0 6 - na wietrze

118 17 288
                                    

Perski dywan pod oknem był równie skurwiały co drzwi wejściowe którejś z ostatnich nocy. Dzisiaj nie wypalały mu już gałek od spodu, więc całkiem cool. Były przyjemniejsze; takie lżejsze i mniej czerwone. Ale dywan już był. 

Cały skurwiały. 

Najchętniej wypieprzyłby go przez okno, gdyby Waka nie siedział na samym środku ze skrzyżowanymi nogami i nie gibał się tak do dźwięków francuskiej piosenki. Jak w transie. 

Kazutora też to czuł; byleby w lewo i prawo i znowu w lewo. I w prawo. Ciało przestało go słuchać i było teraz zwykłym niechcianym dźwiękiem przerzucanym od słowa do słowa. Kołysał się w rytm, którego nie rozumiał, ale bujało w chuj. 

Ten to ma życie — pomyślał, gdy spojrzał wnikliwie na siedzącego na skurwiałym dywanie chłopaka. Źrenice to miał jak spodki; czarne lustro bez dna. Odbijał się w nich jego własny świeżo pochlastany nadgarstek z paląco zaognionymi strupami, leżący bezwładnie na szarym futrzastym kobiercu. 

Między chudymi palcami obracał pojedyncze dywanowe włoski i mówił do nich jakieś czułe słówka, całe bezkształtne i zupełnie nijakie. Bezpłciowe. Nonsens, ot co.

– Ty, kurwa... – powiedział, a było to tak zrozumiałe i przejrzyste, jakoby nagle przypomniał sobie coś w istocie ważnego. – Ale ty zmieniasz kształty.

– Codziennie mu to mówisz – zakpił siedzący na parapecie blondyn. Jego seledynowe tęczówki błądziły to do niego, to do Koko, który przysnął na biurku na bezwładnej wyprostowanej ręce. Zdążył już oślinić sobie cały garniturowy rękaw. – Codziennie zmienia te kształty?

– Nie próbuj tego zrozumieć, dopóki sam się tak nie spizgasz – wtrącił się Kazutora, który oscylował świadomością pomiędzy nimi a brakiem odpowiedzi od Chifuyu, o którego zajebiście się martwił. Pierwsze odtrucie to coś, czego nigdy się nie zapomina, a minął już tydzień, odkąd trafił na oddział. – Jak chcesz, to mam jeszcze trochę Kwasu – zaoferował z czystego nawyku i odblokował ponownie telefon.

Zero nowych wiadomości.

– Podziękuję.

– Teraz to podziękuję – zaczął, bo coś kazało mu wyrzucić z siebie wewnętrzną frustrację właśnie na niego. – Ale jak chciałeś się zjarać, bo miałeś mentala...

– Zamknij się już – przerwał mu, wykrzywiając usta w brzydkim grymasie. Sam chciałby już przepomnieć o tamtym dniu, gdy postawił wszystko na jedną kartę. – Nie masz nic lepszego do roboty?

– Waka chciał Kwas, więc dałem mu Kwas. – Wzruszył ramionami, pochylając się nieznacznie, a łańcuchy w jego czarnej poszarpanej bluzie lekko poskręcały ze sobą. Jego też skręcało od tej jego sparzonej porcelanowej buźki. – A teraz faktycznie nie mam już planów – przyznał, choć niechętnie, bo nie uśmiechała mu się perspektywa kolejnej samotnej nocy. – Jest dziś ten typ w okularach?

– Na co ci on? – zapytał z uniesioną nieznacznie brodą. Przypatrywał mu się z góry, delikatnie kołysząc nogami zwisającymi z parapetu w jasnych podartych jeansach.

– Nie było go, gdy ostatnio patrzyłem – odparł przez nikogo niepytany Wakasa, nad wyraz głośno i wyraźnie, choć wyglądał zupełnie na odwrót. Cały był taki nieposkładany ze skołtunionymi włosami, które powyłaziły mu z przekrzywionego kucyka i kleiły się do spoconego czoła. – Chociaż to było z kilka godzin temu.

– Siedzisz tu od dwudziestu minut – zauważył Inupi, przyglądając się jego zaczerwienionym polikom. Rozmazanej na brodzie pomadce i nierównym białym kreskom. Jego odsłoniętym przez podwinięte rękawy porozcinanym przedramionom, o które nie miał odwagi pytać. – Czego chcesz od Rindo? – zwrócił się na powrót do Kazutory, który podparł leniwie głowę na dłoni i patrzył w kierunku rąk chłopaka, które trzęsły się, gdy dotykał nimi dywanu. 

Akwilony ~ KazufuyuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz