1. Lincolnowie

543 7 2
                                    

Świat nie raz mnie przytłaczał. Stawiał mi kłody pod nogi specjalnie, bym się o nie potykała i żebym miała następne rany. Ale za każdym razem wstawałam. Czułam się bardziej silna, czułam, że mogłam więcej. Stałam się człowiekiem żyjącym teraźniejszością, a nie przeszłością, i mam nadzieję że to się już nie zmieni.

Myślałam wiele, a robiłam co innego.

Delikatny wiaterek uderzający w moją twarz obudził mnie z zamyślenia. Od razu wstałam z ławeczki na przystanku, by za chwilę wejść do autobusu, który jak na razie był moim jedynym środkiem transportu.

Moje botki uderzały w szare kostki chodnika, który był przemoczony po deszczu. Powietrze pachniało deszczem, ale za razem nutką spokoju i sytości. Mój beżowy płaszcz zakrywał moją ulubioną białą koszulę, a moje nogi okrywały czarne jeansy. Blond loki spięte były w luźnego koka, a niektóre kosmyki, które wypadły z zrobionej fryzury latały wraz z wiatrem po powietrzu.

Uśmiechnięta ruszyłam w stronę otwieranych się drzwi i usiadłam na pierwszym, lepszym miejscu. Położyłam moją torbę na siedzeniu obok mnie i poszłam skasować bilet do biletomatu, który stał tuż obok mnie.

- Dzień dobry, Rose - powiedział do mnie mój stary sąsiad - Edmund.

- Dzień dobry - zaśmiałam się delikatnie i pokiwałam głową. Już ostatecznie usiadłam na szarych siedzeniach i wyjęłam telefon wchodząc na grupę z moimi przyjaciółmi.

Więcej niż trzej muszkieterów:

Wern: Rose, gdzie ty w końcu już jesteś bo się pogubiłem.

Rose: Już jadę, autobus miał opóźnienie ;)

Maddie: To szybko bo czekamy. Mamy chyba coś ważnego ci do powiedzenia ;(

Rose: Będę zła?

Chris: Ups?

Taylor: Masz za dobre serduszko, więc znając ciebie nam przebaczysz bo jesteśmy zbyt ważni jak dla ciebie ;*

Przewróciłam oczami na ich wiadomości, ale wiedziałam, że będzie tak, jak oni mówią. Kocham ich za bardzo by być na nich zła.
Po równych pięciu minutach autobus zatrzymał się na moim przystanku. Złapałam w dłoń czarną torebkę i ruszyłam w stronę naszej ulubionej kawiarenki Tiny Cup. Kichnęłam wchodząc do środka przez szybką zmianę temperatury. Pociągnęłam nosem dotykając moich wyrózowiałych, oziębianych policzków. Szybko odnalazłam wzrokiem moich przyjaciół, ze względu na fioletowe włosy Madison.

Gdy do nich podchodziłam zobaczyłam coś, co chyba miałam zobaczyć.

Jego nie da się pominąć wzrokiem.

Brązowe jak czekolada włosy i niebieski kolor oczu. Blady, z licznymi bliznami i tatuażami na skórze. Ubrany cały na czarno wyglądał jak w żałobie, a jego obojętny i zabijający wszystko wzrok oziębiał mnie jeszcze bardziej. Tym bardziej, gdy patrzał na mnie. Czułam, jakby wypał mi dziurę w mózgu i brał z niego wszystko, co w nim jest o mnie.
Oddałam ten wzrok także z dużą dawką obojętności, ale także z ciekawością.

- No w końcu jesteś, Miller - powiedziała Maddie podchodząc do mnie i mnie przytulając. - Tęskniłam.

- Ja też - zaśmiałam się cichutko - No więc, opowiadaj. Jak tam u babci na Florydzie?

Po przywitaniu się z wszystkimi usiadłam na moim miejscu i pognałam wzrokiem na brązowowłosego. On także mnie obserwował i nawet tego nie ukrywał. Postanowiłam zacząć temat.

ExecutionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz