Rozdział 8

551 46 9
                                    

~Elijah~
Od wczoraj w domu panowała napięta atmosfera. Lily były bardzo przejęta. Była zupełnie inna niż Elizabeth...Buntowniczka. Tak właściwie to ona też nią była na swój sposób. Hayley się nią zajęła. Była bardzo opanowana. To dobrze. W jej stanie nie powinna się narażać na stres...Ale czy w tej rodzinie to możliwe? Chyba nie...Ciągłe kłótnie, walki, nowi wrogowie. To na pewno nigdy nie będzie dobre miejsce do życia dla dziecka. Niby potężne pierwotne istoty, żyjące od wieków przygotowane na dalszą nieskończoność, a tak naprawdę całe życie uciekaliśmy przed naszym ojcem, udając że wszystko jest w porządku, że to normalne, że tak musi być.
- Nik jeszcze nie wrócił? -usłyszałem głos swojej siostry za plecami.
- Nie...
- Myślisz że jest u niej?
- Nie wiem...z każdym dniem coraz trudniej zrozumieć naszego brata -stwierdziłem.
- Lily chce do niej pojechać.
- Odwieź ją lepiej do domu...
- Nigdzie nie pojadę. Tylko do mojej siostry! -nastolatka wtargnęła do mojego pokoju.
Nie miałem wyjścia. Obiecałem jej, że ją zawiozę. Moja siostra się nią zajęła, a ja po raz kolejny zadzwoniłem do Niklausa. Nic...
Nie mogłem tracić na niego czasu.

***

~Elizabeth~
Po przybrudzeniu nie miałam pojęcia gdzie jestem. Chwilę później zorientowałam się, że leżę w szpitalu. Próbowałam się podnieść, jednak byłam za bardzo obolała...nie miałam siły. Leżałam i wpatrywałam się w biały sufit.
- O dzień dobry -usłyszałam delikatny głos.
W drzwiach stała niska pielęgniarka.
- Dzień dobry -wyszeptałam.
Kobieta podeszła do mnie cały czas się uśmiechając.
- Jak się pani czuje?
- Źle...
- Leki niedługo zaczną działać. Proszę się stąd nie ruszać. Przyjdę za jakąś godzinkę, w razie czego proszę nacisnąć ten guzik -poinstruowała mnie co i jak.
Podziękowałam jej, a ona podeszła do kobiety leżącej obok.
Wszędzie panowała cisza. Martwiłam się o Lily. Elijah na pewno się nią zajął, ale Klaus... Z nim nigdy nie wiadomo.
- Panna Roget? -usłyszałam nieznany mi męski głos.
- To ja...Coś się stało? -spytałam pomału podnosząc się na poduszkach.
Mężczyznapodszedł do mnie z ogromnym bukietem róż w odcieniu krwi.
- Proszę bardzo -wręczył mi bukiet.
- Ale...? -wyjąkałam.
- Ja tylko je dostarczam -powiedział i wyszedł.
Leżałam i patrzyłam na bukiet. Był przepiękny. Wśród płatków odnalazłam karteczkę.
"Życzę zdrowia moja mała wiedźmo Niklausxx"
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Byłam w całkowitym szoku. To było tak dziwne...a zarazem tak miłe.
- Piękne... Od chłopaka? -spytała pielęgniarka.
Och minęła już godzina.
- Znajomego...
- Za tym musi być coś więcej... Znajomy by się tak nie wykosztował, a to, to jest bukiet pierwsza klasa -mówiła.
- Wolę w to nie wnikać. Mogłabym prosić o jakiś wazon?
- Zaraz przyniosę. Choć nie wiem czy mamy taki, który je pomieści -cały czas się uśmiechała.
Nigdy nie dostała takiego bukietu. Wróć to był mój pierwszy bukiet jaki dostałam.
Pielęgniarka wsadziła kwiaty do wazonu z woda i postawiła na mojej szafce.
- To pani? -spytała pokazując mi medalion.
- Tak... -wyszeptałam.
Jak na jeden pokój, było tam za dużo podarunków o Niklausa.
Cały czas leżałam. Miałam zakaz wstawania, ewentualnie tylko do toalety. Kobieta leżąca obok ciągle spała, więc nawet nie miałam do kogo się odezwać. Oczywiście mogłam zacząć mówić sama do siebie, ale mogli by mnie wysłać na nieco inny oddział.
- Liz! -nagle ktoś mnie mocno objął.
Musiałam zasnąć na moment.
- Lily... -przytuliłam ją.
Usiadła się na skrawku łóżka.
- Jak się czujesz??? -pytała z przejęciem.
- Lepiej...Gdzie Elijah i Rebekah?
- Zaraz przyjdą. Jejku jaki piękny bukiet... -powiedziała z szeroko otwartymi oczami.
- Chyba mu nie dorównam... -przeniosłam swój wzrok na wejście do sali. Przyszli.
- I tak jest piękny -oznajmiłam i przyjęłam od niego śliczny bukiet. Nie wiem co to za kwiaty, ale spodobały mi się. Jednakże to róże od zawsze były moimi ulubionymi.
- Czy to jest prezent od.... -zaczęła pierwotna.
- Klaus?! -wypaliła Lily z ogromnym uśmiechem na twarzy.
- Mhm... -wymamrotałam.
- Pasujecie do siebie -kontynuowała.
Ja nie wiedziałam co odpowiedzieć, a Rebekah wybuchnęła śmiechem. Elijah też nie powstrzymywał uśmiechu. Tylko dla mnie to nie było zabawne.
- Masz zakaz mówienia tego... Jasne? Nie wiesz, że nie wolno kłamać...
- Ale to prawda...
Skarciłam ją wzrokiem i nie drążyła tego tematu.
Posiedzieli u mnie z jakieś dwie godzin i pojechali odwieść Lily do domu. Na sali znowu zapanowała cisza i spokój. Strasznie się nudziłam. Miałam ochotę pobawić się swoją mocą, ale nawet nie miałam jak.

***

~Niklaus~
Byłem w świetnym nastroju. Cały dzień spędziłem z Marcelem. Zapewnił mi...świeży posiłek kiedy tylko tego zapragnąłem. Jak i poznałem pewno kobietę. Camii. Tak niewinna w tym świecie, w którym przyszło jej żyć. W śród tylu potworów, całe szczęście że nic o tym nie wie. Zaintrygowała mnie. Niezwykle inteligentna i..piękna, pani psycholog. Moje rozmyślenia na jej temat przerwał, już chyba setny, telefon od mojego brata.
- Tak -postanowiłem w końcu odebrać.
- Niklaus...Gdzie jesteś?
- Nie twoja sprawa braciuszku. Nie martw się nie narozrabiałem!
- Jeszcze...-usłyszałem po drugiej stronie.
- O Klaus...piękne kwiaty kupiłeś dla Elizabeth -dodał.
- Też tak uważam.
- Nie interesuje cię jak się czuje?
- A powinno? Widzisz, Elijah...mam teraz na głowie ważniejsze sprawy niż jakaś tam wiedźma i jeżeli to już wszystko to wybacz, ale muszę kończyć -rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź.
Usiadłem się w fotelu. Byłem wściekły, tyle że już nie wiedziałem na kogo.
Zbliżała się 22:00. Powietrze znacznie się ochłodziło. W szpitalu było pusto i cicho. Spała. Wszedłem na sale i usiadłem się obok niej. W pomieszczeniu panował chłód. Dotknąłem jej dłoni, była bardzo zimna. Starałem się delikatnie przykryć ją kołdrą, jednak nie za dobrze mi to wyszło i już po chwili wpatrywała się we mnie tymi swoimi pięknymi, brązowymi oczami.
- Co ty tu robisz? - nie ukrywała zdziwienia.
- Przykrywam cię, bo marzniesz -uśmiechnąłem się.
- Idź sobie...
- Kwiaty ci się nie podobają?
- Niklaus... Są...piękne, ale idź już.
- Słodkich snów moja mała wiedźmo -ucałowałem jej skroń i wyszedłem z sali.
Obserwowałem ją. Czekałem, aż zaśnie, sam nie wiem czemu. To było silniejsze ode mnie.
Opuszczając szpital miałem dwie opcje. Wrócić do rodzeństwa albo walczyć o moje miasto manipulując Marcelem. Wybór był oczywiście prosty. Ja jestem królem.

Land Of BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz