~Elizabeth~'
W końcu mogłam odbyć swój pierwszy spacer. Byłam szczęśliwa jak nigdy. Pielęgniarka pomogła mi się jakoś doczłapać do drzwi. Wyszliśmy do parku przy szpitalu. Tak bardzo brakowało mi powietrza. Jako czarownica potrzebowałam kontaktu z naturą, wtedy czułam, że żyje. Usiadłam się na ławce pod rosłym drzewem.
- Może Pani wracać. Ja tu trochę posiedzę -oznajmiłam pielęgniarce.
Ta tylko przytaknęła i wróciła do szpitala.
Na dworze panowała cisza. Siedziałam z uśmiechem na twarzy. Oparłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Czułam tylko delikatny wiaterek, który muskał moją skórę. - Witaj... -Usłyszałam głos, który pojawił się z nikąd.
- Czego chcesz...?
- Ja niczego, ale Marcel... Marcel chce mieć Cię po swojej stronie.
Otworzyłam oczy. Klaus siedział obok mnie.
Nic nie odpowiedziałam. Szczerze trochę mnie to zaskoczyło. Nie sądziłam, że Marcel kiedykolwiek pomyśli o czymś takim.
- Ile razy mam Cię jeszcze przepraszać? - zmienił temat.
Powiedział to tak łagodnie jak nigdy.
- Nie wiem...
- Jesteś jak Michael! Nic mu nie zrobiłem a...
- Chciałeś mnie zabić... -Przerwałam.
Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
- Niklaus... Jeśli chcesz mi coś powiedzieć to wyrzuć to z siebie. Obojętnie, co to jest. Tak będzie łatwiej...
- Znasz mnie. Jestem gnojkiem... Ale obiecuję, że już nigdy Cię nie skrzywdzę... -powiedział szeptem.
- Okay... Wierzę
- Na prawdę?!
-Mhm... A i przekaz Marcelowi, że NIGDY!
Zaśmiał się głośno i wygodnie oparł o ławkę.
Siedzieliśmy tak z pół godziny. Pogoda zaczęła się zmieniać na mniej przyjemną.
- Będę już wracać -oznajmiłam i pomału się podniosłam.
- Pomału... -chwycił mnie w tali i pomógł stanąć na równych nogach.
Odprowadził mnie do samej sali. Było to miłą odmianą.
-Uważaj na siebie. Jeśli Marcel cię znajdzie...
- Spokojnie umiem o siebie zadbać - uśmiechnęłam się.
- Moja dzielna mała wiedźma...
Wyszeptał i ucałował mnie w skroń. Odprowadziłam go wzrokiem i wróciłam na sale. Ku mojemu zaskoczeniu na łóżku siedziała Lily. Podeszłam do niej bliżej. Nawet mnie nie zauważyła.
- Młoda, co jest? -spytałam siadając koło niej.
- No w końcu jesteś!!!
- Klaus przyszedł..
-To teraz się z nim przyjaźnisz?! - ciągle mnie atakowała.
- Mów ci się stało...
- Mama z babcią wyjechały do Francji. Babci stwierdziła, że tam jej lepiej zarządzać sabatem..
- A ty??
- Mi kazały zostać z tobą... -powiedziała ze spuszczonym głosem.
Nic nie odpowiedziałam. On ciągle chciała żeby Lily zaczęła praktykować magię... Przytuliłam siostrę do siebie.
- Nie martw się. Niedługo wyjdę ze szpitala i się tobą zajmę - pocieszałam ją.
- Gdzie mam się zatrzymać?
-Elijah cię odbierze -powiedziałam i sięgnęłam po telefon.
Oczywiście nie miał nic przeciwko. Cały on.~Niklaus~
Marcel siedział lekko niepocieszony tym, że Beth nie chciała się do niego przyłączyć. Nie wiem, na co on liczył..że w podskokach do niego przyleci? Oh Marcel..
- No nic damy radę i bez nie. Jej strata!
Przytaknąłem. On był bardziej rządny władzy niż ja... A to to już jest nowość!
- A! I będziemy mieć za chwilę gościa. Cami przyjdzie...
- Z własnej nieprzymuszonej woli? -zaśmiałem się.
- Powiedzmy. Przyjdzie po kilka książek -wytłumaczył.
Marcel owijał sobie wokół palca, kogo tylko chciał. Nie zależało mu na nikim...
Długo nie minęło, a w jego...MOIM! domu zawitała Cami. Ubrana w jasną kwiecistą sukienkę wyglądała jeszcze bardziej delikatnie niż zwykle. Jak zawsze na jej twarzy gościł promienisty uśmiech, którym zarażała wszystkich.
- Witajcie - przywitała się.
- Witaj! Pamiętasz Klausa?
- Oczywiście -spojrzała na mnie z jeszcze większym uśmiechem.
Niewdzięcznik poszedł po książki dla niej, a my zostaliśmy sam na sam.
-Powiedz mi Cami..Od jak dawna się przyjaźnisz z Marcelem?
-Już ładny kawałek czasu... A wy?
- Oh wydaje się jakby wieki!
Na te słowa zaśmiała się. Żeby tylko wiedziała, nie było by jej już tak do śmiechu. Przeprowadziliśmy krótką rozmowę, a w drzwiach stanął Marcel z książkami.
- Proszę bardzo, plus mały bunus!
Wręczył jej książki oraz kopertę białą z czarną pieczęcią. Dziewczyna od razu ją otworzyła. Kobieca ciekawość...
- Mam nadzieję, że będziesz?
-Oczywiście Marcel. Do zobaczenia. Będę już lecieć -pożegnała się i wyszła.
Marcel nalał sobie zimnej Whiskey i zasiadł przy stole wyciągając na nim nogi. Ja tylko stałem i wpatrywałem się w niego z pytającym wzrokiem.
- Zapomniałem ci powiedzieć. W tą sobotę, impreza, tutaj. Zaproś Eli! Jeśli nie przyjdzie uznam to za..Zdradę... O i zaproś brata i siostrę - sztucznie się uśmiechnął i wręczył mi kopert.
On przechodził samego siebie. Zdrada...Bo nie przyjdzie na głupie przyjęcie. Wziąłem podarunki i wyszedłem.
Pojechałem od razu do rodzeństwa. Wiedziałem, że to nie będzie miłe spotkanie, jak zawsze, które w najlepszym przypadku skończy się tylko kłótnią, w najgorszym...Niech lepiej pamiętają, kto jest w posiadaniu sztyletów.Podczas jazdy słuchałem jednej z moich ulubionych płyt. Składanka jazzowa. Ta muzyka idealnie oddawała charakter tego miasta. Samochód brata stał jak zawsze na podjeździe.
- Halo?! - zawołałem wchodząc.
- Co ty tu robisz?! -na samym progu nakrzyczała na mnie Rebekah.
-Witaj siostrzyczko. Przejdźmy do salonu.
Hayley siedziała na kanapie. Przez to wszytko nawet zapomniałem, że będę mieć dziecko... Po chwili dołączył do nas, Elijah i ku mojemu zaskoczeniu, Lily.
- Co cię do nas sprowadza?
-Będzie u nas mieszkać. Czego chcesz? -przemówił Elijah.
-Mam dla was zaproszenia od Marcela..Impreza w sobotę - oznajmiłem sucho i rzuciłem koperty na stolik.
- Co w planujecie? -siostra nie dawała za wygraną.
-Elizabeth mi wybaczyła...Skończ tą dziecinadę, bo jak przyjdzie, co, do czego to i tak przylecisz do mnie... -wysyczałem i wyszedłem.
Oni mili mnie za nikogo. Skreślili mnie...Jeszcze tego pożałują. Wyszedłem trzaskając drzwiami.
- Czekaj! -usłyszałem za sobą głos brata.
Zatrzymałem się i odwróciłem w jego stronę. Nie miałem nastroju na kolejne kłótnie.
-Musisz się nią opiekować. Nic nie może jej się stać... -powiedział lekko przyciszonym głosem.
-O to nie musisz się martwić. Najwidoczniej jest dla mnie równie ważna, co dla ciebie...Może i bardziej - rzuciłem i wszedłem do auta.
Stał tam. Stał wryty po moich słowach. Ja też się sobie dziwiłem, że to powiedziałem, ale nie żałowałem tego. Wręcz przeciwnie.
W szpitalu były już pustki. Siedziała na swoim łóżku. Oglądała jakiś magazyn o modzie czy coś w tym stylu. Nie ukrywała zdziwienia na mój widok.
-Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt? Niklaus Mikaelson zawitał do mnie dwa razy w ciągu tego samego dnia...
-Mam zaproszenie od Marcela. Impreza w tą sobotę... -usiadłem się na skraju łóżka.
-Co jeśli nie zaszczycę go swoją obecnością?
-Przyjdź...Powiedział, że uzna to za zdradę...
- Oh! Tak w ogóle to, czemu ciebie zawsze do mnie wysyła?
Zaśmiałem się głośno.
-Marcel uważa, że działa na ciebie mój urok osobisty - odparłem ciągle się śmiejąc.
-Marcel to idiota... Tyle w temacie -również się zaśmiała.
Posiedziałem przy niej póki nie zasnęła. Kiedy wróciłem Marcel nie było. Nawet lepiej. Poszedł do siebie i otwarłem szkicownik. Zacząłem kończyć jej portret, który niegdyś zacząłem. Wiedziałem, że to wszytko jest dopiero początkiem.