Jordan od zawsze była najlepszą córką, uczennicą i przyjaciółką. Tylko szkoda, że jej rodzice nie myśleli tak samo jak inni.
Znęcali się nad nią od kilku lat bijąc i poniżając ją do najbardziej okropnego stopnia. Często wybaczała im ich krzywdy, lecz pewnego razu posunęli się za daleko sprawiając, że już nie wytrzymała. Kończąc osiemnaście lat wyprowadziła się i zaczęła swoją pierwszą prace. Odcięła się od nich oraz starego życia, jakie miała. Teraz musiała polegać tylko na sobie.
Mieszkała w małym mieszkanku na obrzeżach Detroit. Utrzymywała się pracując dorywczo w jednej z restauracji z tajskim jedzeniem. Poznała tam swoją najlepszą przyjaciółkę Stephanie. Pomagały sobie nawzajem w najcięższych chwilach, gdy to pieniądze wydawały się za szybko ulatywać, a [problemy narastać.
Ledwo miesiąc po jej wyprowadzce dostała telefon ze szpitala z wieścią o śmierci jej rodziców. Ta wiadomość była dla niej nowym początkiem. Nie powinna, ale ucieszyła się w głębi. Poczuła ulgę, mogła wreszcie przestać myśleć, że oni mieszkali w tym samym mieście i co ważniejsze mogła przestać się bać, że pewnego dnia przyjdą i znowu zrobią jej złe rzeczy.
Osiemnastolatka stanęła przed lustrem w swoim starym pokoju rodzinnym. Zobaczyła w nim w końcu kogoś silnego, już nie była tą samą słabą Jordan sprzed lat, a teraz wyrosła na prawdziwą kobietę.
Długie czarne włosy proste jak nigdy dotąd nadawały jej bladej skórze jeszcze większego mroku. Spojrzała na swoje ubranie, które składało się tylko z czarnych spodni, koszulki oraz ramoneski. Nie było jej stać, by kupić jakąś sukienkę. Całe swoje oszczędności musiała wydać na pogrzeb.
— Jordan. — usłyszała za sobą głos Stephanie, która po chwili dotknęła jej ramienia. — Musimy już wychodzić.
Blondynka spojrzała w oczy swojej przyjaciółki. Były zmęczone i nawet warstwy korektora pod nimi nie potrafiły tego ukryć. Pracowała dniami i nocami na lepsze życie, a teraz miała je dostać wraz ze spadkiem.
— Będzie już tylko lepiej. — zapewniła błądząc wzrokiem pomiędzy zieloną, a brązową tęczówką Jordan. — To wszystko już minęło, ból już się skończył.
Reyes spojrzała znacząco na blondynkę.
— On dopiero się zaczyna Steph, ja dopiero zaczynam go czuć.
***
Na uroczystość przyszło mniej osób niż oczekiwała brunetka. Jej rodzice za życia mieli liczne grono znajomych. Tym samym sądziła, że choć połowa z nich się pokaże, jednak na cmentarzu stało tylko osiem osób.
Przewracając pomiędzy palcami róże, Jordan poczuła się po raz pierwszy na tyle samotna, że pozwoliła sobie na płacz. Mogła to zrobić, bo w tej chwili i tak każdy, by to zrozumiał. Każdy na jej miejscu, by zrozumiał, lecz nie przybyli tu goście. Zamożni ludzie bez krzty empatii.
Nie płakała za rodzicami, ale przez ogarniającą ją pustkę w tym momencie. Nie umiała poukładać sobie w głowie tych wszystkich rzeczy. Nie wiedziała co ma teraz zrobić ze sobą. Została sama z dużym domem, pieniędzmi oraz wynajętym mieszkaniem. Gdyby tylko ktoś zabrał ten ciężar z jej barków. Gdyby tylko choć trochę powietrza w końcu dostało się do jej wiecznie ściśniętych stresem płuc.
Gdyby tylko ktoś ją właściwie poprowadził, nauczył żyć z bólem i ulgą jednocześnie.
— Jordan Reyes? — usłyszała tuż za sobą męski głos.
Obróciła się czując w powietrzu woń goździków przypominających jej ulubioną zimową herbatę.
Przed nią stanął mężczyzna przewyższający ją niemal dwukrotnie. Miał jasne włosy, lekko dłuższe sięgające do ucha. Mocno zarysowaną linię żuchwy i krzywy nos. Reyes z początku jakby w strachu zastygła w bezruchu, lecz po chwili otrząsnęła się.
— To ja. — odpowiedziała ściągając swoje ciemne brwi. — Coś się stało?
— Aeron Marquez, byłem dobrym znajomym twoich rodziców.
Wyciągnął w jej kierunku rękę. Zastanawiała się przez chwilę czy odwzajemniać gest, aż nie zetknęła się z jego szorstką skórą. I tak o to ujęła dłoń destrukcji, jej własnej destrukcji.
Nie potrafiła przestać patrzeć się w ciemne tęczówki mężczyzny. Jego spojrzenie było zbyt intensywne, by mu się oprzeć.
— Moje kondolencje.
Diabły przestały być przerażające, a zaczęły być zbyt piękne, by ktokolwiek mógł się im oprzeć.
SWBHORLEY
CZYTASZ
Wypatrzona 18+
RomancePo każdą dziewczynkę musi przyjść kiedyś jej własny Piotruś Pan. W tej historii nie nazywał się tak, lecz Aeron i nie zabrał Jordan do Nibylandii, a wywiózł do domku w lesie.