok. Wszedł bez słowa i przytulił mnie delikatnie na powitanie.
- Jak się czujesz? -spytał stawiając przy szafce koło łóżka.
- Już lepiej... Co tam masz? -spytałam z ciekawością patrząc na siatkę.
- Wodę, jabłko i czekoladę, twoją ulubioną - odparł i wypakował prezenty.
- Wiesz jak poprawić humor. Skąd wiesz, że ta jest moją ulubioną? - spytałam lekko zdziwiona.
Nie przypominałam sobie żebyś na ten temat kiedykolwiek rozmawiali.
- Wiesz wyczulone zmysły... Czytanie w myślach... - wyszeptał przy moim uchu.
Wybuchnęłam śmiechem, co nie było najlepszym pomysłem, bo rana zaczęła bardziej boleć.
- Czyli Lily ci powiedziała... -stwierdziłam w końcu szeroko się uśmiechając.
- Przejrzałaś mnie... -uśmiechnął się.
Bardzo rzadko to robił, a tak uroczo wyglądał...no i seksownie... ci pierwotni jednak coś w sobie mają.
- A jak Hayley? -zmieniłam temat.
- Dobrze...
- Mhm...oh błagam cię, przecież to widać! -wybuchnęłam.
- Niby co...?
- To jak na nią patrzysz...podobnie patrzyłeś na mnie...-powiedziałam ściszonym głosem.
Właściwie nie mam pojęcia czemu to powiedziałam. Mogłam ugryźć się w język.
- Elizabeth... Przepraszam... To wszystko...
- Nie to ja przepraszam, nie powinnam. Nie ważne było minęło -uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- No, a po za tym Klaus...
- A przepraszam co Klaus ma to naszej rozmowy bo chyba mnie coś ominęło. Jasne będzie ojcem dziecka, ale nie kocha jej, więc.... - powiedziałam lekko zdziwiona.
- Nie chodzi o Hayley tylko o ciebie.
- To zdecydowanie mnie coś o minęło...
- Intrygujesz go, lubi cię...właściwie to nie potrafi opisać uczucia jakim cię darzy -tłumaczył.
- Oh... Dziwny sposób na okazywanie...tego, że mnie lubi? Wiesz... - w odpowiedniej chwili się powstrzymałam.
Prawie się wypaplałam mu z tego co zrobił na tym bankiecie, ale nie mogłam zrozumieć czemu to zrobiłam...czemu go kryłam...
- Wiem...Niklaus...to Niklaus. Wypoczywaj -przytulił mnie i poszedł.
Znowu została sama. Miałam już dosyć tego szpitala. Zastanawiałam się cały czas dlaczego jego krew teraz nie poskutkowała. Jednak bez mojej księgi stałam w miejscu....***
~Niklaus~
Obudziłem się około 12:00 u Marcela. W pokoju nie byłem sam. Na łóżku i podłodze leżały trzy dziewczyny. Tylko jedna z nich była jeszcze żywa. Uniosłem jej rękę i wyssałem ostatnie krople krwi z szczupłej blondynki. No cóż podzieliła los koleżanek. Wstałem i udałem się do łazienki. Moja twarz, ręce i klatka były splamione krwią tych niewinnych niewiast... Jakież to smutne... A nie jednak nie. Same wepchnęły mi się do łóżka. Nikt nie mówił, że nie będzie boleć. Patrząc na swoje odbicie w lustrze nagle pomyślałem o Elizabeth. Szybko to od siebie odrzuciłem. Nie mogłem sobie zaprzątać głowy takimi błahostkami. Odwróciłem się i przez uchylone drzwi łazienki zobaczyłem moje nocne dzieło. Trzy trupy... Zdecydowanie jest potworem. Szybko obmyłem twarz zimną wodą i wszystkie moje, jakże głębokie przemyślenia, zniknęły.
Kiedy doprowadziłem się do stanu, w którym mogłem wyjść do ludzi nie wzbudzając ich przerażenie, udałem się do Marcela. Szedłem wolno... Tyle wspomnień. Bydlak odebrał mi nawet mój dom. W końcu go odnalazłem. Siedział zadowolony z siebie w "swojej" sypialni.
- Jak kolacja? -zapytał z szerokim uśmiechem.
- Wyśmienita... -wyszeptałem z zadowoleniem.
- Zapomniałem spytać... Co sądzisz o tej Eliazbath? -spytał, a ja usiadłem obok niego na kanapie.
- Eliazbeth?....Ach tak, pamiętam..
- Ciężko o niej zapomnieć -wtrącił półszeptem, a z mojej twarzy momentalnie zniknął uśmiech.
- Dlaczego pytasz? -kontynuowałem.
- Chciałbym ją przeciągnąć na naszą stronę -oznajmił.
Byłem w szoku... Zatkało mnie! Jednak nie mogłem dać tego po sobie poznać.
- Sądzisz, że się przyda?
- Żartujesz..? On jest niesamowita! - Pod jakim względem?
- Każdym... Jest potężną czarownicą...no i jest niczego sobie...
Nie podobał mi się sposób jaki o niej mówił. Sam nie wiem czemu....
- Co planujesz? -pokierowałem temat na właściwszy tor.
- Spotkasz się z nią i ją przekonasz.
- Ja?! -ta rozmowa przestawała mi się coraz mniej podobać.
- Tak...wiesz mój urok już na nią nie działa, a ty ją oczarujesz raz dwa! -wyjaśnił.
Zaśmiałem się w duchu. W tej chwili mnie zdecydowanie przecenił.
- Spróbuje... -odpowiedziałem sucho.
Dostałem od Marcela jej numer telefonu, który już oczywiście posiadałem i poszedłem na spacer.
Tułałem się po uliczkach dzielnicy, aż e końcu usiadłem na ławce w parku. Pogoda się poprawiła, ale ciągle było pochmurno. Niedaleko mnie inną ławkę zajęła para młodych ludzi. Dziewczyna siedziała wtulona w swojego chłopaka, a ten bawił się jej włosami. Siedzieli w milczeniu... Cieszyli się sobą nawzajem, obecnością tego drugiego. Byli w sobie prawdziwie zakochani...
- Mogę? -z zamyślenia wyrwał mnie głos starszej pani.
- Tak...proszę -staruszka zajęła miejsce obok mnie.
Rozejrzałem się po parku. Rzeczywiście wszystkie ławki były pozajmowane.
- Pięknie razem wyglądają... -wskazał na ową parę zakochanych.
Nie odpowiedziałem.
- Był pan kiedyś zakochany?
- Nie -wymamrotałem.
- Haha... A ta kobieta, o której pan myśli? - nie dawała mi spokoju.
- Skąd może pani wiedzieć o czym myślę...
- Bo znam życie... Znam ludzi... Po prostu niech pan nie traci czasu i uwaga...bo można zmarnować tą jedyną szansę..
- Chyba już ją straciłem... -powiedziałem.
Miałem to powiedzieć tylko w myślach, ale słowa mimo mej woli wypłynęły z moich ust.
Kobieta się uśmiechnęła przyjaźnie i poszła sobie. Posiedziałem jeszcze przez jakiś czas w samotności. To nie tak miało wszystko wyglądać...***
~Elijah~
Leżałem u siebie na łóżku. Całe szczęście udało mi się złagodzić całą sprawę, która wstrząsnęła babcią i mamą Elizabeth. Nasz powrót nie tak miał wyglądać...
- Co teraz?! -wtargnęła do mojego pokoju Rebekah.
- Po pierwsze uspokój się trochę. Po drugie rozwiń swoją myśl...
- Mamy na to wszystko mu pozwalać.. ma robić co mu się tylko podoba?!
- Ale gdyby nie on szykowalibyśmy się na pogrzeb Elizabeth, a nie kupowali jej owoce... -odpowiedziałem cały czas zachowując spokój.
-Zawsze będzie go bronić?!
- To nasz brat... Idź do Haley..
- Nie! Ja jadę do Dzielnicy. Ktoś musi się tym w końcu zająć. Dzisiaj ty się opisujesz naszym wilczkiem....
Energicznym krokiem opuściła mój pokój, a następnie dom.
Po jakimś czasie zszedłem na dół. Hayley leżała na kanapie w salonie. -Nie przeszkadzam?
- Nie... Gdzie on teraz jest? -spytała.
Zająłem miejsce na fotelu, na przeciw niej.
- Nie wiem...Zapewne wciela w życie swój plan... -odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Nie miałem pojęcia co się dzieje z moim bratem.
- Martwię się, że Klaus może skrzywdzić Elizabeth... -wyszeptała. - Nie zamartwiaj się... -uśmiechnąłem się delikatnie.
Długo rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym. Starałem się aby czuła się w śród nas komfortowo, no i żeby nie zamartwiała się tym wszystkim. Była bardzo miła. Potrzebowała więcej wsparcia... więcej uwagi w tym wszystkim. Nie chciałem żeby poczuła się w jakiś sposób odtrącona, w końcu stała się naszą rodziną.
- Czy on potrafi być miły? - spytała po dłuższej chwili milczenia.
- Tak... kiedyś... kiedyś był zupełnie inny. Jako człowiek... był miły, radosny i przyjacielski. Jednak nasz ojciec tłumił te dobre cechy w nim. Przemiana w wampira pozwoliła mu stać się potężnym przez co... sama widzisz.... -sam motałem się w swoich wyjaśnieniach. Skinęła tylko głową na znak, że rozumie.... Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że ja nie rozumiem... Nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale na dobrą sprawę sam do końca nie rozumiałem tych jego wahań nastroju. Po prostu przyjąłem ideę, że tak musi już być i już....