11

98 12 3
                                    

Charlotte w swojej długiej, zielonej sukni weszła do jadalni. Gilbert oraz jej rodzice już tam byli, co jakoś szczególnie jej nie zaskoczyło. Zawsze przychodziła ostatnia.

Królowa się nigdy nie spóźnia, to inni przychodzą za wcześnie. - Pomyślała, pocieszając się. Jej rodzice jednak widocznie myśleli inaczej, bo nie byli zbytnio zadowoleni.

- Stało się coś? - Zapytała, siadając do stołu. Jej uwagę zwrócił wygląd ojca. Był blady, a jego twarz stała się koścista. Miał wory pod oczami, co nie było niczym niezwykłym u króla, ale jednak tym razem były one bardziej widoczne. Księżniczka spojrzała na jego talerz, ale widząc, że jest pusty, zmarszczyła brwi. Tutaj pytanie "stało się coś?" Było już niewłaściwie. Lepsze byłoby "co się na Boga wydarzyło?"

- Jak minęła wam podróż?
- Było ciekawie, ale tutaj chyba bardziej, sądząc po waszych minach. Mamy jakieś problemy? Lud się buntuję? Ktoś w zamku jest zdrajcą?

Matka dziewczyny zagryzła usta, a w jej oczach pojawiły się łzy. Charlotte widząc to przestała zadawać pytania. Nie była pewna czy to dlatego, że pierwszy raz widziała jak jej matka płacze, czy raczej po prostu zwątpiła w to, czy chcę znać odpowiedź. Było już jednak za późno na zastanowienie, bo król przejął inicjatywę rozmowy, która prowadziła tylko do jednego.

- Ilu władców zdążyłaś do siebie przekonać?
- Francję i Włochy. Król Hiszpanii próbował nas otruć, a kiedy byliśmy we Włoszech zaatakował mnie. Nie miałam wyjścia, musiałam wybierać między jego życiem, a swoim.
- Zabiłaś go?! - Królowa szybko odgoniła łzy, słysząc słowa córki. Charlotte jedynie wzruszyła ramionami. Jej matka jednak nadal czekała na odpowiedź, jakby nie dowierzała.
- Wrogów trzeba się pozbywać. I jeśli to uczyni mnie przestępcą, to niech tak będzie.

Królowa chciała zacząć się kłócić, co dziewczyna wywnioskowała po jej minie. Król jednak złapał jej dłoń, i patrząc w oczy córce stwierdził:

- Dobrze. Jeśli ma przejąć koronę, musi umieć jej pilnować.
- Czy teraz ktoś wytłumaczy mi, o co tu na Boga chodzi? - Poprosiła, już zniecierpliwiona. Król zawahał się, ale postanowił nie owijać w bawełnę.
- Jestem chory. Bardzo.

Cisza która zapadła była wręcz namacalna. Gilbert skupił uwagę na Charlotte, której mina jednak nic mu nie mówiła. Nie była ona obojętna, to jasne, ale nie popadła też w rozpacz. Jedynie wpatrując się w jej oczy można było zobaczyć ból tak wielki, że cud, że zmieścił się on w jeden osobie. I to właśnie na jej oczach skupił się Blythe. Miał silne poczucie deja vu, bo patrząc w lustro dwa lata temu, widział ten sam obraz. To samo cierpienie.

Różnica między nimi dwoma była taka, że on nie był tak silny psychicznie. Kiedy dowiedział się o chorobie ojca, miał łzy w oczach za każdym razem gdy go widział. Charlotte zamiast tego zadała pytanie, na które Blythe nigdy w życiu by się nie odważył.

- Ile?
- Dwa miesiące.

Księżniczka skinęła głową. Chciała wyjść, uciec daleko stąd, zapomnieć, ale zamiast tego podeszła do ojca i mocno go przytuliła. Nie ma sensu odcinać się, a później żałować, że nie zdążyła wystarczająco się pożegnać. Wolała wykorzystać czas który jej pozostał ze swoim ojcem.

Mimo to, wieczorem wymknęła się na chwilę z zamku. Wchodząc do stadniny dorwała miecz, i nie zwracając uwagi na otoczenie zaczęła uderzać nim worek treningowy. Mimo swoich długich prób nie udało jej się go rozwalić, a Jerry który obserwował cicho za rogu w końcu się odezwał.

- Skup się. Wymierzaj bardziej precyzyjne cele.
- Jestem skupiona! - Warknęła dziewczyna, w końcu trafiając w worek tak, że materiał z którego był rozciął się na pół a ze środka wyleciały pierza.

I wanna be your prince Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz