3. Grobowiec odmieńców

2 1 0
                                    

IG: wic.book
Miłego czytania!
.
9 maja 1723

Mijaliśmy kolejne zaułki. Elizabeth wyglądała tak pięknie jak zawsze. Minęło już tyle lat od naszego spotkania. Nauczyłem się od niej naprawdę dużo. Pokochałem ją tak mocno, że byłbym w stanie oddawać jej pokłon. Chciałem nieubłaganie więcej i więcej. Tak piękna kobieta powinna bawić się i żyć. Przy mnie miałaby lepiej. Spacer miał być tylko pretekstem aby po tylu latach wyznać prawdę. Czasy były niepewne i cienka granica dzieliła nas wszystkich odmieńców od zguby. Poznałem kilku wyższych zajmujących się polowaniami. Starczył cichy sygnał, plotka i nie ważna pozostaje prawda. Spoko już zmarło przez głupie sąsiedzkie kłótnie. Zadbałem aby moje stanowisko kończyło się na tym, że każde polecenie jakie wydam zostanie spełnione. Odzyskałem w oczach ojca dzięki temu minimalne oddanie. Kwiaty wiśni opadały na ziemię. Równo przystrzyżone trawy, klomby kwiatów i drzewa. Zapach słodkiego miodu z nutą ostrości. Elizabeth zawsze cieszyła się drobiazgami. Jej piękna kremowa suknia w drobne kwiaty wirowała przy każdym kroku. Gorset dobrany do jej wymagań opinał to co trzeba. W jasnych kolorach przypominała królową. Usiedliśmy na ławce.
-Czujesz się bezpiecznie w domu?- zapytałem.
Kobieta odchyliła do tyłu głowę ukazując jedną z najpiękniejszych szyj na globie. Jakbym mógł to codziennie bym się w niej zatapiał. Chciałem być nożem w ciepłym maśle. Pożądałem ją w każdym możliwym aspekcie. Jej usta, piersi, włosy, śmiech i dobroduszność. Czasem tylko ona trzymała mnie w tym świecie.
-Tak, a dlaczego pytasz?
-Musimy poważnie porozmawiać.
-Kogo zabiłeś?- zapytała z miejsca.
-Nie, nie o to chodzi. Dawno nikogo nie zabiłem, oczywiście dla ciebie.- kłamałem.
Ciało świeżo ubite rano leżakowało w krzakach nieopodal domu Amber. Nawet dziś mieliśmy się spotkać na coroczne obrady. Sprawy zaczęły nabierać tempo wraz z wzrostem liczby roślin. Trucie w każdym jedzeniu było czymś codziennym. Nawet moja matka zaczęła dodawać te zioło do praktycznie wszystkiego. Uodporniłem się na małe ilości. Codziennie brałem trochę. Zaczynałem od tego, że przykładałem do ciała kwiaty. Granatowe płatki dotykały mojej skóry sprawiając ból.
-To o czym chcesz porozmawiać? Czasy niepewne i sama waham się czy iść do Amber.
-Nie idź do Amber dziś w nocy. Mówię ci to dla twojego bezpieczeństwa.
-Dobrze, ale o czym chciałeś porozmawiać?
-Znamy się tyle lat. Elizabeth, błagam rzuć to, bo się w tym dusisz. Wyjdź ze mną do ludzi, załóżmy rodzinę. Kocham cię od ośmiu lat i tak bardzo cię pragnę.- wykrztusiłem to co leżało na sercu.
Pierwszy raz miałem odwagę wyznać to co żywię. Kobieta zrobiła krok do tyłu nieruchomiejąc. Jej oczy miały szklaną warstwę.
-Liam, nie. Nie duszę się, to jest mój świat. Nie będę gołosłowna. Kocham cię, ale tylko i wyłącznie jak brata.
-Daj mi szansę. Przecież ja widzę, że ci zależy. Mi też zależy.- stwierdziłem broniąc się.
Nabrałem tonu przypominającego agresję. Chciałem ją wystraszyć. Jakby nie była dla mnie ważna to leżałaby już na ziemi.
-Nie. Ty nie potrafisz odróżnić pożądania od miłości. Ty chcesz tego co mam. Żyj dalej i znajdź kogoś kogo pokochasz, a nie będziesz pożądał.
-Nie. Rozumiem i żegnaj. Skoro nie chcesz ideału i wybierasz to coś zwane swoim mężem to okej.
-To moja rodzina do cholery! Sądzisz, że wybrałabym ciebie?! Nigdy bym tego nie zrobiła, nawet gdyby oni konali! Liam, ty zabijasz dla przyjemności! Nie mogłabym być w związku z mordercą!- wykrzykiwała.
-Kiedyś pożałujesz moich słów! Niestety nie teraz!
Mogła zamknąć usta i być chociaż przez chwilę normalna. Takich słów nie mogłem przepuścić.
-Zejdź mi z oczu i nigdy nie wracaj!
Odszedłem do miejsca gdzie niekoniecznie moja obecność jest powinnością. Dwóch mężczyzn siedziało przy biurkach. Masywne nogi unosiły brunatny blat. Rzeźbione winogrona i łodygi dodawały powagi. Wnętrze przypomniało ciemnice połączoną z kościelną kryptą. Spojrzałem na nich i skinąłem głową w taki sposób aby zrozumieli.
-Gdzie? Ile? O której? Kto?
-Piwnica Amber, domostwo Elizabeth, około setki osób plus rodziny. Oczywiście Elizabeth i jej córka, mąż czysty. Spotkanie jest o dwudziestej. A kto? Wszyscy co do joty. Pozbędziecie się problemu na wieki.- powiedziałem uśmiechając się.
Oboje spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Kąciki ich ust osiągnęły szczyt. Dłoń jednego z nich powędrowała do szafy. Dźwięk szkła pomagał mi stwierdzić co za przedmiot zostanie wyciągnięty. Zielona butelka spoczęła na stole.
-Nie sądziłem, że jesteś aż tak dobry. Weź tego szampana i jesteś wolny.
Butelka dwulitrowego trunki w jakiś sposób wynagrodziła mi złamane serce. Usiadłem na wzgórzu gdzie miałem najlepszy widok na dom tej suki Elizabeth. Jej trzynastoletnia córka zbierała kwiaty tworząc bukiet. Była podobna do matki i przeklęta identycznie jak ja. Ona miała zatrzymać się jako dwudziestoletnia dziewczyna. Mi do ostatecznej wersji zostały cztery lata. Elizabeth wyszła z domu biegnąc do córki. Kochałem kobietę o pięknej urodzie, ale głupim sercu. Dla tej smarkuli i swojego męża zrobiłaby wszystko. Głupie podejście. Kochałem ją i byłem w stanie rzucić każdą rzecz. Wziąłem potężny łyk szampana. Bombelki zawirowały w mojej głowie. Lubiłem pić identycznie mocno jak zależało mi na Elizabeth. Picie milczało, było posłuszne, a nawet przypomniało martwe. Ona jeszcze nie wiedziała co sprowadziłem na jej świat. Postawiłem krzyż nad kobiecą mogiłą. Byłem bogiem. Powoli wszystko cichło, a dźwięki z lasu były coraz głośniejsze. Szli po nią nieubłaganie klnąc. Miała chociaż wybór, mogła zrobić to dobrze. Wypiełem zawartość butelki. Malachitowe szkło rozwaliło się o pobliską sosnę. Moje serce przyspieszyło gdy pod bramę zajechał duży samochód.

LiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz