I. Sojusz.

883 21 13
                                    

Dzisiaj był pogrzeb mojego ojca, Vincenta Valentini. Jak można się było spodziewać teraz to ja, prowadziłam jego Sycylijską mafię Cosa Nostrę.

Czy mi się to podobało? Zdecydowanie nie.

Była już godzina dziewiąta trzydzieści, więc postanowiłam zacząć się szykować.

Założyłam czarną, długą suknię z wycięciem do uda, spakowałam czarne okulary, zrobiłam delikatny makijaż i włożyłam wszystkie potrzebne rzeczy do torebki.

Kiedy byłam już gotowa przejrzałam się jeszcze raz w lustrze.

Gdy tak na siebie patrzyłam widziałam w sobie mamę. Miałam takie same długie blond włosy, ostre rysy twarzy i mały zgrabniutki nosek. Byłam młodszym odzwierciedleniem jej. Różniły nas tylko oczy, ona miała piękne bursztynowe, a ja zimne niczym lód niebieskie.

Niestety odziedziczyłam je po ojcu.

Później zeszłam na dół i udałam się do podziemnego garażu.

Postanowiłam, że na pogrzeb pojadę swoim ulubionym, czarnym mercedesem.

W drodze puściłam sobie kilka piosenek na rozluźnienie. Na miejsce dojechałam o godzinie dziesiątej czterdzieści pięć.

Na szczęście się nie spóźniłam, bo gdybym to zrobiła czekałyby mnie srogie konsekwencje, ponieważ w La Cosa Nostrze jest to niedopuszczalne.

Po kilku minutach dojechali też moi ochroniarze Alessandro Bianchi i Carlo Ricci. Byli to moi najlepsi przyjaciele. Postanowiłam podejść i się z nimi przywitać.

- Witajcie.

- Dzień dobry, capo.- ukłonił się Carlo z uśmiechem, a ja uderzyłam go lekko w bark.

Później przywitałam się jeszcze z Alessandro, który śmiał się z naszej dwójki i wszyscy razem poszliśmy na cmentarz. Było tam pełno ludzi. Nie lubiłam zbytnio takich zbiorowisk, więc modliłam się, żeby jak najszybciej się to skończyło.

***

Pogrzeb trwał jakąś godzinę. Naprawdę cieszyłam się, że wszystko tak szybko poszło.

Później wróciłam do domu i zrobiłam sobie mocną kawę na rozbudzenie. Tej nocy nie spałam zbyt dobrze. Od rana byłam tak nie wyspana, że zapomniałam o śniadaniu, które przygotowała mi Elisabetta moja gosposia.

Z moich rozmyśleń wyrwał mnie dzwonek do drzwi.

- Kto to, Alessandro? - zapytałam.

- Nicholas Monti. - odpowiedział.

Ta odpowiedź mnie zamurowała. Mogłabym spodziewać się wszystkich, ale jego?

Wstałam z krzesła, odłożyłam kawę i podeszłam do drzwi, a gdy je otworzyłam moim oczom ukazał się ON. Ciemny brunet o pięknych szmaragdowych oczach, ubrany w czarną koszulę i garniturowe spodnie tego samego koloru. Za nim stali jego dwaj ochroniarze.

-Witaj, Rivero - powiedział swoim zachrypniętym głosem.

- Dzień dobry Nicholasie, czego tu szukasz? - zapytałam.

- Może wpuścisz mnie do środka? - zapytał.

- Oczywiście - przesunęłam się i dałam mu znak, że może wejść.

- Więc czego tu szukasz? - zapytałam ponownie.

- Przyszedłem zaprosić cię na kolację... - nie dałam mu dokończyć.

De Mine ( Korekta )Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz