Pół roku później
Bucky czuł się jak w potrzasku i nie wiedział, co miał robić.
Od zniknięcia Aury i jego nienarodzonego dziecka minęło sześć miesięcy, a on jak bardzo się starał ich znaleźć, tak nie potrafił. Było tak, jakby dziewczyna zniknęła i zapadła się pod ziemię bez śladu. Próbował wszystkiego, co znał, ale na marne. Blondynki jak nie było, tak nic nie zapowiadało na to, by miało się to zmienić, a on już nie wiedział, co miał robić. Wykorzystał niemal wszystkie swoje kontakty – pomagał mu też Sam, Steve i nawet mimo nieprzyjemnej rozmowy, również Grace, która wydawała się poruszona całą sprawą o wiele bardziej, niż mógłby podejrzewać. Wmawiał sobie, że robiła to tylko i wyłącznie, by samej źle z tym nie wypaść, bo w końcu to w jej klinice doszło do tego zdarzenia. Nie chciał wierzyć, że może robiła to wszystko z dobroci swojego serca, bo wiedział, że po tym wszystkim, co jej zrobił, tak na to w ogóle nie zasługiwał.
Jednak wszelkie poszukiwania spełzły na niczym. Aura zniknęła, a jedynymi dowodami, które mogłyby się na coś przydać były niemal idealnie podrobione dokumenty i słabej jakości nagrania, na których nie dało się dostrzec praktycznie niczego poza sylwetką nieznajomej kobiety.
Nie wiedział, co miał dalej robić i z każdym kolejnym dniem tracił nadzieję, że kiedykolwiek odzyska Aurę.
Próbował się nie załamywać, ale były momenty, w których to wszystko było dla niego za dużo. Brał butelkę z alkoholem i chociaż ten właściwie na niego nie działał, tak pił każdą po kolei. Nie przynosiło mu to żadnego ukojenia, a wręcz przeciwnie – wyrzuty sumienia i świadomość, że to wszystko było tylko i wyłącznie jego winą, nawiedzały go jeszcze mocniej, niż w ciągu dnia.
Pociągnął kolejny łyk alkoholu, a później spojrzał z wyrzutem na butelkę, gdy ta okazała się już pusta. Warknął z niezadowoleniem i rzucił szkłem o ścianę naprzeciwko. Flaszka rozbiła się na najmniejsze kawałki, a te opadły na podłogę.
— Mogłam się spodziewać, dlaczego nie odbierasz telefonów od nikogo — kobiecy, zirytowany głos odezwał się gdzieś z boku. — Faceci, jedyne co potrafią, to zapijać swoje problemy w alkoholu.
Gdy Bucky spojrzał na przejście między pokojem a korytarzem prowadzącym do wyjścia, wydawało mu się, że może faktycznie zwariował. Albo jakimś sposobem alkohol zaczął w końcu na niego działać. W progu stała Grace w swoim niezwykle drogim płaszczu i z największą elegancją ściągała skórzane rękawiczki z dłoni. Kompletnie nie pasowała do tego miejsca.
— Odpieprz się — warknął w jej stronę, nieco bardziej rozumiejąc, że naprawdę tam się znajdywała. — Wracaj do swojej idealnej rodzinki. Nikt nie prosił cię o tę pożal się boże łaskę i pomóc.
— Zważ na słowa, Bucky — odezwał się kolejny głos. Barnes wyprostował się, gdy dojrzał również Steve'a, który przyglądał mu się z niepokojem, ale i złością. — Jesteś moim przyjacielem, ale nie pozwolę, byś zwracał się tak do mojej żony.
— Obydwoje jesteście siebie warci — wymruczał cicho, a później rozglądnął się za jakąkolwiek butelką, w której znajdywał się alkohol. Chciał zakląć głośno, gdy takowej nie znalazł w swoim zasięgu. — Nie wiem, po co w ogóle tutaj przyszliście. Świetnie sobie radzę.
— Właśnie widać — skomentował sceptycznie Steve.
Niepokój i złość zniknęły, teraz zastąpione jedynie obawą o swojego najlepszego przyjaciela. Rogers mógł otwarcie przyznać, że po raz pierwszy widział go w aż tak złym stanie. I potrafił zrozumieć jego zachowanie, bo on sam nieraz znajdywał się w podobnej sytuacji. Chociaż nigdy nie musiał zmierzyć się z bólem związanym z porwaniem ukochanej, tak oni na swoim koncie mieli zupełnie inne przeżycia, w których niemal umierali ze strachu o tę drugą osobę.

CZYTASZ
HEALER, bucky barnes
Fanfictionpart 1: Aura Bryant była sokovianką z krwi i kości. Czuła się nią nawet wtedy, gdy cały jej kraj został zniszczony. Udało jej się przeżyć wojnę, ale Thanosa już nie. Gdy pięć lat później wróciła, wszystko to, co znała, było inne. Nie umiała się...