— Harry... Harry, to naprawdę ty?
Wpatrywał się w błękitne oczy, jakby świat się zatrzymał. Jakby przeszłość zderzała się właśnie z teraźniejszością, a światy ulegały dziwnemu spojeniu jak w filmach o super bohaterach lub o zagładzie planety. Co prawda tej sytuacji nie towarzyszyły plany zniszczenia ludzkości i podbicia galaktyki, ale Harry właśnie tak się czuł. Jakby Ziemia miała zaraz się zatrząść, a pomiędzy nimi — nawet jeśli była to tak niewielka odległość, ponieważ stali na mniej niż odległość ramienia — pojawić się pęknięcie w skorupie, które już nigdy nie miałoby się zasklepić.
Słyszał ten głos w swoich snach. Znał go przecież doskonale. Ten sam, miękki ton podczas rozmów, których był świadkiem, a może nawet i uczestnikiem. Rozmowami, między którymi był obdarzany wszystkimi tymi pocałunkami, które czuł później na swojej skórze, jakby był tam cieleśnie.
Nie, on oszalał. On to wszystko sobie wyobrażał. To nie mogła być prawda.
Nie mogła!
Rozumiał podobny wygląd, naprawdę. Nawet jeśli czystym nieprawdopodobieństwem było to, że w tych samych czasach żyła ich dwójka. No ale nie mógł w tej kwestii się aż tak wymądrzać. Przecież on również przypominał postać wprost z obrazów i swoich snów. Co prawda nie mógł powiedzieć jednoznacznie, jak brzmiał głos tego drugiego Harry'ego, ponieważ uznał, że to jego wyobraźnia sprawiała, że brunet mówił takim samym tonem. Ale to? Przecież on widział pierwszy raz tego człowieka na oczy, ale przez moment mógłby przysiąść na wszystko — nawet na własne życie — że ten ktoś był malarzem z jego wizji. Nie kimś obcym, na kogo wpadł, tylko właśnie samym artystą, którego znano po dziś dzień.
Próbował pozbierać swoje myśli, ale można było się domyśleć, że to naprawdę nie było dla niego nic prostego. Jednak w takiej sytuacji nikt nie powinien się nawet dziwić. Ponieważ to wszystko robiło się coraz bardziej to nienormalne.
Wydawało się jednak, że po kilkunastu sekundach starał się nieco oprzytomnieć. Jednak gdy zobaczył dłoń, która zdawała się ruszać w jego stronę, jakby mężczyzna próbował go dotknąć, coś w nim pękło. Coś sprawiło, że poczuł potrzebę uratowania siebie z tej sytuacji. Potrzebował ucieczki, oddechu i zrozumienia, że jednak to wszystko było jedynie jego chorą imaginacją. Może że zaraz obudzi się z dziwnego snu we śnie i jedynym jego problemem będzie bijące serce i zimny pot oblewający jego kark.
Jeszcze nigdy tak szybko nie wybiegł z biblioteki. Jego nogi jakby same dostały przyśpieszenia, o jakim nigdy mu się nie śniło. Czasami chodził na krótkie przebieżki, gdy miał nieco więcej wolnego czasu i tego potrzebował, ale było to niewiele szybsze od jego kroku, gdy gdzieś się śpieszył. Nie trenował biegów jakoś specjalnie mocno i z wielką częstotliwością. Teraz jednak czuł, że był gotowy przebiec nawet i sam maraton albo spróbować dotrzeć na koniec świata, aby tylko zniknąć. Na szczęście nie wypożyczał niczego, więc nie musiał martwić się książkami, a tym samym myślą, że mężczyzna był tuż za nim.
Jego serce waliło i zaciskało się jednocześnie, a on nie sądził, aby taka mieszanka uczuć była możliwa. Aby takie zachowanie mięśnia w jego klatce piersiowej było normalne. Miał wrażenie, że zaraz padnie na chodnik, podobnie jak w filmach, chwytając się za swoje ciało, szukając pomocy, gdy jego organ przestawałby bić. Na szczęście jednak nie było aż tak źle, a on nie miał być tego dnia pacjentem żadnego szpitala, nawet jeśli właśnie to sobie wyobrażał w swoich najgorszych scenariuszach. Co i tak nie zmieniało faktu, że naprawdę czuł się bardzo mocno osaczony i wystraszony przez to wszystko, czego właśnie doświadczał. Przecież był pewien, że to wszystko było do tej pory tylko wymysłem jego głowy.
CZYTASZ
✓ | Reminiscence of Eternity
FanfictionWilliam Deakin był jednym z najsłynniejszych malarzy XVI wieku. Choć malował dla wielkich i bogatych, zapisując się w historii dzięki swojemu oddaniu rzeczywistości, które dla większości graniczyło niemal z grzechem, to jednak nie to spędzało sen z...