Carlos' POV
Od pamiętnego dnia minął dokładnie rok. Charles nie poradził sobie ze stratą. Widziałem jak na ulicy wypatruje dziewczyny podobnej do niej z wyglądu, ale nic nie było w stanie zastąpić mu jego Charlotte. Mi też nie, nie było dnia, w którym nie pomyślałem o jej osobie, o tym co ona zrobiłaby na moim miejscu. Nie było wyścigu, którego nie próbowałbym wygrać dla niej. Charles jeśli chodzi o wyścigi radził sobie doskonale, naprawdę, ale jakim kosztem? Trenował codziennie, czy to w dzień, czy to w nocy po kilkanaście godzin, nie wychodził na imprezy, ani spotkania kierowców. Stał się wrakiem człowieka, gdy nie ćwiczył analizował tory wyścigowe i najlepsze strategie. Wszystko co zrobił, zrobił dla niej. Serce krajało mi się, bo od tamtej chwili oboje byli martwi, Leclerc nie był Leclerciem. On nie żył, on egzystował. Od każdego oczekiwał perfekcji, jakby to coś mogło zmienić, oszalał. Próbowałem z nim rozmawiać, próbowałem go naprawić, ale na daremno.
Dziś zabrałem go na cmentarz. Nie płakał, rozmawiał z nią, jakby stała u jego boku. Położył na jej nagrobku bukiet białych lilii i zapalił świeczkę.
-Carlos...- zwrócił się do mnie, ale nie dokończył. Wtulił się we mnie najmocniej jak potrafił, potrzebował tego. Trzymałem go w objęciach i choć starałem się zabrać jego ból to nie było to możliwe, będąc tak blisko cierpiącego i mi udzielił się smutek, przypomniała mi się chwila, w której trzymałem ją martwą na rękach i wzywałem pogotowie, w której ogłoszono zgon na miejscu, w której krzyk jaki wydobył z siebie Charles był słyszalny nawet na końcu świata. Ten przeraźliwy krzyk był czymś, czego nie zapomnę do końca życia, a nawet dłużej.Według statystyk co godzinę umiera przynajmniej 6390 mieszkańców naszej planety. Żadna z tych śmierci nas nie obchodzi. W tej minucie, tak w tej, kogoś rodziną cierpi tak samo jak on teraz.
Charlotte Leclerc nie żyła, jej śmierć nie wywarła żadnego znaczenia na mieszkańcach Monaco, a co dopiero świata, ale umierając razem ze sobą do grobu zabrała jego serce.