Tilia widziała, jak zaskoczony Ventuis blednieje i słyszała, że mówił coś jeszcze, ale rozkazała mu odejść. Nie chciała dłużej go słuchać. Nie miał jej nic do powiedzenia.
– Przepraszam, matko – szeptała do małego okienka, gdy wyszedł. – Przepraszam, że cię zawiodłam. Przepraszam, że opuściłam Wielki Bór. Pomyliłam się.
Po kilku chwilach wiedziała już, że popada w katatoniczny stan, karmiony odizolowaniem, chłodem, głodem i brakiem natury, w tym jej magii. Ledwo mogła utrzymać się na nogach, choć bardzo pragnęła tego skrawka wysuszonej zieleni. Nie była jednak w stanie dosięgnąć go wzrokiem. W końcu ześlizgnęła się i upadła na nierówne kamienie lochu. Zapiekło, jednak magini było już wszystko jedno. Jej usta były suche, ciało – wyziębione, dusza – panicznie uciekała z tego wątłego ciała. Wiedziała, że jej czas jest policzony. Wiedziała, że właśnie umiera.
Ostatkiem sił znów zaczęła swoją pieśń:
O wilczurze, mieszkający...
...w Wielkim Borze
...czy przy... śnisz się... tej nocy...
Ktoś wszedł do lochu. Dwóch strażników. Podnieśli ją. Wmusili w nią jakiś płyn. Smakował jak sok z jagód. Uśmiechnęła się. Przypomniała sobie Wielki Bór, gdy wynieśli ją z izby. Piękny był jej dom. Ze świętymi gajami. Ogromnymi korami uśmierconych drzew. Szeregiem tych mniejszych, wyrosłych po wojnie. Z gromadą odradzających się klanów. Zająców. Jeleni. Łosi. Wilków. Wielokolorowych ptaków. I tych z jej herbu. Jak się nazywały? Nie mogła sobie przypomnieć, gdy przemierzała nie o swoich siłach ciemny korytarz. O wilczurze, miej litość... Gdzie jesteś, matko? Czy niedługo się spotkamy?
***
Czuła ciepło. Oddychała innym powietrzem – jakby świeższym, choć nie przypominał tego z Wielkiego Boru. Wiedziała, że stoi i ktoś coś do niej szepcze. Słyszała też gwar innych osób. Ktoś ją dotykał. Wzdrygnęła się, ale nie miała siły zareagować. Ktoś przystawił jej coś do ust. Znów ten sok z jagód... był smaczny. Słodki, choć cierpki. Otworzyła oczy.
Oślepił ją blask. Słońca i czegoś jeszcze. Świec! Czuła zapach świec i jakichś kwiatów. Róże! Słodkie róże... Ktoś trzymał ją wpół. Mocno, ale nie tak, by ją skrzywdzić. Wyczuła intensywną woń potu zmieszanego z czymś jeszcze. Znowu wlano w nią sok.
Zaczęła w końcu dostrzegać więcej. Na początku zauważyła swoje ciało – dlaczego było niebieskie? Jej dłonie... założono jej na nadgarstki dziwną biżuterię. Mieniła się w świetle. Poniosła głowę. Ktoś ją obrócił. Na początku zobaczyła tylko znów ten ciemny odcień morza. Uniosła głowę i dostrzegła czyjąś twarz. Nie rozpoznawała jej. Ta twarz przemówiła:
– Tilio, posłuchaj mnie. Powtarzaj to, co ci każą, a wszystko będzie dobrze.
Wyciągnęła rękę i dotknęła dłonią dziwnej faktury tego ciała. Poczuła gładką skórę, a potem włosy. Były twarde, ale nie szorstkie, jak się spodziewała.
– Co się dzieje? – zapytała tę twarz.
Poczuła uścisk w pasie. To lico zmaterializowało się blisko jej. Ktoś szepnął jej do ucha:
– Zaraz będzie po wszystkim.
Tak wygląda umieranie? – pomyślała, próbując przetrzeć oczy. Otworzyła je szerzej i ujrzała twarz, którą znała.
Chciała go odepchnąć, ale, gdy podniosła rękę, nie czuła siły. Nie mogła zrozumieć, dlaczego cała jej wola ogranicza się tylko do tego. Pragnęła się ruszyć, jednak nie odnalazła w sobie nic, co pomogłoby jej to uczynić. Była zupełnie pusta w środku.
Nagle do jej uszu dobiegła jakaś melodia. Ten człowiek poprowadził ją do przodu, trzymając mocno w pasie. Stanęli i ktoś inny zaczął coś mówić. Usłyszała głos tego, który ją obejmował; mówił głośno i wyraźnie, nie mogła jednak go zrozumieć. W końcu zwrócono się do niej.
Chciała się wyrwać z uścisku tego człowieka. Pragnęła go uderzyć, pokonać z powrotem tę długą drogę i wrócić do lasu. Z jakiegoś powodu jednak mogła tylko podporządkować się szeptowi:
– Powiedz tak.
Głos – jej, ale jakby nienależący w ogóle do niej – wydobył się z jej ust i zanim w ogóle zdała sobie sprawę, co robi, powtórzyła to krótkie słowo.
Potem był już tylko ogromny hałas. Ktoś podniósł ją i poprowadził do miejsca, w którym w końcu zaległa cisza.
***
Myślała, że topi się w gwałtownej fali. Wyobraziła sobie, że wrzucili jej martwe ciało do morza Finisum. W tym królestwie byli tak głupi, że nawet nie potrafili jej zabić, i teraz będzie dryfować, póki woda nie zamknie jej ust. Jednak to nie było to. Ujrzała niebieski materiał, unoszący się jakby w powietrzu.
Usiadła. Nie czuła już smaku jagód. Powoli wracała do niej świadomość. Chociaż, gdyby wiedziała, co zobaczy, wolałaby, by ta nigdy nie powróciła.
Mimo otępienia, dość szybko zrozumiała swoją sytuację, tak jakby jej umysł w końcu zapragnął uchwycić jakąś konkretną myśl. Zauważyła, że znajduje się w bogato zdobionym pokoju pełnym granatowych tonów. Leżała na dużym łożu z czterema drewnianymi kolumienkami. Gdy usiadła, naprzeciwko spostrzegła swoją własną postać odbijającą się w tafli lusta – jej włosy były wygładzone i nosiły kolor, jakiego nie rozpoznawała. Przypominały żółte krokusy. Kosmyki wychodziły z jakiegoś nakrycia. Potrzebowała krótkiej chwili, by zrozumieć, co ma na głowie. Niebieski kaptur. Jej ciało obite zostało szatą w tym samym kolorze, a w kącie pokoju stał mężczyzna, który uważnie jej się przyglądał.
Wiedziała, kim był i zrozumiała, czego się dopuścił. Szybko porwała się z łóżka i podniosła ręce, jednak z jej dłoni nie buchnęło zielone światło.
Spojrzała na nie ze zdziwieniem i szybko zrozumiała, w czym tkwił problem – były to duże bransolety z błyszczącymi, niebieskimi kamieniami. Po chwili mocowania się z nimi upadła zrezygnowana na podłogę przy łóżku i zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła. Rozpłakała się.
Jej oczy zaszkliły się potokiem łez i szybko pokryły twarz, szatę, a nawet ten nieszczęsny kaptur. Ze wściekłością ściągnęła go z głowy. Płacz przeszedł w histerię; wyła za śmiercią, za utraconą wolą, za Wielkim Borem.
Wyła za rodem, do którego już nie należała.
Z rogu pokoju usłyszała głos:
– Musiałem to zrobić.
Odpowiedział mu kolejny spazm – histeryczne pożegnanie z życiem, które już do niej nie należało.
Mężczyzna zaczął opowiadać:
– Strażnicy podali ci miksturę zapomnienia – sprawiła ona, że byłaś przytomna, ale całkowicie podatna na sugestie. Trzymaliśmy cię w tym stanie do teraz. Nigdy więcej tego nie zrobimy, przyrzekam.
Nie czekała na dalszą część tego wywodu. Wyrwała się z podłogi i rzuciła na niego z pięściami – uderzała w jego tors, a on się nie bronił. Po chwili zdała sobie sprawę, że nie ma z nim szans, jego ciało było twarde i ogromne, przyjmowało ciosy, jak gdyby nie niosły ze sobą żadnego bólu. W końcu, z bezsilności, wykończona, poniżona, zrozpaczona – upadła przed nim na ziemię.
Uniósł ją i trzymał w tym uchwycie, który już znała i mimo że wierzgała, syczała, wyrywała się, nie była w stanie się uwolnić. Położył ją na łóżku. Znów zaczęła płakać, a on tylko siedział obok i milczał.
Tyle w swoją noc poślubną mieli sobie do powiedzenia świeżo upieczeni małżonkowie – Tilia i Ventuis z rodu Aeremus.
CZYTASZ
Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]
Fantasy🌹 Zielony Kaptur pojawia się w Królestwie Nubiluventus i przewraca do góry nogami życie jego mieszkańców, a w szczególności władającego potężną magią powietrzną Wielkiego Aera. Szybko okazuje się, że nieznana postać nie tylko zachowuje się w sposób...