Część III: Ja, Wy i nieproszony gość

321 19 2
                                    

Carlos' POV

Wiedziałem jak to się skończy, kiedy tylko weszła do środka. Wiedziałem, że znowu mu ulegnie i znowu zacznie mu matkować. To była Charlotte - swoją troską niszczyła ludzi i było jasne, że teraz będzie to tylko powtórka z rozrywki. Charles był słaby, a Charlotte jeszcze słabsza. Chociaż wydawała się silna, chociaż wydawała się nie do zniszczenia, wydawało się, że fazę słabości zostawiła dawno za sobą to wciąż była słaba. Ja mogłem jej dać wszystko, mogłem ją nauczyć kochać, mogłem pokazać jej co to znaczy miłość, że nie oznacza ona wszystkiego tylko kompromisy. Zająłem się Charlesem dla niej, dla niej pilnowałem, żeby nic mu się nie stało, bo wiedziałem, że wróci. Tak, byłem na nią wściekły, ale to niestety nie mogło zmienić jednego - kochałem i nie mogłem nic na to poradzić. Miałem potrzebę chronić ją przed całym światem, nawet jeśli oznaczało to mój ból.

Do "Charles": Wszystko w porządku?
Od "Charles": W jak najlepszym.

Mimowolnie uśmiechałem się na widok takich wiadomości, ale wiedziałem, że jest to chwilowe, że zaraz będzie gorzej. Nie spodziewałem się tylko, że aż tak.

                     *Miesiąc później

Minął miesiąc od kąd wszystko rzekomo się ułożyło i miało swoje szczęśliwe zakończenie. Siedziałem z Charlesem na balkonie jego mieszkania w Monaco i oboje próbowaliśmy znaleźć najlepsze wyjście z tej sytuacji. Jeden telefon, a tak wiele zmienił. Chyba każdy od początku myślał, że to wydarzy się na odwrót, że to Charlotte dostanie wiadomość o wypadku i to ona cała we łzach będzie pędzić do szpitala, a jednak sytuacja się odwróciła. Baliśmy się, w tym momencie Charles był na mnie zły za to, co zrobiłem i powiedziałem, był zły, że spróbowałem wyznać swoje uczucia. Pewnie gdzieś w głębi duszy obwiniał mnie o całą sytuację. Nie wiedzieliśmy  co dokładnie się stało, czemu dziewczyna  straciła panowanie nad kierownicą na pustej drodze.  Wiedzieliśmy tylko, że nie życzy sobie nas widzieć przy niej.

Patrzyłem na Charlesa wzrokiem pełnym żalu, akurat teraz, kiedy wszystko wbrew moim przewidywanią się dobrze układało musiała wydarzyć się taka tragedia. Widziałem, że ma łzy w oczach, że ledwo powstrzymuje się przed płaczem. Ściskał pięści tak mocno... byłem pewien, że miał już rany od odciśniętych paznokci.
-Mi dispiace molto- wyszeptałam po włosku ściśniętym głosem.
-Non è colpa tua...- odezwał się po chwili jeszcze ciszej. Ulżyło mi, że nie uważał mnie za winnego, a przynajmniej tak nie mówił.
-Carlos ja potrzebuję być teraz przy niej, potrzebuję jej- w tym był cały problem, Charles. Potrzebowałeś jej, a ona ciebie nie. To jej się coś działo, to ona była w krytycznym stanie w szpitalu, to ona powinna być potrzebująca.

Poklepałem kolegę z zespołu po plecach i wyszedłem. W mieszkaniu ulatniał się jej zapach, przez uchylone drzwi sypialni zobaczyłem to przeklęte łóżko, w którym próbowała się zabić, w którym... W tamtej chwili zorientowałem się, że ja też jej potrzebowałem. To było tak kurwa cholernie toksyczne...

Charlotte's POV

Zawiodłam ich ponownie. Nie powinnam była wsiadać za kierownicę, nie, wiedząc, że kolejny napad może się wydarzyć. Jadąc karetką zrozumiałam, że muszę się od nich odciąć, zarówno od Charlesa, jak i od Carlosa. Carlos, słodki jak mogłeś się we mnie zakochać...

Znałam diagnozę, mimo że sama zdiagnozowałam się za pomocą wujka Google to wiedziałam, że ta od lekarzy będzie brzmiała tak samo. Nie mogłam im tego zrobić, nie mogłam zabrać Charles'owi jego lat młodości, sławy, glory. Nie mogłam sprawić, by Carlos znowu patrzył jak umieram, by znów trzymał mnie ledwo żywą w ramionach.

Rak, pierdolony rak. Pokonałam wszystko, a akurat jebany rak musiał mnie przezwyciężyć. Widziałam miny lekarzy, kiedy przechodzili obok mnie, jakby patrzyli na trupa.

Charles... mój chłopiec, moje słoneczko, mój cały świat. Carlos... mój Carlos.

-CHARLOTTE! LOTTIE! CHAR...- usłyszałam krzyki zza okna i wiedziałam, że to te dwa wariaty, których zapewne ktoś przed chwilą wyrzucił zza drzwi. Mały uśmiech wkradł się na moją twarz, chociaż dobrze wiedziałam, że nie powinien. Jakaś baba, leżąca na łóżku obok dała mi jasno do zrozumienia, że ma mnie dość i tak właśnie całe postanowienie nie kontraktowania się z nimi legło w gruzach.

Po rozmowie z lekarzem dwójka moich towarzyszy zamarła, czułam się ciężarem i nie mogłam nic na to poradzić.
-Samochód uda się naprawić- powiedziałam, ale nikt nawet na mnie nie spojrzał.
-Mamy pieniądze, dużo pieniędzy- mówił z przekonaniem, ale lekarz dawał mu jasno do zrozumienia, że nawet na pieniądze jest już za późno.
Wyszedłeś, a ja czułam jakby moje serce rozdarto na milion kawałków- nie dlatego, że ja cierpiałam, dlatego, że ty cierpiałeś dziesięć razy bardziej. Carlos stał w bezpiecznej odległości ode mnie ze spuszczoną głową. Znów to zrobiłam...

CharlesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz