31. Tracisz puls.

1.1K 81 74
                                    

Obudziłam potrzebne mi osoby. Akurat, gdy sama wstałam z dość proroczego snu, dochodziła dwudziesta druga. Victor i Aster niechętnie przerwali swój sen, i pojechali ze mną na plażę. Nie wytłumaczyłam im do samego końca, czemu tak nagle wyrwałam ich z łóżek, jednak wiedzieli, że to w naszej sprawie. Tej sprawie, która z dźwiękiem zamykanych drzwi czarnego Nissana miała w końcu dać nam spokój.

– Czemu jesteśmy na plaży? – Aster nieświadomy tego, co wyjdzie z moich ust, ziewnął zmęczony.

Spojrzałam na godzinę widniejącą na ekranie mojego telefonu. Dwie minuty przed północą.

– Szybko, musimy znaleźć się o północy na plaży – rozkazałam, truchtem kierując się do małego mostu odgradzającego parking od dużej, piaszczystej plaży.

Światło księżyca odbijało się od wszystkiego, co możliwe. Dziś najprawdopodobniej była pełnia.

Kiedy moje adidasy zatapiały się w sypkim piasku, a odgłos odbijającej się od brzegu wody dobiegł do moich uszu, w końcu do mnie dotarło, że to koniec. Koniec doszukiwania się prawdy, bo właśnie wyszła na światło dzienne. Albo zaraz wyjdzie.

Podekscytowana, z milionem uczuć narastających w sobie, poczekałam parę sekund więcej na zaspaną dwójkę, wlokącą się za mną. Północ. Blask księżyca wpadł prosto na fale wody, mieniąc się jak milion kryształków.

– Śniło mi się dziś coś bardzo dziwnego. Ktoś kazał mi tu być minutę po północy, dwudziestego czwartego grudnia. Obudziłam się, i wtedy... wtedy rozwiązałam tą zagadkę – odetchnęłam, wcale nie z ulgą, gdy wyrzuciłam z siebie zlepek słów.

Ich zdziwione miny mówiły same za siebie.

– Proszę?

– Co?

Z bezsilności opadły mi ramiona.

– Znam już prawdę. Wiem, czemu Hope i Violet są z nami połączone. One są w nas, Aster.

– Co? – powtórzył ze zmarszczonymi brwiami. Spodziewałam się tego, że nie będzie wierzył.

– Mamy takie same daty urodzin, więc na pewno gdy one umarły, my dopiero co się urodziliśmy. Ich dusze, ich cząstka jest w nas, i przez to może nie mogą się spotkać.

Jego twarz powoli się rozjaśniała. Nareszcie zrozumiał to, co mu powiedziałam. To samo tyczyło się Victora.

– Jesteśmy ich kolejnym wcieleniem – wyjąkał, chyba niezbyt przekonany we własne słowa. Ale miał cholerną rację.

Bo ja, Harper Duncan, i on, Aster Nadir, byliśmy sobą, jednak Hope Hale oraz Violet Newman stanowiły część naszej duszy. To trochę dziwne, wręcz przerażające, i pewnie za każdym razem, gdy o tym pomyślę, mój kręgosłup obrośnie zimnym dreszczem. Byłam sobą, w tym samym czasie nie będąc.

– Boże, Harper, jesteś zasranym detektywem – syn Luny trochę pobladł, lecz nie zdawało się, by miał za chwilę zemdleć. Chyba przytoczyła go ilość i intensywność tych informacji. – Czyli moja siostra... jest w tobie?

– Można powiedzieć, że jest mną. Albo ja jestem... – przestałam mówić, bo poczułam nagłą chęć zwrócenia wszystkiego, co zjadłam podczas przygotowań do świąt. Oparłam się o ramię Astera, czując ciężar własnych nóg.

Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami widziałam tylko słabe mroczki i rozmazane twarze chłopaków. Mówili coś, pewnie krzyczeli, jednak z ich wiązanki słów zdołałam zajerestrować tylko własne imię. Później mój ucisk na jego ramieniu osłabł, a ręka wraz z całym moim ciałem opadła na zimny i mokry piasek.

Before UsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz