Rozdział I. Zielony Kaptur

151 21 15
                                    

Postać przekroczyła próg sali koronacyjnej, gdy wciąż było gwarno. Trwała uczta celebrująca zwycięstwo Armii Nubes nad kapryśnymi i groźnymi sąsiadami, których oddzielał od Królestwa Nubiluventus pas gęstego, tętniącego życiem tysięcy istnień, Wielkiego Boru. Początkowo pozostała niezauważona przez absolutnie nikogo, jednak czym bardziej zbliżała się do stołu głównego, przy którym zasiadał król Pestilentiam III, Wielki Aer poczuł napływającą falę magii. Odpowiedzią na kilka kroków odzianej w długi, zielony płaszcz istoty w stronę najważniejszych osób w tej krainie, obecnie głównie pijanych i upapranych od tłuszczu skapującego z mięsiwa, była szybka reakcja maga, który roztoczył nad salą szarą, elektryzującą chmurę ochronną.

Zielony Kaptur zatrzymał się. W tym samym momencie ucichł gwar - poza jednym, głośnym chichotem kogoś, kto już przy pierwszym daniu przestał rozumieć, co się dzieje wokół. Zgromadzona elita, teraz nieróżniąca się niczym od gawiedzi, zamarła. Oprócz króla, który wydawał się bardziej znudzony niż zaniepokojony, jedynie Wielki Aer był czujny jak zwierzę i stał z uniesionymi rękoma podtrzymującymi czar.

– Kim jesteś? – zapytał. Wiedział, że jego magia jest potężna, ale obawiał się nieznanej mocy, kryjącej się pod zielonym – jak się okazało po chwili obserwacji, brudnym od błota – płaszczem.

– Jestem potomkiem Virinemus, ostatnim żyjącym z rodu. – Spod kaptura zabrzmiał cienki, młody głos.

Teraz zrobiło się naprawdę cicho. Zmieniło się coś jeszcze: wyraz twarzy króla. Nie był już zaspany. Wydawał się zaskoczony. Powiedział jednak coś, co nie współgrało z jego emocjami:

– Na pewno! – I pozwolił sobie na głośny ryk, a za nim w galop poszła cała kompania na sali. Jednak oczy króla nie wydawały się rozbawione. Szkliły się od czegoś nieopisanego.

Wielki Aer nie śmiał się. Rozpoznawał już znajome poczucie magii. Skądś znał tę moc.

– Zapytaj jego. – Zakapturzona postać wskazała na przestrzeń głównego stołu. – Zapytaj go, co się wydarzyło dziś w nocy w Wielkim Borze.

Ci, co byli w stanie, podążyli za linią palca wskazującego, który wyłonił się spod szerokich rękawów zielonego sukna. Droga nie okazała się tak długa. Postać wskazywała tego, który chronił ich wszystkich swoją mocą w tym i każdym innym momencie od zgoła połowy życia.

Te słowa zadziałały na niego niczym ogromny kubeł wrzącej wody. Wiedział, że tam zadziało się coś, co zakrawało o dawną, potężną magię. Nagle Wielki Aer odnalazł w sobie prawie trzydziestoletniego, ale wciąż chłopca, który wątpił w swoją potęgę. W siebie.

Zanim jednak mag zdążył zareagować, odezwał się król:

– Chłopczyku, skończ te głupoty! Każdy wie, że ostatni Virinemus zginął w trakcie najazdu na ród dwie dekady temu.

To była prawda. Dwie, teraz zwaśnione krainy, dwadzieścia lat temu postanowiły pozbyć się ludności tego dzikiego pasma lasu pomiędzy ich włościami. Z pasją mordowali dziwolągów z Wielkiego Boru, palili święte gaje i przerzucali całe setki zabitych zwierząt, rzucając w swoje ramiona truchła jeleni i zająców, jakby to była najlepsza rozrywka na wojnie. Właściwie to w ich mniemaniu była - poza starym, dobrym gwałtem na kobietach owiniętych suknami w odcieniu brudnej zieleni.

W czasie najazdu na krainę rodu Virinemus, Królestwo Terratura, zginął nie tylko król Ramus, królowa Flos, ale także ich potomek - syn Quercus. Ich ciała szybko straciły jakiekolwiek człekokształtne podobieństwa. Zwierzęca zabawa dotknęła ich w najwyższym stopniu, mimo że nie przypominali ani jeleni, ani zająców.

Postać milczała. Wielki Aer nie odrywał oczu od błotnistego aksamitu. Wracał wspomnieniami do poprzedniej nocy i Wielkiego Boru. Jak mógł uwierzyć w to, że to miejsce było odpowiedzialne za mistyczny ładunek, który zaobserwował w końcowej części batalii, skoro czuł tę samą moc teraz, od Zielonego Kaptura. Dziwną, atawistyczną, niepokojącą magiczność, przywodzącą na myśl spróchniałe kory drzew, sandałowy smród ich agonii i coś jeszcze - coś, czego nie znał i nie mógł połączyć z żadnym skojarzeniem. 

Człowiek stojący pośrodku sali, obcy, niepasujący element w pomieszczeniu przepełnionym przepychem i ciepłem świec, podniósł rękę. Wielki Aer zamarł, choć wiedział, że nikt nie przebije chmury, którą wywołał. Nie było potężniejszego maga w tym pomieszczeniu. Prawdopodobnie.

Ręka sięgnęła kaptura i uchyliła go tak, że opadł on na ramiona. I w końcu zrobiło się naprawdę cicho.  

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz