7.Słońce niczyje

2 0 0
                                    

13 sierpień 1724
.
Obudziłem się na fotelu w pokoju moich opiekunów. Było ciemno, pojedyncza świeca oświetlała ścianę. Cioci nie było. Ostatnio oboje bardzo chorowali. Przykuci do łóżka starali się udawać, że nic im nie jest. Od miesiąca trzymam wartę w ich pokoju. Cudem udaje mi się zasnąć. Zapach słomy i świeżych owoców dodawał mi otuchy. Żniwa idą pełną parą, kosy wręcz czerwone od roboty. Asgar coraz częściej zasypia zaraz po obiedzie. Pracuje w nocy aby nie paliło go słońce. Wstałem i udałem się na dół. Wychudzona kobieta siedziała na krześle w sali gdzie zazwyczaj były biesiady. Jej biała długa koszula nocna jeszcze bardziej wyszczuplała ciało. Włosy jak zawsze miała spięte w staranny kok. Dawno nie pamiętam kiedy miała na tyle sił aby zejść na dół. Wpatrywała się w obraz. Ten piękny rodzinny obrazek mający formę dekoracyjną najwyższej jakości. Przyklęknąłem przy niej. Nawet nie drgnęła. Piękno jej twarzy wydawało się odradzać na nowo.
-Ciocia spać powinna, ja cioci pomogę do łóżka dojść.- zaproponowałem pociągając ją lekko za łokieć.
Kobieta nawet nie drgnęła. Poczułem tylko jej dłoń gładzącą mój policzek. Najwidoczniej kobieta musiała mieć gorączkę. Pomimo stanu w takim była wydawała się mieć nienaturalnie zdrową postawę. Wyglądała najbardziej korzystnie od około trzech miesięcy. Uśmiechnęła się szeroko i znów zerknęła na obraz.
-Pilnuj tej pamiątki. Zawsze będziemy rodziną nie ważne jak nas śmierć rozłączy.
-Ciocia ma gorączkę, ciocia będzie żyć jeszcze długo...
-Liamku, to moja ostatnia noc. Nie bądź na mnie zły, ale już dość się nażyłam. Wujek nie żyje od trzech godzin, pożegnałam się z nim. Nie umiem bez niego żyć. Człowiek nie umiera też fizycznie, bo tak to od miejsca jestem już martwa. Uszanuj to, przeczytaj list i zrób tak jak tam jest napisane.
-Ale...- głos mi się załamał.
Płakałem mocząc jej koszulę słonymi łzami. Kobieta przytulała mnie do siebie, a ja ściskałem jej kolana. Drżałem i jakby nie była to noc to może nawet bym krzyczał. Wuja nie żyje. Kobieta podniosła moją głowę i zmusiła do spojrzenia w oczy. Ciocia wstała i jakby nigdy nic zaczęła iść po schodach na górę. Nigdy tak sprawnie nie robiła niczego. Usiadła na łóżku i przykryła się szczelnie kołdrą. Wujek nie żył, twarz miał bladą popadającą w błękity.
-Mogę się cioci spowiedzieć i niech ciocia Panu Bogu powie?- spytałem klęcząc przy łóżku.
-Oczywiście, synu.
Zebrałem w sobie resztki godności i sumienia. Złapałem ją za rękę i wtuliłem w nią szyję.
-Jestem złym człowiekiem. Piłem, paliłem, robiłem czasem nawet za męską dziwkę, ale chyba najgorsze było to, że zabijałem. Brata i ojca rękoma własnymi ubiłem jak świnie. Wiele zabiłem dla krwi, a najbardziej żałuję tego, że skazałem na śmierć moich podobnych. Kocham jak adrenalina rozszerza mi żyły i śmierć dudni mi w uszach. Wybaczcie mi bycie złym człowiekiem i obiecuję być jeszcze gorszym skurwielem. Amen.- powiedziałem robiąc coraz to mocniejsze wdechy pomiędzy zdaniami.
Kobieca dłoń dotknęła mojej głowy. Uniosłem wstydny wzrok. Krzywdziłem każdego, a teraz i ją. Na łóżku śmierci mówię o swoich grzechach jak i pogodzie. Nigdy tego nie zrobię.
-Jesteś dobrym człowiekiem, żyj. Testament jest w kuchni za konfiturami. Kocham cię, synu.- wyszeptała.
-Nie, jeszcze nie teraz.
Jej ciało opadło na poduszkę. Oczy powoli zasłaniały się mgłą, blask znikł.
-Kurwa! Nie! Żyj! Jesteś silna! Jeszcze nie teraz!- krzyczałem potrząsając ciałem.
Łzy zmieniły moją twarz w wodospad. Nie mogłem oddychać. Coś przechodziło przez moje ciało sprawiając ból. Wybiegłem przewracając krzesło w korytarzu. Drewno połamało się na kawałki. Noga złamała się w taki sposób aby tworzyło coś na kształt włóczni w mniejszej wersji. Złapałem za nią zaciskając pięść. Byłem kłamcą i chcę umrzeć jako kłamca. Zbiegłem pozostawiając niemy huk. W szopie zawsze cierpiałem i tam chciałem zrobić to ostatni raz. Chodziłem po sianie nucąc. Po co żyć skoro nie ma się dla kogo. Moja bezpieczna przystań została zburzona, zabrana w najprostszy sposób.
-Wybacz mi Boże i wszyscy święci. Piekło czeka, a ja w nim będę panem z tym chujem moim bratem i tanim browarem.- powiedziałem gdy nagle mój wzrok zatrzymał się na szczupłej sylwetce.
Podszedł na odległość trzech metrów. Dłoń skierował do mnie. Musiał akurat teraz przyjść.
-Liam, oddaj mi ten kij. Będzie dobrze, to nie koniec świata.
-Może dla ciebie! Odejdź!
Nawet nie drgnął. Wzrok Asgara wciąż przypominał zagubione dziecko w mgle. Mój świat dawno stracił barwy. To życie w tym miejscu trzymało mnie przy życiu. Codzienny uśmiech ciotki i rodzeństwa.
-Masz trzy sekundy na ucieczkę, zabiję cię.- wyszeptałem.
Dalej stał jakbym mówił o czymś zwyczajnym.
-Jeden...dwa...
-Możesz mnie zabić, Liam. Jesteś w tym na tyle dobry, że chyba nawet nie warto uciekać. Dlaczego jeszcze żyje? No! Dajesz! Pokaż co potrafisz! Teraz!
Przed oczyma wyobraźni widziałem jak zabijam kolejnego członka rodziny, którego miałem chronić. Stałem chwilę jak wryty analizując sytuację. Metaliczny posmak w moich ustach przesuwał się do gardła. Posmak bez rany zawsze powstawał gdy wściekłość brała górę. Rzuciłem drewno prosto w stug siana. Poczułem jak Asgar przytula mnie tak mocno, że czuję krew w jego żyłach. Nie tylko ja drżałem. Nie lubiłem dotyku w taki sposób, ale czasem potrzebowałem go bardziej niż mordu. Fizyczność z drugim człowiekiem, ale okazana w spokojny sposób. Uczuciowy Asgar stający na wysokości zadania. Czasami miałem go za wroga, ale teraz pożałowałem takiego stanu rzeczy. Miałem być silny dla niego, a jestem czymś na kształt plątaniny myśli. Gdybym dostał jeszcze jedną szansę to zrobiłbym to. Moje martwe ciało powinno leżeć na tych deskach. Cierpienie zamknięte w plątaninie skóry i włosów.
-Ja się wszystkim zajmę.- wyszeptałem odsuwając.
-Nie, my to zrobimy. Kurwa od dziś jesteśmy przyjaciółmi, zapomnijmy o przeszłości.
-Po wieki.- ściągnąłem jego dłoń.
W pewnym aspekcie kłamałem. Nigdy nie mam zamiaru zapominać. Jakbym zapomniał co robił nam ojciec to nigdy bym go nie zabił, a z Zacem do tej pory pił bym piwo.
-Po wieki.
Nie czułem się dobrze. Ciągle chciałem uciekać. Zwierzę wewnątrz mnie chciało krwi i ciał jako ofiary. Świeca w lampionie oświecała nam drogę. Połowicznie skoszone pola pszenicy oraz kłosy ocierające się o siebie krzyczały żałobną pieśń. Szloch Asgara co jakiś czas wypełniał mnie żalem. Najwidoczniej go też zabolał taki obrót spraw. Po powiadomieniu księdza nastał poranek. Powoli piłem herbatę siedząc na patio. Nie potrafiłem myśleć i sensownie rozmawiać. Obłęd w mojej głowie trwał, a ja tylko poddawałem się nurtowi. Został mi tylko testament i list. Testament odczytam z rodzeństwem, ale pora na list.

LiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz