ROZDZIAŁ 1

108 7 50
                                    

— 🂱—
| DUSTIN ASA |

— Zaliczone. Teraz go puść.

Gdyby kilka miesięcy temu powiedziano mi, że skończę jak własna matka i ojciec, i przyjmę ofertę pracy w Akademii, nie uwierzyłbym. Zaśmiałbym się na śmierć. Zakopanie się w poduszkach Vili Cardew niczym kanapowy piesek, zdawało się prawdopodobniejszą wizją. Tymczasem w przypływie nagłego zapału — i głównie namowy mojej młodszej siostry — stałem się trenerem niewyżytych socjopatów.

W każdym razie, tak tłumaczę sobie swoją nadopiekuńczość. Motywacja. Potrzeba działania. Odbudowanie własnej wartości. Przysłużenie się społeczeństwu — jakbym nie zrobił tego, wygrywając Głodowe Igrzyska i stając się uciechą tłumu, a następnie ściągając do Dwójki duet Zwycięzców. Prawie. Połowa utknęła w Kapitolu. Nie zapowiada się, żeby planowała wrócić.

Dobrze jej w stolicy.

— Cato — odzywam się. — Powiedziałem, żebyś go puścił.

Upominam jednego z ośmiu pozostałych na roku chłopaków. Nie umie stosować się do zasad, które uczą, że przeciwnika wolno dobić dopiero na Arenie. Jest uparty jak osioł, ale dorobił się pewnego plusa, dzięki któremu trenerzy wciąż znoszą jego humory w Akademii. Daje nam nową nadzieję — Cato posiada wybitny potencjał, żeby zwyciężyć nadchodzące Głodowe Igrzyska.

Jak i równie wielkie szanse, aby przegrać je z hukiem — dudni mi w głowie. Rzeczywiście, wciąż nie wypracował w sobie nawyku szanowania konkurenta. Ocenia książkę po okładce. Nie docenia przeciwników. Ich zdolności mentalnych, a to one, nie raz i nie dwa, udowodniły, że nawet najdelikatniejszy kwiat miewa truciznę.

Poziom amatorski.

Zwracam się do grupy plecami. Wpatruję w okno. Do północy została chwila. Nie mam pojęcia, kiedy czas zleciał. Dzieciaki ledwo widzą na oczy. Mnie także zbiera się na spanie. Wypadałoby leżeć o tej porze w łóżku z maseczką na twarzy, którą podesłał Navis, abym wypadł jutro ładnie przed kamerami, i lulał jak za starych, dobrych czasów. Nadrabiamy jednak godziny, które spędzę na Tournée, a które mieliby stracić moi uczniowie. Na ostatnim roku liczy się każda minuta treningów.

Odgłosy szarpaniny nie ustają. Trochę dłużej, a żarty przestaną być zabawne. Nie zamierzam zbierać zwłok z materaca.

Irytuje mnie wszystko. Chcę uciec do domu. Cieszyć się spokojem. Najbliższą noc spędzę w samotności. Kapitol odpowiedział pozytywnie na listowną prośbę, aby podczas mojej nieobecności w Dwójce rodzice i Mica spędzili wspólne tygodnie. Moja rodzina jest aktualnie w komplecie. Prezydentowi Snowowi trzeba przyznać — potrafi wykazać szczerą wyrozumiałość. Rzecz jasna, jeśli tego zechce.

Nie obyło się bez warunku. Nie spotkam się z nimi. Nie zobaczę mamy. Ani taty. Nie będę obserwować radości Miki, gdy wreszcie nie będzie musiała pytać, kiedy wrócą rodzice. Na kilka tygodni stanę się człowiekiem bez rodziny.

No, dobrze — bez przesady. Nadal mam Kadena.

Ale to już nie to samo.

Swoją drogą, ciekawe, czego jeszcze Snow zażyczy sobie w zamian, za to, że wykonał moją uprzejmą prośbę?

— Cato.

Nie słucha mnie.

Moja cierpliwość kończy się. Nie krzyczę. Nie wdaję w dyskusję. Chłopak dostaje pięć sekund, aby zleźć z kolegi. Dociera do mnie kasłanie. To prosty znak, że pora interweniować. A nóż naprawdę zostanę zwolniony za doprowadzanie na zajęciach do sytuacji zagrożenia życia.

TSOL: CURSED LOVERS | THG [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz