Sześćdziesiąt sześć dni. Podobno tyle czasu potrzeba, by zmienić swoje nawyki, przynajmniej jeśli wierzyć wynikom badań psychologów. U mnie to nie działa. Mija już trzy i pół roku odkąd żona zostawiła mnie dla innego, a ja wciąż nie potrafię się do tego przyzwyczaić.
Codziennie po przebudzeniu nasłuchuję krzątaniny w łazience. Ciągle czekam na SMS z pytaniem jak mi mija dzień. Wciąż robię zakupy większe niż potrzebuję i przygotowuję obiad dla co najmniej dwóch osób. Gdy zbliża się godzina siedemnasta, nadal czekam w napięciu na sygnał domofonu oznajmiający, że ktoś bliski wrócił właśnie do domu.
Nigdy też nie próbowałem oswoić samotności. Być może niepotrzebnie uwierzyłem swoim przyjaciołom, którzy po rozwodzie zapewniali, że na pewno szybko kogoś znajdę, bo przecież jestem „takim fajnym facetem". Być może też zbyt pochopnie zaufałem terapeutce, która przekonywała, że muszę przeżyć „żałobę" po utracie żony, ale potem powinienem zrobić krok do przodu, bo przecież jeszcze całe życie przede mną.
Nikt nie przewidział jednak, że pandemia pozamyka nas w domach i ograniczy możliwości kontaktu z innymi ludźmi. Żadnych imprez, podczas których można kogoś poznać, zamknięte kluby i restauracje, gdzie można by się umówić. Do tego pierwszy lockdown zarządzono parę dni po tym, jak zdecydowałem się zmienić pracę, więc nie miałem nawet okazji zobaczyć się z nowymi kolegami i koleżankami. Dopiero w tym miesiącu wprowadzono w firmie pracę hybrydową i raz w tygodniu muszę pojawić się w biurze, ale i tak większość czasu spędzam zamknięty w czterech ścianach swojego mieszkania.
Znajomi powtarzają, że powinienem wziąć się w garść i wyjść do ludzi, bo inaczej całe życie przeleci mi przez palce. Zamiast tych porad, wolałbym, żeby ktoś postawił się w mojej sytuacji i spróbował zrozumieć, dlaczego wolę siedzieć sam w pustym mieszkaniu, otwierając kolejne piwo i oglądając przypadkowo wybrany film, żeby tylko coś grało w tle. Przecież połowę swojego życia poświęciłem jednej osobie, więc jak miałbym teraz budować wszystko od nowa? Skoro najbliższa mi osoba tak mnie skrzywdziła, to jak miałbym zaufać komuś obcemu?
Nie wiem jednak, czy potrafiłbym z absolutną szczerością wyznać bliskim, że w głębi duszy nie chcę zrobić kroku naprzód. Przed rozwodem doświadczyłem niemal perfekcyjnego życia. Czułem się szczęśliwy, będąc z kobietą, z którą dzieliłem wspólne pasje, poglądy i troski. Myślę, że wiele osób mogłoby mi pozazdrościć tego, jak jeszcze nie tak dawno toczyło się moje życie.
Zresztą, teraz sam sobie tego zazdroszczę.
Powoli zaczynam czuć się jak starzec. Nie chodzi o to, że coraz częściej odczuwam ból w losowych miejscach, a liczba suplementów, które powinienem zażywać, stale rośnie. Tracę nadzieję, że cokolwiek mnie jeszcze czeka. Budzę się z przekonaniem, że kolejny dzień będzie wyglądał niemal identycznie jak poprzedni, a kładę się spać, stwierdzając, że się nie pomyliłem. A skoro od tak długiego czasu nic się nie zmieniło, to i oczekiwania co do mojej przyszłości stale spadają.
Tak więc jestem trzydziestoczteroletnim starcem, który wszystkim wokół mówi, że swoje już przeżył i teraz potrzebuje jedynie spokoju, choć w rzeczywistości pragnie wyrwać się z marazmu.
CZYTASZ
Alicja
RomanceOn - rozwodnik po trzydziestce. Ona - studentka po toksycznym związku. Oboje poważnie doświadczeni przez życie i szukający stabilizacji. Czy pomimo wszelkich przeciwności i różnic uda im się stworzyć szczęśliwy związek i uniknąć błędów przeszłości?