chapter twenty three

432 38 18
                                    

Pół roku później

Bucky czuł się jak w potrzasku i nie wiedział, co miał robić.

Od zniknięcia Aury i jego nienarodzonego dziecka minęło sześć miesięcy, a on jak bardzo się starał ich znaleźć, tak nie potrafił. Było tak, jakby dziewczyna zniknęła i zapadła się pod ziemię bez śladu. Próbował wszystkiego, co znał, ale na marne. Blondynki jak nie było, tak nic nie zapowiadało na to, by miało się to zmienić, a on już nie wiedział, co miał robić. Wykorzystał niemal wszystkie swoje kontakty – pomagał mu też Sam, Steve i nawet mimo nieprzyjemnej rozmowy, również Grace, która wydawała się poruszona całą sprawą o wiele bardziej, niż mógłby podejrzewać. Wmawiał sobie, że robiła to tylko i wyłącznie, by samej źle z tym nie wypaść, bo w końcu to w jej klinice doszło do tego zdarzenia. Nie chciał wierzyć, że może robiła to wszystko z dobroci swojego serca, bo wiedział, że po tym wszystkim, co jej zrobił, tak na to w ogóle nie zasługiwał.

Jednak wszelkie poszukiwania spełzły na niczym. Aura zniknęła, a jedynymi dowodami, które mogłyby się na coś przydać były niemal idealnie podrobione dokumenty i słabej jakości nagrania, na których nie dało się dostrzec praktycznie niczego poza sylwetką nieznajomej kobiety.

Nie wiedział, co miał dalej robić i z każdym kolejnym dniem tracił nadzieję, że kiedykolwiek odzyska Aurę.

Próbował się nie załamywać, ale były momenty, w których to wszystko było dla niego za dużo. Brał butelkę z alkoholem i chociaż ten właściwie na niego nie działał, tak pił każdą po kolei. Nie przynosiło mu to żadnego ukojenia, a wręcz przeciwnie – wyrzuty sumienia i świadomość, że to wszystko było tylko i wyłącznie jego winą, nawiedzały go jeszcze mocniej, niż w ciągu dnia.

Pociągnął kolejny łyk alkoholu, a później spojrzał z wyrzutem na butelkę, gdy ta okazała się już pusta. Warknął z niezadowoleniem i rzucił szkłem o ścianę naprzeciwko. Flaszka rozbiła się na najmniejsze kawałki, a te opadły na podłogę.

— Mogłam się spodziewać, dlaczego nie odbierasz telefonów od nikogo — kobiecy, zirytowany głos odezwał się gdzieś z boku. — Faceci, jedyne co potrafią, to zapijać swoje problemy w alkoholu.

Gdy Bucky spojrzał na przejście między pokojem a korytarzem prowadzącym do wyjścia, wydawało mu się, że może faktycznie zwariował. Albo jakimś sposobem alkohol zaczął w końcu na niego działać. W progu stała Grace w swoim niezwykle drogim płaszczu i z największą elegancją ściągała skórzane rękawiczki z dłoni. Kompletnie nie pasowała do tego miejsca.

— Odpieprz się — warknął w jej stronę, nieco bardziej rozumiejąc, że naprawdę tam się znajdywała. — Wracaj do swojej idealnej rodzinki. Nikt nie prosił cię o tę pożal się boże łaskę i pomóc.

— Zważ na słowa, Bucky — odezwał się kolejny głos. Barnes wyprostował się, gdy dojrzał również Steve'a, który przyglądał mu się z niepokojem, ale i złością. — Jesteś moim przyjacielem, ale nie pozwolę, byś zwracał się tak do mojej żony.

— Obydwoje jesteście siebie warci — wymruczał cicho, a później rozglądnął się za jakąkolwiek butelką, w której znajdywał się alkohol. Chciał zakląć głośno, gdy takowej nie znalazł w swoim zasięgu. — Nie wiem, po co w ogóle tutaj przyszliście. Świetnie sobie radzę.

— Właśnie widać — skomentował sceptycznie Steve.

Niepokój i złość zniknęły, teraz zastąpione jedynie obawą o swojego najlepszego przyjaciela. Rogers mógł otwarcie przyznać, że po raz pierwszy widział go w aż tak złym stanie. I potrafił zrozumieć jego zachowanie, bo on sam nieraz znajdywał się w podobnej sytuacji. Chociaż nigdy nie musiał zmierzyć się z bólem związanym z porwaniem ukochanej, tak oni na swoim koncie mieli zupełnie inne przeżycia, w których niemal umierali ze strachu o tę drugą osobę.

HEALER, bucky barnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz