Rozdział 25

268 13 54
                                    

Kiedy byłem mały, myślałem że najgorszym dniem mojego życia był dzień, w którym ojciec pierwszy raz uderzył mamę. Miałem wtedy cztery lata.

Potem najgorszym dniem mojego życia był dzień, w którym znalazłem martwego Daniela w jego pokoju. Dzień, w którym trzymałem jego zimne ciało i nie mogłem nic zrobić. Miałem wtedy piętnaście lat.

Aż do teraz.

Bo klęczałem na ziemi, trzymając w ramionach ciało Kendry. Miłości mojego życia.

Jej twarz była cała w mniejszych i większych rozcięciach od rozbitych szyb, z jej ust spływała krew, jej oczy były zamknięte, a oddech był nierówny i świszczący.

Słyszałem płacz jej przyjaciółek. Słyszałem krzyki i przerażenie ludzi wokół mnie.

Ludzi, którzy znali ją jako Zjawę. I chociaż nie znali jej naprawdę, kochali ją. Bo była kobietą, która sama wdrapała się na szczyt. Która się nie bała.

Ale najgłośniej słyszałem jej głos. Jej ostatnie słowa zanim zamknęła oczy. Jej słabe "kocham cię" na pożegnanie.

To nie tak miało być. To nie mogło się tak skończyć.

Ona nie mogła mnie zostawić. Nie mogła. Nie w ten sposób.

- Nie, nie, nie. Otwórz oczy! Obudź się, błagam! Nie zostawiaj mnie!

Nie byłem do końca świadomy, że jakiekolwiek słowa opuszczały moje usta. Nie byłem świadomy, że cały czas potrząsałem jej ciałem, licząc że się obudzi. Nie byłem świadomy, że praktycznie dławię się własnymi łzami.

Była zbyt silna, żeby odejść w ten sposób. Przecież miała całe życie przed sobą. Długie, szczęśliwe życie. To nie mógł być koniec.

- Alex, musimy zawieźć ją do szpitala. - jak przez mgłę słyszałem głos Dominica. Ale nie mogłem się ruszyć.

Przytuliłem jej ciało jeszcze mocniej. Jakby to mogło ją uratować. Jakby to mogło cofnąć czas.

Ale czyjeś ramiona oderwały mnie od niej. Szarpałem się, ale byłem zbyt słaby. Widziałem jak Drew niesie jej ciało do swojego samochodu.

Puściłem się za nim biegiem. Musiałem się opanować. Musiałem być silny.

Ale nie byłem.

Siedziałem na tylnych siedzeniach, ściskając ciało Kendry, a po moich policzkach płynęły łzy.

Bo nie mogłem nic zrobić. Bo to była moja wina, że Kendra była w takim stanie. Bo starałem się pokonać mojego ojca. A ona poniosła za to karę.

Musieliśmy wierzyć, że Kendra jednak będzie walczyć. Bo walczyła przez całe życie. Bo była niepokonana.

Jej przyjaciel pędził przez miasto, jakby ścigał się ze śmiercią. I trochę tak było. I wszyscy modliliśmy się, żebyśmy wygrali ten wyścig. Żeby Kendra go wygrała.

Bo Kendra zasługiwała na długie, spokojne życie. Na swój mały domek z dużym ogrodem. Na dwójkę dzieci. Na psa. Na wszystko o czym marzyła.

Nie zasłużyła na taki koniec.

Siedząc w samochodzie, patrząc na jej twarz wykrzywioną bólem, zastanawiałem się jak, i przede wszystkim czy, informować jej rodzinę. Powinni wiedzieć, oczywiście że tak. Ale jak wytłumaczyć im jak to się stało.

Czy powiedzieć wprost, że ich córka była królową nielegalnych wyścigów samochodowych? I czy powiedzieć im, że jej wypadek był moją karą, bo nie wykonałem polecenia ojca tyrana? Przecież nie mogłem im tego powiedzieć.

All My Tears Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz