Grudniowy ponury dzień

4.6K 120 20
                                    

Nie była ani specjalnie ładna, ani zgrabna, jak niejedna modelka. Ot zwyczajna dziewczyna o przeciętnej urodzie.

Ale ta czapka, którą miała na sobie? Okropna. Czerwona czapka z pomponem, który opadał na lewy bok głowy, naciągnięta była na ciemne i krótkie do ramion włosy. W następnej kolejności coś zupełnie innego przyciągało moją uwagę. Przyciągało i zniechęcało jednocześnie. Dziewczyna stała na światłach z rozsuniętą kurtką i długim szalikiem, uwiązanym byle jak i pomimo ponurej aury na zewnątrz miała pogodny wyraz twarzy. Czekała na przejściu na zielone światło w siąpiącym deszczu i uśmiechała się sama do siebie. Ładnie jej było w tym uśmiechu, ale...

Kto tak robił?

Kto szczerzył zęby sam do siebie? I to na dodatek podczas iście jesiennej aury?

Coś mnie tknęło. Na tyle, że chciałem wyskoczyć z samochodu i zagadnąć do tej tajemniczej nieznajomej, poznać powody jej radości. Stanu, który na co dzień był mi obcy. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio śmiałem się bez powodu, kiedy w ogóle się uśmiechałem.

Nie mogłem zachować się tak kretyńsko, sygnalizacja przede mną się zmieniła, dając pierwszeństwo przejazdu i usłyszałem za sobą klakson. Ostatni raz zerknąłem na nieznajomą i wtedy nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Przeszedł mnie elektryzujący dreszcz. Pragnąłem zatrzymać to spojrzenie, ale szatynka skierowała swój wzrok znowu na światła przed sobą.

Ruszyłem. Musiałem, gdyż z jednego niecierpliwego kierowcy za mną, zrobiło się kilku, o ilu nie kilkudziesięciu. Dwie minuty później zaparkowałem przed kilkunastopiętrowym biurowcem, w którym pracowałem jako dyrektor generalny. Tego dnia musiałem podjechać do biura po ważne dokumenty, których potrzebowałem na popołudniowe spotkanie z klientem. Przeważnie od połowy listopada do końca stycznia pracowałem zdalnie, gdyż pozwalało mi to uniknąć wszechobecnych oznak świąt Bożego Narodzenia, których nigdy nie obchodziłem. I których szczerze nienawidziłem. Bunkrowałem się w domu, zlecając więcej roboty pracownikom pode mną i wychodziłem z mieszkania tylko i wyłącznie wtedy, gdy klient preferował spotkanie twarzą w twarz, zamiast łącza online. Na szczęście dla wielu kontrahentów czas był na wagę złota i woleli połączyć się na czasie, niż tracić czas na dojazdy w umówione miejsce.

Dokumenty powinna dostarczyć mi asystentka, ale obecnie stanowisko to pozostawało wolne. Przekląłem w myślach, mając nadzieję, że kadry szybko rozwiążą ten problem. W tym okresie pomocnica była mi niezbędna. Przez te dwa miesiące stawała się niemal moją prawą ręką.

Nie żałowałem, że zwolniłem Panią Krysię, która jako jedna z wielu nie tylko potrafiła tolerować moje humory, ale też jej umiejętności była adekwatne do tego, co napisała w podaniu o pracę. Ze wszystkimi poleceniami wyrabiała się na czas i zawsze była na każde moje skinienie. Gdy przychodziłem do biura, ona już tam była, gdy kończyłem, ona wciąż siedziała w swoim boksie. Czasem miałem ochotę zajrzeć pod jej biurko, żeby sprawdzić, czy nie chowała tam czasem poduszki i materaca, który rozkładała w nocy.

Pewnego dnia nie zastałem jej przy swoim biurku, a na mnie nie czekała czarna kawa z pobliskiej kawiarni. Krystyna zjawiła się w pracy dopiero przed południem, tłumacząc się, że jej samochód rozkraczył się w szczerym polu. To jedno przewinienie mógłbym jeszcze wybaczyć, ale po nim nastał ciąg kolejnych spóźnień, a na to nie mogłam już pozwolić. Pani Krysia wyleciała, a po niej kilka kolejnych asystentek. Pozostałe same odchodziły. Czy tak ciężko znaleźć dobrą pracownicę we Wrocławiu, który ciągle rozwijał się pod kątem korporacyjnym? Zaczynałem wątpić w kompetencje kadrowe, moja cierpliwość wisiała na włosku. Dawałem tej kobiecie jeszcze tydzień. Inaczej także z nią będą musiał się pożegnać.

"Pierwsza Gwiazdka"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz