19.

11 4 0
                                    

Kroczymy ramię w ramię, wybuchając co chwilę niekontrolowanym śmiechem. Nie znam tej okolicy, ale idę ufnie za dziewczyną. Mam nadzieję, że nie okaże się psychopatką, albo morderczynią.
- Nie boisz się iść ze mną w nocy do parku? - W sumie to ja jestem facetem, to ona powinna się mnie bardziej obawiać.
- Nie, a wiesz dlaczego? - Zerkam na nią pytająco. - To patrz! - Rzuca się biegiem przed siebie. - No dawaj, łap mnie.

No ona chyba oszalała!

Nie mając wyjścia, zaczynam biec, chociaż to chyba za duże słowo. Idę szybszym tempem i czuję, że wyglądam jak wielka tocząca się masa. Próbuję przyspieszyć, ale już czuję, że łapie mnie zadyszka.

Kolejne postanowienie, pójść na siłownię.

- Karina, proszę - sapię, patrząc jak dziewczyna coraz bardziej się ode mnie oddala. Nic sobie z tego nie robi, więc nie mając wyjścia, truchtam sobie żałośnie w jej stronę.
Gdy do niej dobiegam, widzę, że stoi centralnie pod wejściem do sklepu monopolowego. Musi naprawdę dobrze znać tę okolicę.
Staję obok niej i pochylając się, kładę dłonie na kolanach. Potrzebuję chwili, żeby dojść do siebie.
- No to masz odpowiedź. Jak okażesz się psycholem, to po prostu od ciebie ucieknę.
- Dobra, wygrałaś. Swoją drogą, szybko biegasz.
- Nie, po prostu to ty biegasz wolno.
- Dobra, dobra, wchodzimy? - Uchylam drzwi i ładujemy się do środka sklepu, który wygląda jak królestwo różnych alkoholi.

Jestem w niebie!

Chodzimy między półkami i decydujemy się wziąć wino, dwa piwa i jakieś chipsy na przegryzkę. Karina chwyta z półki jednorazowe kubeczki i kierujemy się do kasy. Płacę za zakupy, chcąc zachować się jak dżentelmen, do którego jest mi naprawdę daleko.
- No to prowadź, tylko wolniej, błagam - proszę Karinę, trzymając reklamówkę z naszymi zakupami.
Ku mojemu zadowoleniu okazuje się, że wejście do parku znajduje się dosłownie kilka metrów od monopola.
Opadam na ławkę skrytą między drzewami i nalewam nam pełne kubeczki wina.
- Więc po co tu przyjechałeś? Mieszkasz kawał drogi stąd. - Kurwa. Myślałem, że o to nie zapyta.
- Ee, sprawy służbowe, musiałem coś załatwić.
- Tajemniczy jesteś.
- Nie chcę cię zanudzać sprawami nudnego biura. A ty czym się zajmujesz? - Postanawiam odbić piłeczkę. Jak najszybciej muszę skierować rozmowę na inne tory.
- Pracuję w miejscowym zoo. Kocham swoją robotę. - Mówiąc to wyciąga telefon i przez kolejne pół godziny oglądam zdjęcia zwierząt, zaczynając od kóz, a kończąc na niedźwiedziu polarnym.
Opowiadam Karinie o moim kocie i widzę, że zdobyłem tym u niej kolejnego plusa. Żałuję, że nie wziąłem telefonu, pokazał bym jej zdjęcia Freda.
- Wiesz co - zaczynam, wpadając na pewien pomysł - niedaleko w lesie jest taka stara ruina. Ostatnio na spacerze ją widziałem. Nawet tam byłem. Nie wiesz, po czym ona jest?
Czuję się jak palant, wykorzystując Karinę do zebrania informacji i w dodatku ją okłamując, ale z tego co mówiła mieszka tu od urodzenia. I zna to miasto, jak własną kieszeń.
- Ah to - odpowiada, a ja skupiam całą uwagę na niej, spodziewając się usłyszeć nowe rewelacje, które może przybliżą mnie do rozwiązania tej sprawy. - Jakiś facet zaczął budować dom, nie starczyło mu kasy, więc próbował to sprzedać. Nie udało mu się i ponoć wyprowadził się za granicę. A dom tak sobie stoi i niszczeje.
- No dobra, ale on wygląda jakby ktoś go celowo zniszczył. To znaczy, jakby się rozpadł, ale przecież nie mogło to stać się tak szybko.
- No cóż, widocznie korzystał z kiepskich materiałów i chciał zrobić wszystko po taniości. Poza tym, teraz pijaczki tam urzędują, bawią się dzieciaki. I wszystko niszczą.

Cholera, o tym nie pomyślałem. A jak maskotkę weźmie jakiś żulek? Albo bachor? Przecież nie jest powiedziane, że wpadnie w ręce dokładnie tych osób, dla których ją tam przywiozłem. Kolejna sytuacja pokazuje, że jestem niezbyt myślącą istotą. Mogłem tam zamontować chociaż kamerę.

Ale ze mnie idiota!

- Co tak nagle posmutniałeś? - Karina przysuwa się bliżej i napełnia kubeczki, które zdążyliśmy już opróżnić.
- A nic, myślałem, że dowiem się czegoś interesującego, bo zaciekawiła mnie ta historia.
- Daj spokój, to tylko ruina jakiegoś niedokończonego domu.
- Wiem. No to co, zdrówko! - Wznoszę swój kubeczek do góry, koleżanka robi to samo i po chwili znów musimy zrobić dolewkę.
- Hej, teraz ty posmutniałaś.
- Mam narzeczonego, wiesz? - Zajebiście! Kiedy myślę, że w końcu mam jakiś ułamek szczęścia w tym pierdolonym życiu, to ono śmiejąc się ze mnie, daje mi lepa w pysk.

Gratuluję? To fajnie? Pozdrów go ode mnie?

Nie wiem, co odpowiedzieć, więc milczę, wpatrując się pytająco w oczy Kariny. Są zielone, przepiękne!
- Nie kocham go - rzuca cicho i chyba czeka na moją reakcję. Ewidentnie potrzebuje się komuś wygadać i to akurat ja napatoczyłem się w klubie. A że wyglądam jak niedoszły zawodnik sumo i pączek w jednym, to wybrała mnie jako niegroźny obiekt zwierzeń.
- No to po co z nim jesteś? - pytam, próbując zaangażować się w tę rozmowę. Skoro już tu jestem, to mogę ją chociaż wysłuchać.
- To skomplikowane, mamy dziecko.

Nie wierzę. Kolejny lep, dzięki życie!

- Ile ma lat? - Jakby to miało największe znaczenie.
- Trzy. To chłopak, nazywa się Franek. Jest teraz pod opieką ojca. Ja wyszłam, wymawiając się spotkaniem z koleżanką. Tak naprawdę musiałam wyjść, bo nie chcę siedzieć z nim w domu. Z narzeczonym w sensie - dodaje.
- Cóż, jest dużo samotnych matek.
- No ale czy chcę tego dla swojego dziecka?
- Kłócicie się?
- Czasami... No dobra, często.
- Według mnie cięższe jest dla dziecka to, że patrzy jak jego rodzice codziennie skaczą sobie do gardeł. A nie to, że żyją oddzielnie. Można rozstać się w zgodzie i polubownie podzielić opieką, prawda?

Karina zeruje swój kubek, a ja od razu dolewam jej więcej. Ze swoim robię to samo. Biedna dziewczyna, musi się wyluzować. Zapalam papierosa i widząc, że nie odpowiada, wgapiam się w niebo usłane gwiazdami. Siedzimy tak przez jakiś czas, aż w końcu postanawiam przerwać ciszę i spróbować powiedzieć coś mądrego.
- Wiesz, zawsze jest czas na zmiany. W pewnym momencie swojego życia dochodzimy do pewnych wniosków, potrafimy ocenić, co jest ważniejsze, a co mniej. I uczymy się postępować zgodnie ze sobą. Dostrzegamy swoje błędy i staramy się je naprawić, mając nadzieję, że nie jest jeszcze na to za późno.
- Mądrze gadasz - słyszę w odpowiedzi. Szczerze to spodziewałem się czegoś głębszego, ale nie narzekam. Fajnie, że w końcu w ogóle się odezwała.

Siedzimy jeszcze trochę, rozmawiając na lżejsze tematy, dopijamy piwo i jemy chipsy. W końcu postanawiamy się zbierać, bo na dworze zaczyna już świtać. Nie mam najmniejszej ochoty wracać do hotelu, niestety co miłe, szybko się kończy. I czas wracać do swoich brudnych spraw.

- Podaj mi swój numer, może jeszcze się spotkamy? - zagajam, przygotowując się od razu na odmowę. Jak zawsze.
- Pewnie, daj rękę. - Wyciąga z torebki długopis i trochę koślawo zapisuje kolejne cyferki.
- Dzięki, napiszę esemesa, jak tylko wrócę do hotelu, żebyś i ty miała mój.
- Pewnie, to do zobaczenia. Mam nadzieję.

Karina odchodzi, a ja uświadamiam sobie, że pierwszy raz mi się udało.

Zdobyłem numer od dziewczyny!

W dobrym nastroju, z lekkimi zawrotami głowy idę w stronę klubu. Dopiero spod niego kroczę w stronę hotelu. Na pewno istniała szybsza droga, ale gdybym poszedł w inną stronę, to pewnie bym się zgubił.

- Dzień dobry - mówię jak najwyraźniej potrafię do recepcjonisty siedzącego przy biurku. Ten rzuca mi przelotny uśmiech i wraca do wgapiania się w monitor komputera.
Wchodzę do swojego pokoju i od razu dopadam się do telefonu. Wysyłam Karinie wiadomość i uśmiecham się na dźwięk zwrotnego esemesa. Wysłała mi uśmiechniętą minkę i podziękowała za dzisiejszy wieczór, a raczej noc.

Podała mi prawdziwy numer!

Uśmiechnięty od ucha do ucha, wchodzę na aplikację śledzącą.
- Co... do chuja? - Czerwona kropka przemieszcza się w ekspresowym tempie. Wygląda na to, że ktoś wziął maskotkę do samochodu.
A więc nie mogli to być żule, ani tym bardziej dzieci...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 21 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Nie Odbieraj MnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz