Gdy obudził się rano, leżał na drugim boku. Nie widział już okna, w które wpatrywał się w nocy, gdy raz za razem na niebie rozbłyskały się piękne kolory. Przed sobą miał jedynie białą, niemal szpitalną ścianę. Nie to jednak było jego problemem. Ponieważ łóżko nadal było puste. Poduszka po drugiej stronie nawet nie wyglądała na użytą choćby na krótki moment, a on poczuł się jeszcze gorzej. Lekki ból głowy był niczym w porównaniu z tym, jak cholernie mocno bolało go w tym momencie serce. Myślał, że Louis do niego wróci. Najwyraźniej jednak się mylił.
Noc nie była łatwa, a sen wcale nie przyszedł mu tak łatwo, nawet jeśli morzył go alkohol. I nie chodziło jedynie o to, że nie było to łóżko, które znał i w którym czuł się wygodnie. Ponieważ przez cały czas myślał wyłącznie o tym, co wydarzyło się wieczorem w czasie zabawy. Czy Louis naprawdę nie widział problemu? W tym, że Zayn niejako kpił z trudnych czasów szatyna lub z trudem przeprosił? Może właściciel galerii właśnie taki był, może nie tolerował również i Harry'ego, który nadal był śmiertelny.
Gdy podniósł się i spojrzał na telefon, dochodziła szósta rano. Najwyraźniej nawet sen nie działał na jego korzyść. Ale z drugiej strony mógł jak najszybciej zebrać się i wyjść, licząc na to, że uda mu się złapać cokolwiek, co będzie zmierzało w stronę Cambridge. Nawet autostop, choć nigdy nie był jednym z tych, którym w głowie były takie przygody. Zdziwił się jednak, gdy usłyszał hałasy dochodzące z dołu. Nie brzmiało to jednak jak przedłużenie wampirzego wieczorku, dlatego tym bardziej zmarszczył brwi. Wątpił, aby były to koty, no chyba że te w przeciągu kilku godzin zyskały zdolność do używania ludzkich głosów. Zastanawiał się, o co chodziło. Podszedł bliżej drzwi, myśląc nad tym, czy wampiry ignorowały otoczenie dookoła siebie, będąc skupione na rozmowie. W końcu w czasie kłótni chyba nikt nie zwracał uwagi na to, czy ktoś uwiera drzwi od gościnnej sypialni.
Jak najciszej otworzył drzwi, ale na szczęście głosy nie ustały. Najwyraźniej nie zwrócili na niego uwagi, czego najbardziej się obawiał.
— Zayn, sam chciałeś go poznać. Sam robiłeś wszystko, żebyśmy spotkali się na nowo. Jeszcze niedawno przekonywałeś mnie, żebyśmy przyjechali tutaj wspólnie, a zachowujesz się, jakby zrobił ci jakąś krzywdę. O co ci chodzi? Jeżeli masz dłużej boczyć się bez powodu, pozwól, że wrócimy do Cambridge i damy ci spokój. Bo skoro nie życzysz sobie jego towarzystwa, to i ja czuję się tutaj niemile widziany.
To był Louis. Jego ton rozpoznałby wszędzie, nawet będąc zaspanym. Czy rozmawiali właśnie o nim? Najwyraźniej ich kłótnia trwała od jakiegoś czasu. Ciekawiło go jednak, gdzie podziewał się Liam. Ten wyglądał na kogoś, kto próbowałby zrobić wszystko, aby tylko załagodzić konflikt między przyjaciółmi. A może nawet i on miał już tego wszystkiego dość?
— Wiesz o co mi chodzi? Pięćset lat cierpiałeś po nim, jakby nie minął nawet dzień. Włóczyłeś się jak duch, zachowując się jak szaleniec. Byłeś gotowy nawet na to, aby przerwać swoje życie. Przez jednego śmiertelnika, choć wcześniej byli dla ciebie nikim więcej niż ziarnkiem piachu. Przez tyle lat zajmowałem się tobą, a ty nawet nie zauważałeś, że nie traktowałem cię wyłącznie jak przyjaciela. A on traktuje cię niegodnie, wobec tego, kim jesteś.
— Zayn, czy ty jesteś poważny? Ile lat jesteś z Liamem? Będziesz ranił go, bo przemawiają przez ciebie stare sentymenty? Doskonale wiedziałeś, że zawsze byłeś, jesteś i będziesz dla mnie jak brat. Ale nie wtrącaj się pomiędzy mnie i Harry'ego. Czy powiedziałem chociaż słowo, że coś mi się nie podoba w jego zachowaniu? Jeżeli popełniłem błąd czy nawet jeśli on by to zrobił, to nie ty jesteś tym, który wyda osąd. Wczoraj nie chciałem przy nim się kłócić, ale nie prowokuj mnie, żebym i ja się zdenerwował. Zrobiłeś wiele, za co obydwaj jesteśmy ci wdzięczni, jednak nie naginaj mojej dobroci.
CZYTASZ
✓ | Reminiscence of Eternity
ФанфикWilliam Deakin był jednym z najsłynniejszych malarzy XVI wieku. Choć malował dla wielkich i bogatych, zapisując się w historii dzięki swojemu oddaniu rzeczywistości, które dla większości graniczyło niemal z grzechem, to jednak nie to spędzało sen z...