chapter eleven

740 52 20
                                    

Cała czwórka weszła na pokład samolotu i Aura niemal od razu dostała po głowie od swojego dziadka.

— Ała! — Zawołała głośno. Spojrzała z wyrzutem na Oeznika i potarła tył głowy. — Za co to?

— Za to, że jesteś nieodpowiedzialna — powiedział stanowczo. — Wracasz do domu i to jak najszybciej. Myślałaś o tym, co bym musiał powiedzieć twojej matce, gdyby coś ci się stało? Już dawno przestałaś być dzieckiem, a zachowujesz się tak, jakbyś ciągle nim była.

Blondynka zarumieniła się ze złości, co było zdecydowanie widoczne, biorąc pod uwagę jej jasną cerę. Nigdy nie czuła się, aż tak zażenowana tak jak teraz. Uważała, że to, co mówił do niej dziadek, robiło jej niezły wstyd. Zwłaszcza teraz, gdy udało jej się jakoś wyjść cało ze strzelaniny i najwidoczniej w jakiś sposób zyskać minimalne, ciepłe uczucia ze strony Barnesa. Nie chciała tego zaprzepaścić, chociaż sama nie do końca rozumiała, dlaczego aż tak bardzo jej na tym zależało.

— Przepraszam bardzo, ale jestem dorosła i mogę sama podejmować decyzję i robić, co uważam za stosowne.

Napięcie między dwójką było wyczuwalne. Aura nigdy praktycznie nie kłóciła się ze swoim dziadkiem, ale wszystko, co doświadczyła w ciągu ostatnich godzin, nagle na nią spłynęło. Dokładne emocje wyszły na wierzch, odzywając się niemal ze zdwojoną mocą. Czuła, że jeśli dziadek nie da jej spokoju, to obydwoje powiedzą coś, czego żadne z nich nie chciałoby ani wypowiedzieć, ani tym bardziej usłyszeć.

— Oeznik, mój drogi przyjacielu — wtrącił się Zemo, najwidoczniej wyczuwając napiętą sytuację między nimi. Położył rękę na ramieniu starszego mężczyzny i uśmiechnął się do niego uspokajająco. — Nie masz czym się denerwować. Aura jest cała i zdrowa, a przy tym świetnie się spisała. Nie tylko wykazała się niezwykłą odwagą, której wiele osób mogłoby jej pozazdrościć, ale pokazała również prawdziwą, sokowiańską krew. Powinieneś być z niej dumny. Wiem, że gdyby twój syn żył, tak duma na pewno, by go wręcz rozpierała.

Dziewczyna czuła, że jeśli wcześniej rumieniła się z powodu zażenowania, tak teraz z usłyszanych komplementów. Rzadko można było usłyszeć jakieś miłe słowa, zwłaszcza w takich przypadkach. Pomijała, że wydarzenia, w których brała udział, nie były dla wszystkich normalnością, ale tak czy siak, to mile połechtało jej ego. Jednak później przypomniała sobie o swoim ataku i tym, że po raz pierwszy w życiu zabiła człowieka. Na samą myśl, że odebrała komuś życie, ręce zaczęły jej drżeć. Nie potrafiła nad tym zapanować, a wiedziała, że dziadek nie mógł w żaden sposób tego zobaczyć. Nie mógł dowiedzieć się o tym, co zrobiła, nawet jeśli wszystko, co dokonała, miało swój powód i wytłumaczenie. W końcu pociągnęła za spust tylko i wyłącznie w obronie Barnesa i chociaż uważała to za czyn godny szacunku, tak nie zmieniało to tego, że miała na sumieniu czyjeś życie.

Aura schowała ręce do kieszeni kurtki i tylko przelotnie spojrzała na bruneta, który razem z Samem przysłuchiwał się całej wymianie zdań, a przede wszystkim jej samej. James nie opuszczał z niej swojego czujnego spojrzenia i miała wrażenie, że przez chwilę nie widzi w jego oczach żadnego chłodu, dystansu, czy obojętności, a prawdziwe i czyste zainteresowanie.

— Muszę... — zaczęła, ale nie do końca wiedziała, co miała powiedzieć. Zdawała jedyne sobie sprawę z tego, że jej głos zaczął drżeć i nie mogła dalej znajdywać się w tym samym pomieszczeniu, co inni. — Idę do toalety.

Odchrząknęła cicho, a później szybko się odwróciła i zamknęła w samolotowej łazience. Oparła się plecami o drzwi i przymknęła na chwilę oczy. Cisza, która dotarła do jej uszu, była wręcz niezręczna. Nie słyszała nawet cichych rozmów mężczyzn, których zostawiła na pokładzie. Było tylko jej głośne bicie serca, które miała wrażenie, że chciało wyrwać się z jej piersi. Aura przez chwilę miała wrażenie, że znowu znajduje się w dokach, między kontenerami. Że chowa się za metalową ścianą, a później widzi, jak nieznajomy napastnik celuje w Jamesa. Czy gdyby, to był ktoś inny, to czy zareagowałaby tak samo? To najbardziej ją zastanawiało. Czy tak samo i bez żadnego zastanowienia, sięgnęłaby po pistolet, wychyliła się ze swojego schronienia, narażając samą siebie na postrzał i bez mrugnięcia okiem, strzeliła do drugiego człowieka? Wierzyła, że jeśli, to byłby ktoś dla niej bliski, to powtórzyłaby ten czyn bez chwili wahania. Jednak Barnes nie był dla niej nikim bliskim, ledwo tak naprawdę go znała, a on sam nie wydawał się nią zainteresowany w żaden sposób, nawet nie chciał jej poznać. I wierzyła, że traktował ją tak, jakby faktycznie była nieodpowiedzialnym dzieckiem.

HEALER, bucky barnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz