1.

112 14 13
                                    

Jestem życiowym przegrywem. Wcale nie przesadzam. Mam dwadzieścia osiem lat, nigdy nie miałem dziewczyny, nie licząc dwóch przelotnych znajomości w liceum. Mieszkam sam w obskurnej, małej kawalerce. No może nie do końca sam. Mieszkanie dzieli ze mną czteroletni kot Fred. Można rzec, że to mój jedyny kumpel. Jest jeszcze Grzesiek, ludzki przyjaciel. Niestety, założył już rodzinę, ma dwójkę dzieci i mieszka kilkadziesiąt kilometrów dalej w uroczym domku pod miastem. Sielanka. Na samą myśl jak wychwala swoją Julię pod niebiosa, chce mi się rzygać. Jej akurat nie cierpię, z fajnego faceta zawsze chętnego na browarka zrobiła totalnego pantoflarza.

Wzdycham ciężko i z trudem podnoszę się z kanapy. Niestety, ale obecny tryb życia znacząco wpłynął na moją sylwetkę. Dopijam resztkę czarnej kawy, robię to jednak zbyt szybko i do gardła wpadają mi drapiące fusy. Obiecuję sobie, że tym razem nie zapomnę i dziś wieczorem zamówię ekspres.

- No kolego, to ja lecę. Widzimy się wieczorem. - Głaszczę kota po rudym łebku i wychodzę na klatkę schodową. Zamykając drzwi, muszę zatknąć nos, jakiś menel znów zeszczał się w piwnicy. Nienawidzę tego miejsca, niestety tylko na takie mieszkanie mogłem sobie pozwolić. Udało mi się je kupić po okazyjnej cenie z oszczędności i przy malutkim kredycie, który niebawem spłacę do końca.

- Panie Dominiku! Dzień dobry! - O nie, wszędzie poznam ten głos. To pani Leokadia z pierwszego piętra. Staram się odwrócić głowę i udać, że jej nie słyszę. Staruszka jednak dopada mnie kilkoma większymi susami. Ciekawe jest to, że na co dzień narzeka na ból pleców i kolan zachęcając sąsiadów do dźwigania jej zakupów.

- Dzień dobry. - Nie mam wyjścia. Odwracam głowę i przybieram uśmiech numer siedem. - Przepraszam, spieszę się do...

- Tak, wiem, o tej godzinie idzie pan do pracy. Ale ja tylko chwilkę, ten laptop, o którym ostatnio panu opowiadałam. Nie wiem co nim, nie chce się włączyć.

Staruszka dostała od dzieci stary komputer. I na tym się skończyło. A teraz muszę co chwilę tłumaczyć jej jak włączyć przeglądarkę, znaleźć przepis na szarlotkę, czy wejść na Facebooka. Prawdziwym koszmarem jest to ostatnie. Oczywiście musiałem przyjąć jej zaproszenie do grona znajomych i teraz każdego ranka jestem oznaczany w durnych postach z życzeniem dobrego dnia. Ostatnio przeszła samą siebie i oznaczyła mnie pod mszą online. Przynajmniej dziesięć minut każdego dnia przeznaczam na usuwanie swojego imienia i nazwiska z idiotycznych stron i komentarzy.

- Jasne, wpadnę po pracy. - Nie mam na to najmniejszej ochoty. Robię to tylko dlatego, że pani Leokadia opiekuje się Fredem, kiedy wyjeżdżam. Wiem, jestem podłym, beznadziejnym egoistą. Słyszałem to już wiele razy.

Kobieta odprowadza mnie szerokim i szczerym uśmiechem, a ja sadowię się wygodnie na siedzeniu mojego małego forda. Auto niebezpieczne przechyla się na lewą stronę, po chwili jednak odzyskuje pion. Dojeżdżam do biura dziesięć minut przed czasem. Wysiadam i odpalam papierosa. Zaciągam się mentolowym dymem i czuję chwilową euforię spowodowaną nikotyną. Próbowałem rzucić, raz, drugi i trzeci. A potem się poddałem. Fredzio ma cztery lata, koty żyją dwadzieścia. Szesnaście jeszcze na pewno pociągnę.

- Cześć. - Szczupła postać rzuca szybkie przywitanie i znika w drzwiach wejściowych. Wiem, że robi to tylko z grzeczności. Tak naprawdę nikt nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Jestem nudny, nie mam żadnych zainteresowań, nie skaczę ze spadochronu, nie pływam, nie opowiadam śmiesznych kawałów. Przychodzę odbębnić swoje, wracam do zapyziałego mieszkanka i odpalam komputer. Dopiero wtedy jestem w swoim świecie, w świecie, gdzie nikt nie ocenia i gdzie możesz być, kim tylko zechcesz. Czasem jestem napakowanym, dwumetrowym, opalonym przystojniakiem. Czasem zbłąkanym nastolatkiem, a czasem nawet zmieniam płeć. Kilka razy próbowałem być po prostu sobą, ale nie wyszło. Kobiety widząc moje prawdziwe zdjęcie, przestawały się odzywać. Z jedną dziewczyną gadam do dziś, ciągniemy już to chyba z dwa miesiące. Dostała zdjęcie napakowanego typa z Twittera i cieszy ryja. A ja razem z nią, bo dostaję coraz to lepsze zdjęcia. Może dziś wieczorem w końcu uda mi się wysępić jakieś nagie.

Zerkam na zegarek, minuta po czasie. Szef znów się do mnie przypieprzy. Nienawidzę tej roboty, ale nie szukam innej. Tu mi względnie dobrze, robię swoje i staram się być niewidzialny. Siadam za swoim biurkiem i staram skupić się na pracy. Gdy podnoszę głowę znad monitora, jest dwunasta, przerwa na obiad. Kieruję się do baru po drugiej stronie ulicy.

- To, co zwykle - informuję młodą dziewczynę, która przyjmuje moje zamówienie. Kiwa głową i odchodzi przekazać je do kuchni. Nieraz miałem ochotę zaprosić ją do na randkę. Niestety, nie mam odwagi. Poza tym to fajna, zgrabna laska. Nie mam szans.

- To, co zwykle. - Dziewczyna stawia przede mną gigantycznego schabowego z ziemniakami i surówką z kapusty. Ten obiad nigdy mi się nie znudzi.

Po półgodzinnej przerwie wracam do szarego biurowca. Jeszcze tylko trzy i pół godziny i koniec.

Nie Odbieraj MnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz