Rankiem dziewiątego dnia podróży oczom wiedźmina ukazały się mury Roggeveen. Geralt pospieszył konia – chciał jeszcze przed zachodem słońca dostać się do miasta i zaciągnąć języka w sprawie potwora.
Ledwo zdążył przed zamknięciem bram. Młody, ale sumienny halabardnik wypytał wiedźmina o nazwisko, potem dokładnie przepatrzył juki, aż w końcu przepuścił. Geralt, nie zastanawiając się, ruszył wprost do centrum wieczornego życia Roggeveen – karczmy „Pod śledziem".
„Śledź" było to miejsce jakości raczej przeciętnej, i właśnie z tego względu ulubione wśród mieszkańców. Przebywanie w karczmie dawało możliwość obserwacji przekroju ludności miasta wszystkich stanów, od poważnych i nadętych urzędników, poprzez bogatych i eleganckich właścicieli faktorii, gadatliwych sklepikarzy i kramarzy, po pijących najtańsze piwo i przysłuchujących się mądrościom wygłaszanym przez „możnych panów" rolników i rzemieślników. Tam też podążył Geralt, wiedząc, że w tak szerokim towarzystwie można dowiedzieć się niemalże wszystkiego.
Wszedł do tłocznego, zadymionego i śmierdzącego jak zwykle rybami pomieszczenia, zamówił piwo, i czekał. Uznał wypytywanie przypadkowych ludzi za zbyteczne. I słusznie, bo już po chwili usłyszał z sąsiedniego stołu:
- Zamlik, opowiedzże co jeszcze o tym potworze!
Zamlik, zachęcony przez kilka kolejnych głosów, pociągnął łyk z kufla, po czym zaczął mówić:
- Wielki był jak koń, co na tylnych nogach stanie, ale dużo szerszy. Łeb miał straszny, z zębiskami jak rekin, troje oczu, pięć rogów, i macki zamiast ramion – opis niezbyt zgadzał się z tym, czego wiedźmin dowiedział się w Wyzimie, jednak słuchał dalej.
- Niejeden chwat próbował go zarżnąć, wywabiali go z siedliska, najpierw miejscowi, potem najechało się zagranicznych. Każdy uciekał na widok potwora albo kończył w jego przepaścistej paszczy. Myśleli wszyscy – nie ma rady, trza dziewki mu dawać, to spokój będzie. Aż zeszłej nocy patrzą ludzie, a tu Verilla od komendanta straży jedzie na swoim rumaku prosto na wybrzeże. Ludzie patrzą, pytają: „Co robisz dziewczyno? Czy ci życie niemiłe?" Ona odpowiedziała tylko, by się nie martwili, i dalej jedzie nad morze. Więc kto nie spał, pobudził tych co spali, i kupa ludzi poszła za nią. A ona jak tylko wjechała na plażę zeszła z wierzchowca, nawet go nie przywiązała tylko czekać kazała – i dziwna rzecz, usłuchał! – i poszła prosto w stronę wody. Wyjęła miecz, stanęła i czekała, i my też czekaliśmy w bezpiecznej odległości.
Potwór wylazł zaraz i rzucił się na nią, a ona jak nie odskoczy, jak nie sieknie mieczem, że mu zaraz dwie macki odcięła, ale miał jeszcze cztery. Straszliwa to była rzecz patrzeć na to, mówię wam. Chociaż już bywało, że Vera na potwory chodziła, nigdy jeszcze nie toczyła takiej walki. Skakała wokół stwora i skakała, cięła mieczem i cięła, a z każdym cięciem coraz bardziej go raniła. Bestia broniła się zaciekle, raz nawet tak podstępnie udało mu się Verę oszukać, że niby w głowę mierząc, zranił ją w prawe ramię. A ona, mówię wam, nawet nie krzyknęła, tylko ze zwiększoną jeszcze siłą uderzyła. Jednak krew płynęła z niej obficie, ramię z mieczem było osłabione, potwór zdołał ją jeszcze bardziej poranić. Zdawało się, że już koniec, że zaraz urwie jej zębiskami głowę. A ona nagle przerzuciła miecz do lewej ręki i cięła prosto przez łeb, tak, że go rozpłatała na pół – zakończył z emfazą Zamlik.
Przez grono słuchaczy przeszedł pomruk podziwu. Geralt wiedział już, że nici z jego planów, że nagrody nie dostanie. Jednak w tym momencie nie czuł żalu. Jedyne, czego teraz pragnął, to poznać Verillę, córkę komendanta straży, zabójczynię morskiej bestii.

CZYTASZ
Wiedźminka
Fiksi PenggemarGeralta ściąga do Cidaris wieść o tajemniczym, nieznanym stworze zamieszkującym morskie głębiny. Jednak na miejscu czeka go niemałe zaskoczenie. Czy to możliwe, że on, "bezduszna machina do zabijania", pozna swoją bratnią duszę? Przekonajmy się.